wtorek, 30 grudnia 2014

"Krwawy diament" Rozdział 3 Kraina Cieni

   Twarz mężczyzny była przeraźliwie biała, można by powiedzieć - przejrzysta. Widać, że był w dość podeszłym wieku, jednak na skórze nie było ani jednej zmarszczki. Dopiero teraz Clare zauważyła, że tajemniczy "blady", ma kruczoczarne włosy z równą przedziałkom na środku, do tego pokryte czymś śliskim i błyszczącym. Wydało jej się to takie staromodne. Twarz miał mizerną, kości policzkowe nie były wydatne, lecz zapadnięte. Usta wąskie, przecięte długą, cienką blizną. Można by powiedzieć, że nie jest przystojny, jednak emanowała od niego wewnętrzna piękność.
   Mężczyzna uchwycił jej nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi wyjściowych.
  Clare starał się dać największy opór jaki umiała, lecz mężczyzna, mimo tego że był przeraźliwie chudy, był zarazem piekielnie silny.
   - Kim jesteś i dlaczego wtargnąłeś do mojego domu?! - Dziewczyna bezskutecznie usiłowała wyrwać nadgarstek z silnej dłoni mężczyzny. Schylał się właśnie przechodząc przez futrynę drzwi. W Clarie uderzył haust zimnego powietrza. Po jej skórze przebiegł dreszcz, z resztą nie ma się co dziwić, przecież jest w samej pidżamie.
   - Spokojnie, dowiesz się wszystkiego w Krainie Cieni. - Mężczyzna miał głęboki i kojący głos. Na jego twarzy jakby zawisł na stałe sarkastyczny uśmieszek.
- W Krainie... czego? - zapytała Rie z niedowierzaniem. - Czy pan jest na pewno trzeźwy? W pobliżu jest szpital, tam panu pomogą i...
- Dziecko Nocy! Nawet nie wiesz co ci się stanie, jeśli dzisiaj nie trafisz ze mną do Królestwa. - Jego głos zabrzmiał jak dzwon w ciszy Bethany Home Road.
   Jednak najdziwniejsze było to, że mimo słownych oporów, Clare bez sprzeciwu szła dalej z nieznajomym mężczyzną. Jakby wewnętrznie czuła, że wszystko co mówi, jest prawdą. Jednak jak te brednie mogą być prawdą - zadawała sobie to pytanie.
   Właśnie skręcili w następną przecznicę. Tutaj było już więcej ludzi, którzy bez słowa lub nawet małego spojrzenia, przechodzili obok nich.
- Wie pan, że zaraz mogę krzyknąć i ktoś wezwie policję. Przecież pan mnie uprowadza! - odważyła się w końcu Clare.
   Mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Dopiero teraz Rie zauważyła, że jest on szczupły i umięśniony jednocześnie. Do tego wysoki - żeby mogła spojrzeć mu w oczy musiała unieść głowę w górę. Ubrany był w długi do kostek, czarny płaszcz, zapinany z boku na guziczki. W pasie powieszoną miał pochwę, z której wystawała rękojeść. Prawdopodobnie miecza. Dziewczyna głośno przełknęła ślinę na myśl o niebezpiecznej broni, która z łatwością odetnie jej głowę. "A może on prowadzi mnie na skazanie, albo to tylko jakiś zakręcony sen" - myślała, usiłując wytłumaczyć sobie dziwne zjawiska minionego dnia.
   - Proszę, krzycz do woli i tak cię nikt nie usłyszy. - Clarie spojrzała na niego zdezorientowana, a potem przesunęła wzrokiem po grupce ludzi przechodzącej obok nich. - To czar kryjący, my ich widzimy, oni nas nie.
Oczy dziewczyny omal nie wyleciały z orbit. Te wszystkie dziwactwa nie mieściły się w jej głowie. Miała ochotę uszczypnąć się i wybudzić z tego snu. Jednak powoli słowa tajemniczego mężczyzny zaczynały do niej docierać - mimo tego, że była ciągnięta za rękę, nikt nie zwracał na nich uwagi.
   - Błagam, nich to będzie tylko sen! - szeptała po cichu Clare.
- Naprawdę, jesteś najbardziej rozgadaną panną, jaką kiedykolwiek spotkałem - sapnął po chwili. - Muszę to zrobić, przykro mi. - Dziewczyna zaczęła tracić świadomość. Wbrew jej umysłowi, oczy zaczęły się zamykać i nic nie mogła z tym zrobić.
   Gdy powieki na powrót się otworzyły nie smażyła się w wielkim kotle nad paleniskiem, ani nie była niesiona przez grupę kanibali na noszach, tak jak się tego spodziewała. W zamian za wszystkie te rzeczy, po prostu szła. Za ramię nadal trzymał ją ten sam tajemniczy mężczyzna, jednak zmieniła się sceneria. Wędrowali wąską dróżką, która wiła się wokoło góry, na której szczyt zmierzali. Nocne, gwieździste niebo zostało zastąpione czerwieniącym się, jasnym, wschodzącym słońcem. Gdzieś w górze, nad ich głowami, krążył wielki ptak poszukujący pożywienia. Temperatura musiała być dość wysoka, ponieważ Rie nie czuła już dreszczy na ciele.
   - Gdzie my jesteśmy, jeśli można zapytać? I jak nas tu przeniosłeś? - zapytała Clare rozglądając się po okolicy.
- Przyszliśmy tutaj pieszo, jesteśmy za miastem. Musiałem odebrać ci świadomość, żebyś nie zadawała takich właśnie pytań, droga panno - uśmiechnął się po raz kolejny, ukazując rząd białych zębów z dwoma ostrymi kłami po boku. Dziewczyna wzdrygnęła się gdy tylko je zobaczyła, ale zaraz sama uśmiechnęła się pod nosem. Pierwszy raz ktoś zwracał się do niej per "panna" , no może oprócz nauczycielki fizyki, która zdecydowanie się na nią uwzięła, pytając na każdej lekcji i wywołując ją w podobny sposób.
- A gdzie zmierzamy?
- Wszystko na miejscu opowie ci panna Sophie - odburknął nie odwracając się w jej stronę. - O! Jest już portal. - Johnson uważnie przyjrzała się temu, co zobaczyła przed sobą.
   Tuż przed nimi wyrosła dużych rozmiarów pieczara. Wejście było wyłożone skałami, a ściany pokryte malowidłami, niczym te z groty w Lascaux. Uważnie zaczęli wchodzić do środka. Żadnego portalu nie było widać jak okiem sięgną. 
   We wnętrzu jaskini nie było wcale tak ciemno, jak można by się spodziewać. Clarie właśnie chciała się zapytać o ten "magiczny, niewidzialny portal", jednak gdy skierowała wzrok ku mężczyźnie, miał on zamknięte oczy i szeptał coś pod nosem.
Sit aperiam porta in mundo transire Umbrae... - udało usłyszeć się dziewczynie słowa, których znaczenia nie znała.
   Wtem, jak na życzenie, wyrosła przed nimi ogromna czarna dziura, której nie szło objąć wzrokiem. Można by powiedzieć, że kształtem przypominała koło, jednak jej brzegi były niestałe i falowały, a z każdym ich ruchem z czerni portalu wydobywał się to ciemny fiolet, to ciemny granat i tak w kółko.
   Tajemniczy "blady" pociągnął ją za ramię i razem wpadli w wir otchłani.
   Spodziewała się spadać w nieskończoność, lecz upadek był szybki i... bolesny. Ze zdumieniem przetarła oczy i odnalazła wzrokiem towarzysza podróży. Stał w prostej pozycji przecierając brzegiem płaszcza sztylet wyjęty z kieszeni. Dziewczyna podniosła się z ziemnej, kamiennej posadzki i otrzepała brudną od kurzu pidżamę.
    Stali na wysoko wzniesionej półce skalnej. Wokół wznosiło się rześkie powietrze, zanoszące deszcz. Tuż pod górą, na której mieściła się ta pieczara rozciągał się zagajnik, a za nim coś niesamowitego. Ogromne miasto! Na wzniesieniu, po zachodniej jego stronie stał wielki zamek, pod nim ogromny budynek, przypominający uniwersytecki. Reszta metropolii przedstawiała obraz rodem z XIX w. Po drogach śmigały widoczne stąd powozy, zaprzężone w różne konie, a ludzie z daleka wyglądali jak małe mrówki.
   - No gdzież podziewa się ta panna Sophie! - zawołał oburzony mężczyzna, spoglądając na mały, złoty zegareczek wyciągnięty z kieszeni płaszcza.
- To ja się pytam, Klein! Właśnie widzę, jaki jesteś punktualny. Twoje spóźnienie wynosi 10 minut, już chciałam stąd odejść - odparła wyniośle kobieta, która wyłoniła się z wnętrza jaskini. Była to urocza, blada, niska brunetka. Miała bardzo łagodne rysy twarzy, co nadawało jej zewnętrznej młodości, jednak było czuć, że ma około 40 lat. Włosy upięte w wysoki kok dodawały jej paru centymetrów, zarówno jak i niskie, wściekle zielone szpilki. Ogólnie była postacią bardzo kolorową. Powieka oczu koloru pergaminu, była pokryta turkusowym cieniem i linią wychodzącą aż na skronie, wykonaną czarną kredką. Zgrabny nosek, jak i reszta twarzy, pokryty był pudrem, chociaż skóra Sophie bez tego była nieskazitelnie czysta. Na policzki nałożony za ciemny róż, o kolorze rubinu, a na usta szminka - krwistoczerwona. Ubrana w garsonkę o kolorze wód dna morskiego.
   Klein, jak nazwała go Sophie, ukłonił się w geście powitania i odrzekł:
- Rozumiem, że mogę już odejść. - Kobieta tylko odpędziła go ręką, a on zaczął schodzić po kamiennych schodach, które dziewczyna dopiero teraz zauważyła.
- Mademoiselle Clare Johnson, jak miewam - wyrzuciła z siebie szybko z pięknym uśmiechem. Ona także miała kły. W jej głosie dało się słyszeć charakterystyczny, francuski akcent. Zapytana tylko twierdząco pokiwała głową, nie będąc pewna, czy należy zdradzać swoje dane osobowe tak szalonej osobie. - Belle! Będziemy musiały jeszcze popracować trochę nad twoim strojem, zanim pokażę cię Królowej, ale nie martw się. Chodźmy! - Chwyciła ją za dłoń i zaczęła prowadzić po kamiennych schodach.
    Rie głęboko przełknęła ślinę. Stały na samym szczycie, a dołu nie było widać. Gdzieś w oddali majaczyła się jeszcze postawna sylwetka schodzącego Kleina.
   Tak jakby do dziewczyny dopiero teraz doszło, że została uprowadzona i może to dziwnie zabrzmi, ale do innego świata! Jest prowadzona po najwyższych schodach jakie widziała w życiu przez szaloną kobietę i nie ma pojęcia co z tym wszystkim zrobić.
   - Przepraszam bardzo, czy mogę panią o coś zapytać? - odważyła się w końcu lekko przestraszona.
- Pannę - odparła z promiennym uśmiechem. - Nigdy nie wyjdę za mąż, jestem kobietą niezależną. - Clare, lekko zestresowana pokiwała głową.
- A więc panno Sophie, gdzie my idziemy, co to za miejsce i kiedy będę mogła wrócić do domu? - Słowa wypływała z jej ust szybko, na jednym wydechu. Potem wypuściła zgromadzone w płucach powietrze.
   Sophie lekko się zaśmiała.
- Mon amour, nie tyle naraz! Mam niepodzielną uwagę, zdecydowanie! 
Jednak już po chwili dodała o ton poważniejszym głosem:
- Clare, witaj w Krainie Cieni! Właśnie zostałaś umieszczona tutaj na najbliższe 4 lata. Zapewnimy ci bezpieczeństwo do momentu, gdy ukończysz Przemianę. Zasad naszej edukacji nauczysz się na pierwszej leçon z wampirologii. Jak widzisz jest tu pięknie, ale Chérie Królowa Cynthia nie ma zamiaru nic zmieniać od początku 1810 roku, czyli od wyboru jej na królową... - westchnęła przeciągle i pociągnęła towarzyszkę za rękaw górnej części pidżamy. - Vite!
    Clarie była osłupiona słowami Spohie. Miała tutaj zostać 4 lata, nie zobaczyć przez ten czas ani razu babci, Annabelle, a nawet Tiny! Do tego nie była pewna, czy się przesłyszała czy nie, ale kobieta poinformowała ją, że musi przejść PRZEMIANĘ i dowie się więcej na temat edukacji na lekcji WAMPIROLOGII. O czym to świadczy?
   - A w jakim celu jestem tutaj ja? - zapytała ponownie.
- Och, mon ami! Musimy cię przygotować do Rytuału Przemiany i wyszkolić.
- W kogo mam się przemienić?
- No w wampira! Oczywiście. - Pod dziewczyną ugięły się kolana.
    Jak to możliwe, przecież wampiry nie istnieją - pomyślała. Jednak po przyjrzeniu się temu z bliska, dostrzegła małe prawdopodobieństwo.
- A czym objawia się to, że jestem - przełknęła głośno ślinę. - ... wampirem.
- W dniu ukończenia 18 lat, czyli osiągnięcia dojrzałości w przypadku Dziecka Nocy, wyostrza się wzrok i słuch, stajesz się silniejsza, twój umysł z czasem poszerza się i obejmuje więcej informacji, nie odczuwasz już tak zmęczenia i masz łaknienie krwi. - Uniosła głowę wysoko do słońca i popatrzyła na nie przez zmrużone oczy. - Ale dzisiaj słońce grzeje.
- Nie parzy cię? - Johnson wyobrażała sobie wampira jako bladą, piękną postać z kłami - i tak było, ale myślała również, że pali ich słońce, są złe, żywią się tylko krwią i śpią w trumnach - a nie żyją w tak pięknym świecie, jakim spostrzegała Krainę Cieni.
- Gdyby mnie parzyło, to i ty byś spłonęła, mademoiselle. Jednak jak widzisz, obie trzymamy się dobrze. - Zatrzymała się gwałtownie i chwyciła towarzyszkę za ramiona, obracając twarzą do siebie. - Musisz przestać wierzyć w dotychczasowe przekonania o wampirach. Wcale nie jesteśmy tacy jak spostrzegają nas ludzie.
- Ale panno Sophie, przecież oni nie wiedzą o waszym istnieniu - upierała się przy swoim Clare. Kobieta wcale nie była taka zła, jak na początku się jej wydawało.
- Bien sûr! Ukrywamy się, ale jest nas wielu tam, na Górze - wskazała palcem turkusowe niebo, które się nad nimi rozciągało. - Jednak nasz czas to noc, a nie tak jak ludzi - dzień. - Prawie dotarły do krańca schodów, po dość długiej i męczącej wędrówce.
    Stały u progu zagajnika, który z góry wydawał się Rie nieduży, jednak patrząc z tej perspektywy, myliła się co do niego - tak samo jak i co do wampirów. Zaczęły iść w jego głąb po wąskiej wydeptanej ścieżce.
    - Nie przypominam sobie, żeby jakiś wampir mnie ugryzł. W takim bądź razie, jak się nim stałam? - Rozejrzała się uważnie po lesie, oczekując napadu przez jakieś dzikie zwierzę, które w każdej chwili może je zaatakować z chaszczy.
- Ty jesteś wampirem od urodzenia, myślałam że zostałaś lepiej poinformowana przez rodziców, w końcu oni też musieli nimi być - powiedziała z lekkim, ledwo wyczuwalnym sarkazmem. Clare ciężko było w to uwierzyć. Jej rodzice i wampiry to zupełnie inna bajka, byli tacy... normalni. Trochę zdenerwowana, puściła tą uwagę mimo uszu. - Dzieckiem Nocy można stać się także przez rzucenie czaru, lub wyjątkowo silną aurę. Łowcy - potem ci o nich opowiem - zabierają wtedy takiego osobnika do Wielkiego Czarownika, dalej on się nim zajmuję. Ludzie którzy zostali ugryzieni przez wampira, a nie umarli stają się immortui, żyją krótko, ich głównym celem jest zabijanie, szczerze, to wątpię czy pozostaje im chociaż odrobina rozumu. A teraz nie zadawaj już zbędnych pytań, wszystkiego dowiesz się na leçon. - Nakazała ciszę gestem.
- Panno Sophie, ostatnie pytanie - błagała Clare. Kobieta tylko niechętnie pokiwała twierdząco głową. - A kim jesteś ty?
- Et oui, oui! Nie przedstawiłam się. Moja godność Sophie Cartier, Najwyższa Doradczyni Jej Królewskiej Mości. Zajmuję się nowo przybyłymi, a teraz zamknij już buzię, bo gadasz jak najęta!
I tak dalej wędrowały w ciszy, przysłuchując się śpiewowi lasu.


   Razem weszły do ogromnego domostwa, stojącego u wyjścia z buszu.
  Clare spodziewała się, że ujrzy budowlę wykonaną w XIX - wiecznym stylu. I z zewnątrz rzeczywiście tak było, jednak w środku ukazał jej się zupełnie inny obraz.
- Żeby ci czasem do głowy nie przyszło mówić o tym co przechowuje w domu Królowej. No bo ileż można żyć w monotonności, bez żadnych nowoczesnych wynalazków. - Sophie zakończyła wypowiedź długim westchnięciem. Można było się domyślić, że mówi o staromodnym radiu stojącym na ozdobnej, białej szafie. Znajdowały się w holu. Wysoki sufit, czerwona sofa, marmurowa podłoga i ozdobny żyrandol - wszystkie rzeczy kojarzące się Clare z luksusem, a znajdujące się w tym pomieszczeniu.
    - Gdzie my jesteśmy, panno Sophie? Bo to chyba nie jest pałac, prawda? - zapytała z uśmiechem na twarzy dziewczyna.
   Humor zdecydowanie się jej polepszył, może dlatego, że towarzyszka cały czas zabawiała ją swoimi feministycznymi uwagami na temat mężczyzn, a może dlatego, że zaczynało tutaj się jej podobać. Zdała sobie sprawę, że zaczęła wierzyć we wszystko co mówi jej Najwyższa Doradczyni tak przekonywującym głosem. Więc jeśli to co wygadywała było kłamstwem, to z godnością pójdzie na stos. Jednak nadal martwił ją fakt, że przez długi czas nie zobaczy najbliższych. Babcia na pewno umrze z niepokoju o jej byt, nie pozwolono jej się nawet z nią pożegnać. Mała Annabelle pewnie będzie snuła teorie spiskowe, jeszcze bardziej zamartwiając tym babcię. Gdyby jej pozwoli napisać jeden, króciutki liścik...
- W moim domu, mademoiselle! Nie powinnam cię tutaj przyprowadzać, to wbrew prawu, ale nie możesz się tak pokazać Królowej - wybudziła ją z zamyśleń panna Sophie. - Poczekaj tutaj na mnie, zaraz z czymś wrócę. - Kobieta zniknęła za wielkim łukiem, prowadzącym zapewne do sypialni.
    Clarie rozejrzała się uważnie po korytarzu. Na ścianach było pełno malowideł przedstawiających krajobrazy Francji. Gdy dziewczyna podeszła bliżej zobaczyła, że u dołu widnieje podpis, na każdym obrazie taki sam - Eleonora Cartier.
- Namalowała je moja siostra. - Rozległ się głos od wejścia. Clare odskoczyła jak oparzona z ciężkim oddechem.
- S-s-są na-aprawdę piękne - wyjąkała nadal przestraszona nagłym pojawieniem się Doradczyni.
- Miała prawdziwy talent... - Sopie opadła na sofę. - Namalowała je, kiedy mieszkałyśmy jeszcze we Francji. Obie byłyśmy bardzo młode, gdy nadeszło to piekielne wezwanie - 1520 rok. Wygnani zaatakowali Karinę Cieni, potrzebni byli żołnierze - zrobiła dłuższą przerwę głośno oddychając. - Byłyśmy krótko po szkoleniu, jeszcze nie doświadczone. Jeśli spotkam tych meurtriers, to nie ręczę za siebie. Ale teraz już koniec tych smutków, musimy cię wystroić.


--------------------

Ten rozdział troszkę dłuższy, ale czytając wasze komentarze stwierdziłam, że właśnie takich oczekujecie. Mam nadzieję, że zaspokoiłam waszą ciekawość, dotyczącą "'mężczyzny" i nie zawiedliście się na tym rozdziale. Chciałabym skierować do was pewną prośbę (i tak naprawdę po to pisze tą notkę pod tekstem) : proszę was o to, że jeśli czytacie moje opowiadanie, to zostawcie jakiś znak po sobie, np. w formie komentarza, a ja na pewno się odwdzięczę. Drugą sprawą jest sama treść komentarzy, nie zostawiaj lepiej żadnego, jeśli masz zamiar napisać "Fajne", albo sam link do bloga. Takie komentarze będę bezzwłocznie usuwane! Jestem przekonana na 99 %, że jeśli zostawisz taki komentarz, to nawet nie przeczytałeś tego posta. Na pewno każdy bloger wie, jak miło jest czytać komentarze na temat posta, a jeszcze przyjemniej o nim dyskutować. Dziękuje wszystkim, którzy przeczytali tę nudną wiadomość
Cloudeen.


    
   


 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Krwawy diament" Rozdział 2 Tajemniczy gość

   Tina z prędkością światła poprawiła makijaż, zdążając przed przybyciem Iana.
   Chłopak z magnetyzującym uśmiechem podszedł do nich. Z bliska był jeszcze bardziej przystojny. Perlisty uśmiech rozpromieniał lekko opaloną twarz, którą okalały wręcz czarne loki. Niebieskie oczy miały wyraz naiwnego dziecka, z resztą cała jego twarz wyglądała bardzo dziecinnie. Jednak reszta ciała mówiła coś zupełnie innego. Muskularnie zbudowana klatka piersiowa i wysoki wzrost. Nie ma się więc czemu dziwić, gdy Tina wychwalała jego wdzięki pod same niebiosa.
   Jednak na Clare nie zrobił on większego wrażenia. Dla niej był przeciętny. Każdy napakowany facet, która zadba o siebie może tak wyglądać. Jednak charakteru nie idzie wypielęgnować, a dla niej właśnie on był najważniejszy. 
   Clarie, w ogóle nie zainteresowana najważniejszym w życiu wydarzeniem dla przyjaciółki, usiadła na murku, przeglądając wiadomości w telefonie.
   Ian faktycznie zmierzał w stronę dziewczyn i już po chwili stał obok nich.
- Cześć dziewczyny - powiedział, unosząc prawą rękę w geście powitania. 
- Hej Ian - zaświergotała Tina, najsłodszym głosem, jaki umiała z siebie dobyć. W jej oczach widać było takie zafascynowanie chłopakiem, że tamten omal nie oblał się rumieńcem. Jednak zaraz odwrócił się w stronę siedzącej na murku dziewczyny, która wcale nie zwracała na niego uwagi.
- Clare? - Dziewczyna usłyszawszy swoje imię prawie spadła na ziemię. Nie! To nie tak miało być! Przecież Ian przyszedł do Tiny!
- Wiesz... - zaczął niepewnie. - ... słyszałem, że jesteś dobra z biologii i pomyślałem, że może udzieliłabyś mi korepetycji? - Clare była zdruzgotana. Miała zostać po lekcjach sam na sam z Ianem, przecież Tina ją zadrapie pazurami, zakopie żywcem, albo diabeł wie co z nią zrobi. Z drugiej jednak strony co miała opowiedzieć chłopakowi : "Wiesz, chciałabym jeszcze trochę pożyć, dlatego wolę nie ryzykować"? Dlaczego zapytał się to akurat jej? Jest tyle dobrych z biologii uczniów w tej szkole.
- No dobrze, to może dzisiaj po południu na sali gimnastycznej? - Znudzony ton dziewczyny mówił sam za siebie, jednak chłopak jakby go nie zauważając pokiwał twierdząco głową i pożegnał się odchodząc.
   Clarie strasznie się bała spojrzeć na przyjaciółka. Gdy już to zrobiła, spodziewała się zgromienia piorunującym wzrokiem, ale Tina spojrzała na nią z uśmiechem na twarzy.
- Czy w twojej głowie rodzi się ten sam pomysł, co w mojej? - Wyraz spisku, który miała wymalowany na buzi mówił wszystko. - Ian nie chce dobrowolnie spotkać się ze mną, cóż, w takim razie muszę naprowadzić go na właściwy tor. I ty mi w tym pomożesz!


   Johnson wpadła niczym błyskawica do pokoju. Musiała zrobić coś ze swoim wyglądem, za żadne skarby świata nie może spodobać się Ianowi, to książę z bajki dla Tiny, a nie dla niej!
   Zamaszystym ruchem otworzyła drzwi dębowej szafy, które omal nie wypadły z zawisów. Lustrując wzrokiem jej zawartość nie mogła znaleźć niczego odpowiednio okropnego. W końcu w jej głowie zaświtała pewna myśl.
   Podbiegła do łóżka i od razu wyciągnęła spod niego karton. Trzymała w nim ubrania, których nie spodziewała się nigdy więcej założy, pochodziły one z czasów jej pobytu na farmie ciotki Helen. A nie był to wyjazd rekreacyjny, oj nie! Clare w try miga przebrała się i rzuciła się pędem na dół, gdzie na podjeździe czekała na nią przyjaciółka.


   - A więc tak jak mówiłam, wchodzisz, uczysz go tam o tych glonach, bakteriach, czy innych paskudztwach, aż pojawiam się ja. Wchodzę na salę, udaję czymś przerażoną i "mdleje", - wykonała cudzysłów w powietrzu. - wtedy krzyczysz do niego, żeby mi pomógł, a resztą zajmę się ja. Najlepiej, żebyś udawała, że idziesz po pomoc, ale wiesz, nie spiesz się. - Uśmiechnęła się zalotnie, jeszcze raz mierząc ją wzrokiem.
   Clare zdecydowanie nie wyglądała atrakcyjnie. Ubrudzone, zielone ogrodniczki, białe skarpetki podciągnięte pod kolana, no i oczywiście czerwone kalosze, będące nieodłącznym uzupełnieniem tego zestawu. Sama nie mogła uwierzyć w to, jak poświęca się dla przyjaźni z Tiną.
   Weszła z tryumfalnym uśmieszkiem na twarzy na salę gimnastyczną, przekonana, że Ian od razu zacznie czuć do niej obrzydzenie. Jednak mimo braku makijażu, twarz dziewczyny była szalenie piękna. Delikatne rysy, aż za bardzo blada cera, niebieskie oczy, osadzone blisko idealnie pasującego do reszty nosa, wydatne różowe usta i te cudne blond, falujące włosy - tworzyły piękną całość.
   - Wiesz, mam gospodarstwo, po pracy z krowami nie zdążyłam się przebrać. Ale nie będzie ci to przeszkadzało? - Dziewczyna z zadowoleniem patrzyła, jak na twarzy Iana wykwita wyraz zdziwienia. Oczekiwała tylko na odpowiedź : "Oczywiście, że będzie" lub "Tak, spadaj wieśniaro!". Lecz on powiedział coś, czego Clarie nigdy nie spodziewała się po nim:
- Okej, rozumiem, moi dziadkowie też mają farmę, czasem im pomagam. - Obdarzył ją uroczym uśmiechem i poklepał materac dając jej do zrozumienia, by usiadła.
   Z twarzy dziewczyny od razu zniknął uśmiech, ale postanowiła szybko się opanować po małym szoku i przeszli do nauki.
   Przechodzili właśnie do tematu o wspomnianych wyżej glonach. Clare otworzyła na kolanach książkę i pokazywała chłopakowi rysunki, gdy on zatrzasnął ją z takim hukiem, że gdyby były tu firanki, to na pewno by się zatrzęsły. Dziewczyna popatrzyła na niego zdziwiona. Z turkusowego koloru jego oczu, zaczął wydobywać się granat wzburzonego morza. Johnson sama nie wiedziała co o tym sądzić, lecz wtem chłopak ujął jej twarz w silne dłonie i wyszeptał:
- Wiesz, że wcale cię nie słuchałem. Zagłębiłem się w morze twoich niebieskich oczu. - Dziewczyna była przerażona. Czy miała to odebrać jako wyznanie miłosne ze strony Iana?
- Ian co ty ro... - przerwała, bo delikatne usta chłopaka w błyskawicznym tempie spotkały się z jej wargami.
   Tego było za wiele. Clare nawet nie znała tego chłopaka, a on już pakował jej się z pocałunkami. Z ogromną siłą odepchnęła go od siebie. Nawet nie wiedziała, że ma taką ciężką rękę, bo chłopkach oderwany od niej skulił się na materacu i wił się na nim dziko z bólu.
- Co ty w ogóle sobie wyobrażasz?! Myślisz, że jak znasz mnie od 5 minut, to możesz pakować do mnie łapska. - Dziewczyna podniosła z obrazą leżącą na materacu bluzę. Ian jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale silny ból uniemożliwiał mu to.
   Clare skierowała kroki do wyjścia, lecz to, kogo zobaczyła w drzwiach kompletnie ją zaskoczyło.
   Tina z oczami pełnymi łez rzuciła się na nią wściekle. Przyjaciółka zrobiła tylko wielkie oczy i już chciała zacząć uciekać, ale wściekła dziewczyna ją dopadła. Obdarzona soczystym policzkiem Clarie, chwyciła ją za ramiona i zaczęła nią nerwowo potrząsać, usiłując ją uspokoić.
- Tina, błagam, nie płacz! - Tym razem to w jej oczach pojawiły się łzy. Była taka czuła na łkanie przyjaciółki. Płakała bardzo rzadko, ale gdy już to robiła, to strumienie łez lały się z niej potokiem.
- Jak mam nie płakać! Moja najlepsza przyjaciółka obściskiwała się z kolesiem, który mi się podobał! - Zaczynała się powoli uspokajać. Już nie wyrywała się na wszystkie strony, tylko stała z rękoma spuszczonymi w dół i smętną miną.
- Ale to nie tak!
- A jak?! - zapytała łamiącym się głosem. - Wszystko dobrze widziałam. Mogłam się domyślić, że nie poszłaś udzielić mu tych korepetycji żebyśmy się spotkali, tylko we własnym interesie. A ja jak głupia zwierzałam ci się z miłości do niego. Może nie jestem inteligentna, ale nie ślepa! - Prawie opluła Clare i wymaszerowała z sali.


   Ta noc była dla niej prawdziwą męczarnią. Dzwoniła do Tiny setki razy, ale przyjaciółka nie raczyła odebrać jej telefonu. Z resztą, nie ma się czemu dziwić, w końcu obmacywał ją chłopak, który podobał się Tinie.
   Clare miała ogromne wyrzuty sumienia. Gdy tylko wróciła, babcia od razu zauważyła, że jest z nią coś nie tak. Zaparzyła jej ziółka, które stały obecnie na stoliczku obok biurka. Nadal unosił się nad nimi zapach mięty.
   Dziewczyna po raz kolejny nieudanie próbowała zasnąć, gdy usłyszała przez uchylone drzwi szmer odsuwanego krzesła. Czyżby to kolejne jej dziwaczne fantazję? Nie to niemożliwe, wyraźnie usłyszała dźwięk z parteru.
   Clarie ostrożnie zeszła po schodach, stąpając na palcach. Trzymała się blisko barierki, by w razie szoku nie upaść na dół.
   Na parterze było dość ciemno. Dziewczyna zauważyła tylko małe światełko, które jak się okazało, pochodziło z lampy naftowej, postawionej na środku wysepki kuchennej. Tylko pytanie, kto ją zapalił? Wtem, zobaczyła smukłe, blade dłonie, oświetlone przez świtało bijące z lampy, które rozdzierały serwetkę na małe strzępy.
- Kto tu jest? - zapytała niepewnie, stając na przedostatnim stopniu. Siedząca dotąd osoba wzięła w rękę przedmiot ze stołu i zaczęła zbliżać się wolnym krokiem do Clare. - Halo? - W jej głosie dało słyszeć się panikę. Dziewczyna zaczęła chaotycznie cofać się tyłem, prawie wywracając. Niestety, nim zdążyła uciec poświata zbliżyła się do niej, a jej nadgarstek został uchwycony.
- Kim jesteś?! Czego chcesz?!
   Wtem nieznajoma osoba podniosła lampę do twarzy, idealnie ją rozświetlając.
- Myślałem, że już nigdy się nie obudzisz - odparł mężczyzna z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy.






 



czwartek, 11 grudnia 2014

"Krwawy diament" Rozdział 1 Dziwne objawy

   Jej powieki lekko zatrzepotały porażone nagłym, jasnym światłem dziennym. Clare powoli rozprostowała ręce i usiadła na łóżku.
   Ten dzień miał być bardzo niezwykły. Nie dlatego, że jest poniedziałek, czy dlatego, że dostanie mnóstwo prezentów. W dniu dzisiejszym miała stać się nagle dojrzała, odpowiedzialna za swoje czyny, w sklepie sprzedadzą jej alkohol bez problemu, a Tina nie będzie mogła na nią więcej mówić "smarkacz".
   Dziewczyna uważnie rozejrzała się po pokoju. Wydawał jej się jakiś dziwny, inny, tak jakby nie krył już żadnych tajemnic. Clarie zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy spostrzegła na szafie cienką warstwę kurzu. Dlaczego wcześniej jej nie widziała?
- To pewnie przez to głupie światło - wysyczała przez zęby, podnosząc się z łóżka i zasłaniając ciężkie, białe zasłony w stylu jej babci. Materiał z którego zostały wykonane był gruby, zdobiony wypukłymi kształtami róży. Prawdopodobnie pamiętały II woje światową.
   Młoda pani Johnson, jak już można było się do niej zwracać od dziś, rzuciła się z powrotem na łóżko. Materac porządnie wgniótł się, zapewne nie od ciężaru jej ciała, a od starości. W ogóle, wszystko w tym domu było stare, włącznie z jej pokojem. Niebieska farba odchodziła z ścian, szafy z ubraniami i etażerka prawie się rozpadały, a łóżko skrzypiało z każdym, nawet najmniejszym ruchem.
   Clare spojrzała na sufit, ale zaraz potem poderwała się z impetem na równe nogi.
- Co tu się u licha dzieje! - mruknęła pod nosem osuwając się na podłogę. - Przecież nie można widzieć dokładnie najmniejszych pęknięć na suficie. A przynajmniej mnie się to nigdy nie zdarzyło - mówiła sama do siebie, ciężko oddychając i będąc zdezorientowana.
   Wtem usłyszała ciche tupanie na schodach. Szybko przeczesała włosy palcami i usiadła na łóżku. Już po chwili zza drzwi wychyliła się mała główka. Dziewczynka weszła po cichutku do pokoju. Tuż za nią falowały długie do pasa, brązowe włosy. Oliwkowy kolor skóry idealnie współgrał z orzechowym kolorem jej oczu. Nosek - perfekcyjnie zarysowany, a usta malinowe i pełne. Mała trzymała pod pachą brązowego, pluszowego misia, którego blask oczu igrał z promieniami słonecznymi. Wgramoliła się na kolana Clare i przytuliła ją mocno.
- Wszystkie najlepszego, Rie! - Obdarzyła ją soczystym całusem w prawy policzek. W oczach jubilatki pojawiły się łzy szczęścia, które o mało nie wypłynęły, jednak dziewczyna powstrzymała się, nie chcą rozpłakać się na oczach kuzynki. 
   Annabelle była jedną z trzech osób które były dla niej najważniejsze na świecie. Wychowywały się razem i były dla siebie jak siostry. Clare zawsze jej współczuła. Matka Belli zostawiła ją tuż po urodzeniu pod opieką babci, by zająć się swoim życiowym powołaniem - paleniem, piciem i ćpaniem. Ona i jej matka były siostrami, "Widać od razu, że są spokrewnione. Obie zostawiły dzieci na pastwę losu" - myślała, jednak zaraz karciła się, w końcu rodzice pisali jej w jedynym liście jaki pozostawili, że kochają ją i nie chcą jej opuszczać, ale muszą. Clarie osobiście nigdy nie widziała ciotki, po oddaniu Annabelle rozpłynęła się. Do tego dziewczyna zawsze wzruszała się, gdy "przybierana siostra" zwracała się do niej "Rie", tylko ona tak mówiła.
- Dziękuje Bell. - Przytuliła ją do siebie ponownie, biorąc misia którego jej wręczyła i sadzając go na zagłówku łóżka.
   - Babcia poszła... - Annabelle nie dokończyła.
- Do sklepu, stoi właśnie przy kasie. Wróci za jakieś... - zamyśliła się chwilę - ... pięć minut. - Mała zeszła jej pośpiesznie z kolan, klasnęła w ręce i z oczami pełnymi podziwu zapytała:
- Skąd wiedziałaś? Przecież babunia nic ci nie mówiła o tym, że wychodzi? - I właśnie to najbardziej ją zaniepokoiło. Odkąd się obudziła, działy się rzeczy niewytłumaczalne. Jej wzrok się polepszył, a słuch stał się czujny jak nigdy dotąd. Po przebudzeniu od razu wiedziała gdzie jest babcia, a po dłuższym skupieniu na niej uwagi, usłyszała otoczenie w którym się zajmuje (w tym wypadku dźwięk wbijania towaru na kasę). To wszystko było bardzo dziwne, ale jeszcze dziwniejsze dziewczynie wydało się, że usłyszała dźwięk silnika Chevroleta Silverado Tiny. Od razu wiedziała, że dziewczyna jest na skrzyżowaniu i za dokładnie 2 minuty będzie pod jej wjazdem.
   Coś się z nią działo, była tego pewna, ale zaczynała się sama siebie bać.
- Annabelle, idź na dół pomóc babci rozpakowywać zakupy, zaraz przyjdzie do mnie Tina - powiedziała Clare, chcąc pobyć trochę sama.
   Bella ze smutną miną i "psimi oczami" wyszła z pokoju, pozostawiając kuzynkę samą z myślami.


   Silnik ciężko zacharczał, by potem zgasnąć. Z auta powoli wysiadła dziewczyna o nieziemsko kręconych włosach, w kolorze czekolady. Na śniadej karnacji odbijał się mocno opięty biały top, włożony był w dżinsowe spodnie z wysokim stanem. Sportowe, różowe buty przy każdym kroku wydawały dźwięk deptanego piasku. Prowadząca, jeszcze chwile temu, zsunęła ciemne okulary na szeroki, lekko spłaszczony nos, odsłaniając brązowe oczy. Idealna figura dziewczyny lekko zarysowywała się w cieniu olbrzymiej palmy, stojącej na podjeździe domu Clare. Tak, oto Tina w całej swej okazałości. Można by powiedzieć "dziewczyna doskonała" - zabawna, miła (dla niektórych), pomocna, do tego bogata (w końcu kto daje 18-latce Chevroleta Silverado). Była jednak niekoniecznie inteligentna i zaradna, często wpadała w tarapaty, a wtedy największą pomocą okazywała się Clare.
   Dziewczyna szybko pobiegła do położonego obok pokoju babci, by wyjść na balkon.
   Dopiero po przestąpieniu paru kroków zdała sobie sprawę, że nadal jest w pidżamie, ale musiała pobiec do przyjaciółki teraz, w tym momencie.
- Clarie! Hej, tu, juhu! - wołała jak oszalała Tina, gdy tylko ją spostrzegła. Dziewczyna od razu zaczęła ją uciszać gestem, jednak ta w ogóle nie reagowała ciągle wrzeszcząc.
- Cicho! - wysyczała w końcu. - Musimy poważnie porozmawiać, babcia myśli, że śpię, więc przejdź tylnym wejściem! - powiedziała niemal szeptem i szybko zniknęła za drzwiami.
   W tempie błyskawicznym, jakby teleportowała się Tina. Udając, że wchodzi na paluszkach podeszła do przyjaciółki. Przytuliła ją tak mocno, że gałki oczne Clare prawie wypadły na wierzch. Dziewczyna wdychała słodką woń drogich perfum Tiny, na które mogła sobie pozwolić tylko ona. Jej rodzice byli bardzo majętni i pozwalali dziewczynie niemal na wszystko.
- Wszystkiego najlepszego, Clarie!
- Nie trzeba było! - Dziewczyna wzięła z rąk przyjaciółki małą paczuszkę i zajrzała do środka. Nie mogła zdać sobie sprawy z tego, co się tam znajduje. Ze zdumieniem i wielkimi oczami kiwała głową.
- Przestań, taki drobny upominek. - Tina odepchnęła rękę Clare, siadając na łóżku. Mimo tego, że pieniędzy jej nie brakowało, potrafiła się nimi dzielić - wielokrotnie wspierała akcje charytatywne, ale przede wszystkim nie obnosiła się nimi.
- Musze ci coś powiedzieć - odważyła się w końcu Rie i usiadła obok przyjaciółki. - Dzisiaj rano obudziłam się... - wyszeptała następne słowa. - ... z dziwnymi objawami.
- Kręci ci się w głowie? Spokojnie, mogę naściemniać nauczycielom. - Tina mrugnęła porozumiewawczo okiem i szturchnęła w bok przyjaciółkę. Clare wymownie przewróciła oczami.
- Nie o takie objawy mi chodzi. Po prostu odkąd się obudziłam wzrok mi się wyostrzył, no a przede wszystkim słuch.
- Ja to na twoim miejscu bym się cieszyła, a ty jeszcze narzekasz. Czy ty masz wszystko dobrze poukładane w tej główce? - odpowiedziała i postukała się palcem w czoło. 
   Tina niczego nie brała na poważnie, najchętniej całe życie zamieniłaby w żart i takiego zachowania oczekiwała od innych. Clare jednak tak nie umiała i właśnie to było jedną z wielu rzeczy, które je dzieliły.
   Wtem, rozległ się potężny dźwięk starego zegara babci, który wybijał pełną godzinę, a mianowicie 9:00. 
   Dziewczyny poderwały się jak z procy i razem wykrzyknęły:
- Dziewiąta!
Clarie podbiegła do płaszcza, który szybko założyła i zarzuciła na ramię torbę. Razem z Tiną pędem zbiegły po schodach, omal się nie przewracając. Po drodze dziewczyna zauważyła babcie stojącą w kuchni i, jak zwykle, coś gotującą.
- Cześć babciu! - krzyknęła do niej i już prawie wybiegła, kiedy przypomniała sobie o obietnicy złożonej 12 lat temu, kiedy była mała. Po przeczytaniu TEGO listu przyrzekła sobie, że spełni wszystkie prośby rodziców w nim zawarte, a całą obietnice przypieczętowała słonymi łzami wylanymi na tą kartkę papieru. Nauczyła się go na pamięć już w dniu, w którym go otrzymałam. W jej głowie ciągle siedział pierwszy wers -"Wiemy, że pewnie ta cała sytuacja jest dla Ciebie niezrozumiała, w końcu kto zostawia swoje dziecko?". Teraz nadszedł czas na kolejny punkt - spalenie. 
   Clare podbiegła do ognia jarzącego się w kominku. Płomyk zachęcająco skakał po drewienku, dając ciepło w te nadchodzące powoli zimowe dni. Oczywiście temperatura nie spadnie poniżej 7°C, ale ciepło to zawsze ciepło. Dziewczyna z bijącym sercem podeszła do kominka. Właśnie miała zniszczyć swoją jedyną pamiątkę po rodzicach. Z żalem wypełniła wolę ojca i matki, patrząc jak płomień "pożera" zgniecioną kartkę. Gdzieś w tle usłyszała nawoływania przyjaciółki, dlatego zebrała się do kupy i pobiegła w stronę Chevroleta.
   Gdzieś w oddali słychać jeszcze było "Wszystkiego najlepszego" - wypowiedziane przez jej babcię.
- Ah, jak one szybko dorastają. Jeszcze przed chwilą na podjeździe biegała jej matka z ciotką.


   Dziewczyny czekały w zacisznym miejscu, otoczonym murem przy szkole, na zakończenie ostatniej lekcji. To miejsce było im bardzo dobrze znane - Moon Valley High School. To ich ostatni rok spędzony w tej szkole, a potem czekały je studia. Clare była tym niezwykle podekscytowana, chciała zostać chirurgiem od najmłodszych lat i to marzenie mogło się spełnić.
   - Chociaż ten jeden dzień trochę się wyluzowałaś - powiedziała Tina z ustami pełnymi pączka i sadzając się na małym murku. - Oczywiście jesteś uparta jak osioł i zanim odciągnęłam cię od kierownicy, kiedy zobaczyłaś, że jedziemy w przeciwnym kierunku niż szkoła, omal nie spowodowałaś wypadku. - Zrobiła śmiertelnie poważną minę, wkładając do buzi kolejną porcję pączka i grożąc przyjaciółce palcem.
- Przypominam ci, że to ty kierowałaś. - Clare omal nie wybuchła ze śmiechu, widząc Tinę z pełnymi ustami jedzenia.
- No właśnie! Więc za przeproszeniem, po co wpierniczałaś mi się za kierownicę? - Tina westchnęła głęboko, słysząc dzwonek kończący lekcje. - Co ja bym oddała, żeby Ian na mnie spojrzał!
Tak, to kolejny obiekt westchnień dziewczyny. Jeden z najpopularniejszych, najprzystojniejszych i co za tym idzie, najbardziej pustych chłopaków w szkole. Z resztą, poprzedni uwielbiany przez Tinę chłopak nie różnił się od niego zbytnio - obaj niekoniecznie inteligentni, ale za to piekielnie przystojni.
   - Czy mi się tylko wydaje, czy jeszcze miesiąc temu "oddałabyś wszystko, żeby Dony na ciebie spojrzał" ?
- Po pierwsze - to był Tony, po drugie - był zwykłą świnią i chamem. Na moich oczach całował się namiętnie z jakąś pustą dziunią! - Prawie krzyknęła, rozglądając się potem, czy aby na pewno nikt jej nie usłyszał.
- Znałaś tę dziewczynę?
- Jej wygląd sam nasuwał opinię... - powiedziała. W pewnym momencie tak wybałuszyła oczy, że były niemal wypukłe. Szybko wepchnęła resztę pączka do buzi i nie spoglądając nawet na Clarie, zapytała:
- Jak wyglądam? - Wygładziła pospiesznie wszystkie fałdki na bluzce.
- O co chodzi? - spytała przyjaciółka, spoglądając w tym samym kierunku.
- O-ja-cię-krę-ce! Niech mnie ktoś uszczypnie, ale chyba przystojniak Ian idzie w naszą stronę!

----------------------------------

Na początku chciałabym podziękować tym, którzy przeczytali prolog oraz ten baardzo długi post. Raczej nie zamierzam takich pisać, ale bardzo zależało mi na tym, by wszystkie te zdarzenia zmieścić w jednym rozdziale. Jak może zauważyliście, na razie nic ciekawego, ani fantastycznego się nie dzieję, ale już niedługo... Dobra, nie będę zdradzać, przekonacie się sami. A, no i zapraszam do zakładki "Bohaterowie", gdzie będą pojawiać się proponowane wizerunki głównych postaci

Cloudeen.






wtorek, 2 grudnia 2014

"Krwawy diament" Prolog

   Phoenix to klimat podzwrotnikowy. Nie ma więc się czemu dziwić, gdy w maju panuje temperatura 27°C. Powietrze ciężkie, momentami brakuje tlenu w płucach. Żaden listek na palmach ani drga, jakby coś wciągnęło cały lekki wietrzyk, tak przyjemny.
   Plecaczek lekko podskakiwał na plecach małej dziewczynki, przygniatając jej blond kucyk. Droga z Phoenix Hebrew Academy  nie była długa. Rodzice zawsze pozwalali jej iść samej, wywołując tym samym zazdrość kolegów i koleżanek. Jednak wbrew pozorom, blondynka była powszechnie lubiana, może ze względu na swoją nietuzinkową urodę?
   Nic nie wskazywało na to, że będzie deszcz, tym bardziej w takim miesiącu jakim jest maj. Jednak mała po uniesieniu głowy zauważyła, jakby ciemne chmury zbliżające się w jej stronę. Potrząsnęła jednak głową z niedowierzaniem. Przecież chmury nie mogą sunąć akurat do niej! - skarciła się w myślach, poprawiając torbę na plecach. 
   Jaj twarz, zbyt blada i anemiczna - zazwyczaj była rozjaśniana przez uśmiech okazujący uroczą szparę między zębami, tym razem zajęta przez grymas niepokoju. To było coś tak jakby od wewnątrz. Jej podświadomość dawała się we znaki informując, że coś tu nie gra. Zaniepokojenie wzrosło, gdy spostrzegła, że furtka -  zazwyczaj zamknięta, była otwarta na oścież. A serce prawie zrobiło dziurę w jej klatce piersiowej gdy spostrzegła, że drzwi frontowe są lekko uchylone. Tak strasznie się bała wejść. Ogólnie była uznawana za strachliwe dziecko, a wejście do domu w takiej sytuacji przekraczało jej wszelkie granice możliwości. 
    "Nie można być tchórzem przez całe życie, Clarie" - powiedziała sama do siebie i przekroczyła próg. 
   Dom był całkowicie pogrążony w mroku. Żadnej, choćby najmniejszej oznaki żywej duszy. Zasłony na okno były całkowicie pozaciągane, a w zlewie nie leżały brudne naczynia, które były codziennym widokiem.
- Mamo?! - zawołała blondynka z przerażeniem w głosie. - Tato?! - Nadal nic. 
   Gdyby ktoś wszedł tu całkiem przypadkiem, pomyślałaby pewnie, że dom jest opuszczony. Jednak dziewczynka weszła tu z nadzieją spotkania rodziców. Wiedziała, że to jej dom. W powietrzu unosił się zapach maminych, różanych perfum, których tak nienawidziła. Ten zapach przyprawiał ją o mdłości, jednak wiedziała, jak bardzo go lubi mama. Kojarzył jej się z domem i... bezpieczeństwem. Na oparciu krzesła wisiała świeżo wyprasowana koszula tatka, w prążki, biała. Taka jak zawsze.  Na schodach wisiał szal w kropki. Mama obiecała jej go dać, po tym, jak sama nie miał go na sobie od pięciu lat. Jednak na stole nie stał ciepły jeszcze obiad, nad którym unosiła się smuga pary.
   - Proszę, nie żartujcie ze mnie! To nie jest śmieszne! - krzyknęła jak najgłośniej umiała. Mogłaby tak czekać godziny, lecz odpowiedz i tak by nie nadeszła. Zrobiła mały, niepozorny kroczek. Jednak tuż za nim potoczyło się następne zdarzenie -  drzwi zamknęły się za nią z takim hukiem, że można by powiedzieć "mury się zatrzęsły".  Dziewczynka odwróciła się szybko tak, że plecaczek zsunął się z jej pleców. Wydała stłumiony przez rękę krzyk. I to nie tylko z powodu "samozatrzaskujących" się drzwi, ale (może jednak przede wszystkim?) z powodu tego, co zobaczyła za żaluzją. Choć może raczej kogo. Jakiś cień z zaskakującą prędkością mignął za zasłonami. 
   Mała pod wpływem chwili rzuciła się pędem przez siebie, przewracając po drodze krzesła. Udała się do swojego azylu - garderoby pod schodami i skuliła się niczym dziecko oczekujące uderzenia. Tu czuła się bezpieczna, pod przykrywą futrzanych płaszczy i marynarek. Wzięła w płuca sporą dozę powietrza, w którym unosił się zapach cytryny - najskuteczniejszego odstraszacza na mole według jej mamy. 
   Dziewczynka zamknęła powieki, spod których wydostało się parę kropel łez.
- Co stało się z moimi rodzicami? - zapytała szeptem nie wiadomo kogo, zapewne nawet nie spodziewając się odpowiedzi. - Dlaczego mnie zostawili? - Tępo wbiła wzrok w podłogę za drzwiami do garderoby. Wtem, tuż przed jej oczyma, jakby nadleciała wiadomość z nieba. Zaklejona, biała koperta wylądowała w zasięgu jej wzroku, na ciemnych, brązowych panelach.
   Blondynka niepewnie wychyliła głowę za framugę, upewniając się, że w domu nikogo nie ma. Sięgnęła po starannie zaklejony list i skryła się z powrotem w garderobie. Przesunęła się pod samą ścianę i oparła o nią plecami. Starała się jak najdelikatniej otworzyć kopertę tak, aby nie uszkodzić wiadomości w środku.
   List okazał się być niedługi. A jednak przyda się jej umiejętność czytania, której rodzice uczyli ją od najmłodszych lat. Mała zabrała się za czytanie:


                                                             Droga Clarie!

   Wiemy, że pewnie ta cała sytuacja jest dla Ciebie niezrozumiała, w końcu kto zostawia swoje dziecko? Uwierz jednak nam, KOCHAMY CIĘ i nigdy, pamiętaj nigdy nie przestaniemy. Nawet jak nas nie ma przy Tobie, to wiedz, że w naszych sercach będziesz zawsze i tam będzie twoje stałe miejsce w naszym życiu.
   Niestety musimy Cię opuścić. Na zawsze. Błagamy tylko abyś nie płakała z tego powodu, bo będzie nam bardzo przykro. Masz być cały czas uśmiechnięta, nawet jak coś Ci nie wychodzi. Pamiętaj, zawsze! Na pewno myślisz, że żartujemy. Serca nam się krają na myśl o tym, jednak to nie są żarty. Nie tym razem. Będziesz musiała zamieszkać u babci. Pewnie teraz bardzo się boisz, jednak przysięgamy, że nic Ci się nie stanie, Clarie! Wierz we wszystko co powie Ci babcia, nawet jeśli wydaje się to głupie i niedorzeczne.
   Jeszcze raz powtarzamy NIE BÓJ SIĘ! Włos Ci z głowy nie spadnie, jeśli będziesz trzymać się wskazówek z tego listu.  Zrobiliśmy coś w przeszłości, ale nigdy tego nie będziemy żałować, teraz musimy odpokutować za to. Mamy do Ciebie jeszcze jedną wielką prośbę : Ten list wydaje Ci się teraz niezrozumiały, jednak zapamiętaj sobie - w dniu 18 urodzin przeczytaj go jeszcze raz, zapamiętaj każde słowo tego tekstu, a potem spal go. Musisz to zrobić! Pamiętaj kochamy Cię, Clare i zawsze, zawsze będziemy! Mamy nadzieję, że kiedyś wybaczysz nam to, co Ci zrobiliśmy.

Twoi rodzice.

PS.: ZAWSZE!