piątek, 12 czerwca 2015

"Krwawy diament" Rozdział 11 Lord Damnatus


Clare i Cass przepychali się przez zatłoczony dziedziniec. Było na nim mnóstwo osób, a przybywało coraz więcej. Mimo późnej pory dało się zobaczyć wśród tłumu matki z małymi, wampirzymi dziećmi.
Chłopak cały czas ciągnął ją za rękaw, próbując nie zgubić wśród ludzi.
W końcu dotarli pod sam podest okryty czymś do złudzenia przypominającym taftę. Mieniła się w ostatnich promykach słońca, sprawiając wrażenie pokrytej kropelkami wody. Po obu stronach podestu stali wartownicy, jak zwykle z kamiennym wzrokiem, wodzącym tylko za osobami, które odważyły się stanąć za blisko rampy. Na zachód od sceny ustawiony był okazały, wiśniowy powóz, z wyrytym na boku herbem. Był on kombinacją przeplatających się kwiatów maku lekarskiego. Na pewno dlatego pałac wypełniony jest zapachem opium, pomyślała Clare.
W pewnym momencie poczuła szturchnięcie. To Cass próbował coś jej przekazać, starając się przekrzyczeć tłum. Zrozumiała tylko urywki jego wypowiedzi:
- Muszę iść porozmawiać z Królową! - wykrzyczał i przepychając się podszedł do podestu. Zatrzymało go dwóch wartowników, jednak on wyszeptał im coś na ucho, a ci bez sprzeciwu przepuścili Cass'a dalej.
Clare to wszystko wydawało się dziwne, lecz zaraz zdała sobie z czegoś sprawę. To oczywiste, że Królowa będzie chciała rozmawiać z Cass'em. W końcu wychował się tu i traktuje go jak... syna.
Dziewczyna starała się z całych sił skupić na ich rozmowie, jednak mimo swoich dziwacznych zdolności, nie udało jej się wychwycić nawet skrawka konwersacji. Przyprawiła się jedynie o mdłości z wysiłku.


Polly była jedną z niewielu osób cieszących się z obrotu sprawy. Wszyscy wokół twierdzili, że niepotrzebnie marnują swój czas, włączając w to jej matkę i Annę. Jednak ona wiedziała, że marnotrawstwem jest tylko zwlekanie z tym, co nieuniknione. Czuła, że góruje nad wszystkimi. Miała tę informacje od dawne, jednak za żadne skarby świata nie podzieliłaby się nimi z Cynthią, a tym bardziej z siostrą. I tak wszyscy uważali ją za niegodną tronu, w jasnym świetle ukazywano tylko Annę.
Anna jest miła, Polly jest jak jadowita żmija.
Anna ma podobny tok myślenia do naszej cudownej Królowej, a Polly? To na pewno ona jest córką czarownika.
Anna ma potencjał i ambicję, przyszła Królowa będzie dążyć do upadku naszej krainy.
Anna to, Anna tamto. Polly miała jej serdecznie dość. Ludzie myśleli, że ma serce z kamienia i mogą mówić o niej co chcą, a ona i tak się tym nie przejmie. Nic bardziej mylnego. Te słowa bolały ją jak kwas wylany prosto w twarz i zżerały od środka. Jednak dziewczyna starała się z całych sił zachować pozory.
Do tego gdyby matka dowiedziała się o jej przyjaźni z Solis, wzięłaby ją za zdrajczynie, a tego nie chciała. Jakikolwiek kontakt z Wyklętymi był zakazany na całym terenie Krainy Cieni. Tym bardziej, że Solis była siostrą ich przywódcy. Jednocześnie była również jedyną przyjaciółka Polly. Nikt na całym świecie nie rozumiał jej tak jak ona. Bo nikt nie chciał jej tak zrozumieć.
Do powozu przy którym stała wraz z matka i Anną zbliżył się Stranger. Gdyby nie jego zamknięcie na wszystkie kobiety wokół, z pewnością traktowałaby go jak brata. Wychowali się razem. Jedli z tego samego talerza. Ale on i tak pozostawał niedostępny i podchodził do wszystkich z dystansem. Kiedy podrosła, myślała, że są podobni i się zrozumieją, jednak on nigdy nie zwracał na nią uwagi, z resztą tak jak na większość osób. Było tylko dwoje ludzi, którzy potrafili z nim rozmawiać - pan Norton i panienka Johnson. Choć za każdym razem kiedy Królowa pytała go o Matt'a, on twierdził, że nie łączy ich przyjaźń, to Polly widziała radość w jego oczach, gdy w pobliżu był Norton. Cass często czmychał nocą do jego pokoju. Myślał, że nikt go nie widzi, lecz ona była lepszym obserwatorem niż wszystkim się zdawało. Nieprzespane noce, brak przyjaciół i odrzucenie ze strony społeczeństwa sprawiły, że jej wampirzy wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył. Sięgał do umysłu i pozwalał Poll poznawać charakter człowieka jeszcze przed zamienieniem z nim słowa.
Stąd też wiedziała, że Cass czuje coś do Clare. A mianowicie jest odpowiedzialny za nią, tak sobie wmawiał. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zaangażowanego w jakąś znajomość, szczególnie z płcią piękną. Miewał panny na jedną noc, sprowadzane z barów Po Drugiej Stronie Mostu, ale nigdy nic do nich nie czuł.
Z przemyśleń Polly wyrwał poddenerwowany głos matki, którym wypowiedziała jej imię. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem, dając do zrozumienia, że nie usłyszała jej przekazu.
Królowa zgrzytnęła z irytacją zębami. Zawsze była na nią zdenerwowana, nawet gdy nie zrobiła niczego złego. Punktem jej matczynych uczuć była Anna. Jej siostra była odzwierciedleniem matki.  Te same gęste, długie, miedziane włosy, wiotka postawa i piegowata twarz. Ale jej matka była dobra. Mimo tego, że nigdy nie darzyła jej szczególnymi uczuciami wiedziała, że ma miłosierne serce. Anna była zepsuta do szpiku kości, tylko zewnętrzna powłoka sprawiała pozory miłej dziewczyny. Polly znała ją od urodzenia i wiedziała jaka jest naprawdę. Ile razy podczas ćwiczeń celowo cięła ją mieczem, a potem przed matką udawała zatroskaną siostrę? Poll pamiętała do dziś jak odebrała jej Solis.
Sama napisała list, w którym rzekomo ojciec jej przyjaciółki zdradza wrogom poufne informacje dotyczące Królestwa. Podrzucony do kieszeni jego płaszcza został odkryty w przeszukaniu przy portalu do Paryża. Cała rodzina została okrzyknięta Wyklętymi i wygnana z Krainy Cieni. Mimo tego, że miały wtedy po dwanaście lat, Polly nie wybaczyła jej tego do dziś.
- Mówiłam Cassimirowi o tym, że na naradzie popierałaś przemówienie Wyklętych. Pollityendo - odparła matka z wyrzutem. Polly kątem oka dostrzegła tryumfujący uśmiech siostry.
- Owszem i nadal popieram, matko. Nie odstąpię tego stanowiska, choćbyś nie wiem jakimi argumentami popierała swoją racje. - Starała się na jak najbardziej zgryźliwy ton, jak zawsze. Zero uprzejmości, równa się zero odrzucenia, powtarzała jak mantrę. Bo kto odważy się podejść do tajpana pustynnego z patykiem?
Matka tylko westchnęła. Tysiące razy w ciągu drogi z Zamku do miasta starała się ją przekonać do swojej opinii.
Cass obdarzył ją krótkim spojrzeniem i zdecydowanym głosem zwrócił się do Królowej:
- Ja także popieram tę teorię. Skoro Wyklęci złożyli broń nie mogą zrobić nam nic złego, z resztą nas jest więcej. - Zaskoczył Polly. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji i gdyby nie była sobą na pewno posłałaby mu uśmiech. - Dziękuje za te informacje, Królowa wybaczy, ale muszę wracać.
- Jest z tobą ta nowa wampirzyca, Clare Johnson? - zapytała Cynthia z zaciekawieniem.
Cass odchrząknął zawstydzony, jakby grzechem była przyjaźń z kimś takim jak Clare.
- Tak, czeka na mnie przy podeście. Jest tutaj nowa, nie zna miasta i nie chcę żeby się zgubiła, dlatego...
- Och, przestań się tłumaczyć i idź do niej - wybuchła Polly.
Stranger skłonił się nisko i zniknął w tłumie.
- Pollityendo, może tylko mi się wydaje, ale to jeszcze ja jestem Królową - skarciła ją matka.


Cass przepychał się przez tłum w jej stronę. Była pewna, że w ciągu ich rozmowy usłyszała swoje nazwisko.
- Królowa chyba niezbyt mnie lubi? - zapytała filuternie gdy chłopak stanął u jej boku.
- Po czym to wywnioskowałaś? - odparł z zawadiackim uśmiechem na ustach, jakby już wiedział o tym, że całkiem przypadkiem podsłuchała ich rozmowę.
- Wspomniała moje imię. Z resztą podczas naszego pierwszego spotkania dziwnie zareagowała na moje nazwisko.
- Na pewno ci się zadawało - zapewnił ją.
Nagle ich rozmowę przerwał stukot kopyt. Jakby miliony wystrzałów z pistoletu. Podest przejęła kobieta w lśniącej zbroi, która wjechała galopem na kasztanowym wierzchowcu. Pociągnięte za lejce zwierzę wspięło się na tylne kończyny. Tuż za nią wjechali, mniej efektownie, kobieta na białym koniu, z zarzuconym na ramię pustym kołczanem i z niedbale upiętymi blond włosami oraz mężczyzna ujeżdżający czarnego ogiera, z długą, brązową kitą i brodą, zaplecioną w warkocz. Na wszystkich trzech mieniły się zbroje, a wokół talii przepasane mieli pochwy bez mieczy. Za podestem ustawił się tłum innych, podobnie ubranych osób na koniach.
Clare usłyszała za sobą okrzyki zdumienia: "Co oni tu robią?!", ""To Wygnani! Kto wpuścił ich na teren Krainy Cieni?!"
- Kim są ci ludzie? - zapytała, ciągnąc za rękaw płaszcza towarzysza.
- To Wygnani. Za złamanie prawa musieli opuścić teren Królestwa - odparł, przełykając głośno ślinę, jakby się... denerwował.
- Przecież oni są źli, mordują ludzi z Góry i bestialsko się nimi pożywiają! Kto wpuścił ich na tę stronę Mostu? - Starała się przywołać wszystkie nazwy miejsc, jakie ją nauczono, by w jak najbardziej zrozumiały sposób mówić do Cass'a.
- Wiem. Ale złożyli broń, Clare, nic nam nie grozi - powiedział. - Ta kobieta to Gladis. Przed siedmiu laty jej rodzina została wygnana. Będzie się wypowiadać w imieniu całej reszty, najwidoczniej wybrali ją na coś w rodzaju przywódcy - wskazał palcem na brunetkę, której ciemne włosy owiewały bladą, posągową twarz.
Gladis przebiegła wzrokiem po zgromadzonych na placu, a jej oczy na parę krótkich sekund spotkały się z oczami Clare. Dziewczyna wzdrygnęła się pod wpływem jej przenikliwych, złotych oczu, emanujących zimnem.
Kobieta nadal, nie schodząc z konia, odchrząknęła głośno, by wzbudzić zainteresowanie szemrzącego tłumu.
- Witaj ludu Krainy Cieni! - Jej władczy głos wywołał natychmiastowe milczenie. - Ja, Gladis Blackwell, przybywam wraz z moją armią w imieniu Wyganych. Chciałabym zadeklarować, że to nie nasz lud jest odpowiedzialny za wszystkie morderstwa na Górze i napaści na Krainę Cieni - wykrzyczała, jednak w powietrzu zawisły jakby niewypowiedziane słowa.
Tłum zaczął się burzyć, aż w końcu ktoś odważny wykrzyknął:
- Dlaczego mielibyśmy wam wierzyć? Zapomnieliście, dlaczego jesteście Wygnani? Zdradziliście nas, złamaliście prawo!
Gladis ściągnęła usta w wąską kreskę.
- Już od dawana naród Wygnanych rozszczepił się na dwie grupy. My żałujemy naszych czynów, chociaż niektórzy z nas nie mają czego żałować, - powiedziała, jednak zaraz powstrzymała się od prywatnych zażaleń. - tamci wybrali innego władcę. To oni zniszczyli wasze miasto i spuszczali krew z tych niewinnych ludzi na Górze. Mój lud od czterech lat, czyli tak długo jak jest pod moimi rządami, nie miał w ustach krwi ludzkiej! - Clare przypatrzyła się dokładniej dziewczynie. Była bardzo młoda, wyglądała na góra dwadzieścia lat, a może to tylko uroki wampirzego (nie)życia.
- Nie mamy podstaw, żeby ci uwierzyć! - Głos zabrała wątła postać o piskliwym, ale teraz bardzo surowym głosie. Anna. - Z resztą niby kto miałby władać drugą grupą Wygnanych? Troll z mokradeł? - prychnęła, a cały tłum ryknął śmiechem. Clare czytała o tych stworzeniach: wielkie, śmierdzące o niskim wskaźniku użytkowania mózgu - to chyba miał być żart.
Blond postać na koniu obok Gladis przybrała sarkastyczny wyraz twarzy. Pierwsza oznaka, że żyje, pomijając oczywiście mruganie.
- Jeśli trollem nazywasz swego ojca, księżniczko Anno - odparowała przywódczyni Wygnanych, z równie wyrafinowaną miną co jej towarzyszka. - Lord Damnatus, to wasz, a także i mój, były król.


Jak zwykle się spóźniła. Minęło już piętnaście minut, odkąd Habito Conventu zabił.
Podciągnęła wyżej szaty i przyspieszyła kroku. Teraz jej różowe kudły, jak mawiała, podskakiwały dziko, zasłaniając widok na drogę.
Kiedy tylko opuściła pokój zaczął ją męczyć uporczywy, pulsujący ból. Nasilał się z każdą chwilą. Dziewczyna potarła skronie bezskutecznie próbując go złagodzić. Wydawał jej się dziwnie znajomy, ale wszelkie wysiłki związane z przypomnieniem go sobie, przyprawiały ją o zawroty głowy.
Ciągle narastał i narastał. Zaczął rozsadzać jej głowę od środka. Czuła, jak naciska wewnątrz jej czaszki.
Zobaczyła ciemność. Wiedziała co to oznacza. Jej gałki oczne powędrowały w głąb oczodołów, pozbawiając ją wzroku.
Ból w końcu był nie do wytrzymania i różowowłosa osunęła się na ziemię. Poczuła jak całym ciężarem ciała uderza w kamienną posadzkę, nie mogła jednak nic zrobić. Paraliż, wywołany wizją, był nie do pokonania. A jedyne, co widziała przed oczami, to twarz tego mężczyzny. Zapamiętała go z podręczników do historii. Lord Damnatus.