piątek, 22 sierpnia 2014

"Błędny Anioł" cz.XIV

Oto obiecany post z XIV częścią "Błędnego Anioła". Wiem, wiem, obiecała rozdział na początek sierpnia a jest jego połowa, ale uwierzcie mi, że nie miałam czasu by go dokończyć. Wczorajszego wieczoru dobrnęłam do końca, ale nie chciałam was już nim męczyć, dlatego publikuje go właśnie dzisiaj. Mam nadzieję, że efekt mojej DŁUGIEJ pracy zostanie przez was doceniony i spodoba wam się kolejny rozdział tego opowiadania. Zapraszam!
                             

                         "Błędny Anioł" 
                                  cz.XIV

   Rzuciłam torbę na łóżko, a następnie sama się na nie położyłam. Na zewnątrz na dobre się rozpadało. Śnieg pokrywał białym puchem cały Poznań. Miałam wrażenie, że mieszkam w Krainie Śniegu i zaraz do mojego pokoju, przez otwarte okno wpadnie Biała Czarownica.
   Na dole jak zwykle, od dłuższego czasu panowała cisza. Ojczym zapewne spał po nocnej zmianie, a mama wertował strony ulubionego czasopisma.
   Wyciągnęłam spod łóżka laptopa i włączyłam facebooka. Od razu skasowałam wszystkie wiadomości od Michała. Tak. Odkąd dałam mu do zrozumienia, że nasz związek nie ma przyszłości, codziennie przysyłał mi kilkaset wiadomości o treści typu : "Kocham cię!" lub "Dlaczego ranisz?!". Rozumiem, mogło go to zaboleć, ale pod żadnym pozorem nie ma prawa ingerować w moją WŁASNĄ decyzję.
   Wtem rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołałam najciszej jak potrafiłam, ale na tyle głośno, że z pewnością osoba pukająca mogła mnie usłyszeć. Do pokoju wkroczyła moja mama.
- Idę na zakupy, potem może wpadnę do pani Anki na kawę. Mariana nie ma w domu, poszedł już do pracy. Na razie! - rzuciła i zatrzasnęła z hukiem za sobą drzwi.
   Jak widać mamie jeszcze nie przeszło do końca po naszej ostatniej kłótni. Obie byłyśmy uparte i żadna z nas nie chciała zrobić tego pierwszego kroku. Owszem, w domu panowała bardzo napięta atmosfera, ale czy tylko ja jestem winna tej sytuacji? Wróciłam myślami do portalu, bo właśnie przyszła mi wiadomość.

Sonia: To jak, dzisiaj zlot na twoją chatę :D ? 


Ona zawsze potrafiła mi poprawić humor. Rzeczywiście, potrzebne mi było towarzystwo i rozrywka, szczególnie po ostatnich przeżyciach z chłopakami. A co do nich, to z Krystianem powoli zaczynało się układać, oczywiście w naszej przyjaźni. Nadal czułam, że nie do końca wybaczył mi te feralną przygodę z Michałem, ale szliśmy w dobrą stronę.


Ja: Ok, wpadaj kiedy chcesz ;)
Sonia: Będę o 19, szykuj się na niezapomniany wieczór ;)


Uśmiechnęłam się sama do siebie i po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, jak wspaniale jest mieć przyjaciółkę.


                                                                          *

   W czasie oczekiwania na przyjaciółkę denerwowało mnie wszystko. Cisza panująca w całym domu, białe światło bijące z zewnątrz, czy ciche poszczekiwanie psa sąsiadów. Tak, zdecydowanie się nudziłam. W głowie miałam totalny mętlik, chciałam coś zrobić, ale moje ciało odmawiało współpracy z umysłem. Podniosłam się więc z łóżka, usiadłam na moim ulubionym tapczanie-parapecie i przeszłam do ulubionego w ostatnich czasach zajęcia - pisania wierszy.
   Coraz więcej zgniecionych kartek lądowało na podłodze. Wena nachodziła mnie chwilami, ale zaraz opuszczała pozostawiając mnie nad wypełnioną do połowy kartką, która tak czy siak lądowała w koszu.
   W pewnym momencie usłyszałam skrzyp otwieranych drzwi. Gwałtownie podniosłam wzrok znad moich bazgrołów i poczekałam chwilę. Żadnych kroków. Z trudem przebrnęłam przez morze kartek i otworzyłam drzwi.
   W holu na dole nikogo nie było. Jedynymi innymi drzwiami wejściowymi były drzwi balkonowe w sypialni matki i ojczyma. Zaczęłam ostrożnie iść w ich kierunku, stąpając jak najciszej potrafiłam.
   W pomieszczeniu panowała grobowa (matko, jak to brzmi w tym wypadku) cisza. Drzwi balkonowe były lekko uchylone i wpuszczały odrobinę powietrza. Na wietrze unosiły się białe, krochmalone firanki. Nadchodził grudniowy wieczór, dlatego w pokoju panował półmrok.
   Weszłam głębiej i  rozejrzałam się niepewnie. Nikogo nie było. Przeszył mnie dreszcz. W takim razie kto otwierał drzwi?
   Stwierdziłam, że jestem straszliwym tchórzem i pewnie usłyszałam jakiś dźwięk za oknem, a teraz trzęsę majtami.
   Już miałam się odwracać gdy nagle... Gdy nagle czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu.
   Odruchowo zamachnęłam się ręką do tyłu. W nikogo nie trafiłam. Przecięłam tylko powietrze, a dotyk ręki ustąpił. Szybko odwróciłam się w stronę osoby która próbowała doprowadzić mnie do zawału serca, albo po prostu zamordować. Gdy już to zrobiłam, nadal miałam zamknięte oczy. Wtem czyjaś dłoń przejechała po moim bladym jak ściana ze strachu policzku.
- Spokojnie to ja, nie bój się. - Momentalnie otworzyłam oczy i cały strach prysnął. Wypuściłam powietrze z płuc, zaczęłam normalnie oddychać.
- Matko Boska, Krystian! Ale mnie wystraszyłeś! - Chłopak zaśmiał się prawie przewracając. Położyłam dłoń na sercu i zaczęłam głośno oddychać.
- Przepraszam. Nie chciałem.
- Ale jak ty tu się znalazłeś i po co przyszedłeś? - zapytałam nadal oszołomiona tym zdarzeniem.
- Twoja mama zostawiła otwarte drzwi balkonowe... - tak, bo nie można przejść przez frontowe. -... i postanowiłem ci zrobić niespodziankę. - "Ładna mi niespodzianka, doprowadzenie do zawału serca" - pomyślałam.
   Zaprosiłam Krystiana do mojego pokoju. Chłopak czuł się jak u siebie w domu, więc od razu rozsiadł się wygodnie na moim łóżku.
- A więc powiesz mi wreszcie co cię sprowadza? - zapytałam. Podeszłam do ściany obok drzwi i oparłam się o nią biodrem, zakładając rękę na rękę. Chłopak usłyszawszy moje pytanie podniósł się z łóżka i podszedł do mnie. Gdy opierał się rękoma o ścianę mając mnie w swoich objęciach, czułam jego ciepły oddech na twarzy. Chciałam mu dać do zrozumienia, że nie ma na co liczyć, więc na mojej twarzy zastygł sarkastyczny uśmieszek.
- A co, już nie mogę odwiedzać bliskiej mi osoby? - przerwał na chwilę i zamknął oczy - Bardzo bliskiej mi osoby. - wyszeptał tym razem i przejechał po moim policzku dłonią.
   Nasze twarze zbliżały się do siebie w ślimaczym tempie, jak w filmach. Czułam jak zamykamy się w naszym własnych, intymnym świecie. Nie chciałam żeby wszystko potoczyło się w tak szybkim tempie, ale nie miałam siły dłużej mu się opierać. Już mieliśmy to zrobić. Nasze usta prawie się dotykały, gdy do naszego świata wtargnął ten głos.
- Już jestem! Kochana mam nadzieje, że nie zaszalałaś z przyrządzaniem żarcia i nie puściłaś chaty z dymem?! - melodyjny i śpiewny głos Sonii rozległ się echem po całym domu.
   "Cholera jasna, co ona zrobi jak nas zobaczy?!" - krzyczał mój rozum.
- Szybko, szybko! - pchałam Krystiana w stronę drzwi, potykając się o własne nogi - Albo nie, przez okno! - Ach te moje oświecenia, popchnęłam chłopaka w stronę jedynego wyjścia, a sama wybiegłam na korytarz.
   Sonia już stała na schodach trzymając pod jedną pachą jakiś kolorowy napój gazowany, a pod drugą płytę z jakimś filmem. Przechyliłam lekko głowę i zdołałam wyczytać tytuł filmu - "Wykapany ojciec". Widzę, że naszło ją na śmiech, niestety, ja jestem w przeciwnym stanie.
   Dziewczyna zaczęła zmierzać w stronę drzwi mojego pokoju.
- Sonia, nie! - wykrzyknęłam, blokując jej rękoma przejście. Miała niesamowicie zdziwioną minę. - Mam... Bałagan w pokoju. - uśmiechnęłam się do niej sztucznie.
- Okej, okej, rozumiem. - zamachała rękami i zaczęła schodzić po schodach. Odetchnęłam z ulgą.
   Gdy zeszłyśmy na dół ja udałam się do kuchni, a Sonia skręciła w stronę salonu. Zaczęłam przyrządzanie spaghetti, które było jedną z rzeczy nie sprawiających mi problemów.
   W końcu zaniosłam dwa talerze do pokoju gościnnego. Dziewczyna siedziała, a może raczej leżała na kanapie przeglądając MÓJ album ze zdjęciami. Postawiłam jedzenie na stole i spojrzałam z wyrzutem na przyjaciółkę, która w ogóle  tego nie dostrzegła.
- To twój tata? - zapytała wskazują  na jedno z zdjęć. Fotografia wykonana była w sepii, stała na niej mała dziewczynka w niebieskiej sukience w kratkę o bufiastych rękawach. Pochylony stał nad nią wysoki mężczyzna z burzą brązowych włosów, obejmując ją w pasie i przytulając do siebie mocno. Tak. To był mój ojciec. Pamiętam ten dzień jak dziś, ostatni nasz wspólny dzień. " Maj 2002 r. Londyn. Poniedziałek który został zapamiętany przeze mnie na całe życie. Mama i tata byli świeżo pogodzenie po, jakże częstej, burzliwej kłótni. Rodzicielka stwierdziła, że pójdzie zanieść swojemu mężowi śniadanie do pracy. Ubrała się w krótką czerwoną sukienkę i białe sandały na koreczku, a mnie w widoczną na zdjęciu niebieską sukienkę. Dojechałyśmy na teren budowy na której pracował ojciec autobusem. Powitał nas bardzo czule, w szczególności mamę. Zachowywali się jak nowożeńcy. Mama była cała w skowronkach, gdy zobaczyła mnie tuląca się do ojca stwierdziła, że musi nam zrobić zdjęcie. I tak też uczyniła. Po godzinnej przerwie jaką sobie urządził tata, musiał wracać do pracy. Po równie rozczulającym pożegnaniu ruszyłyśmy z mamą w drogę powrotną. Byłyśmy już jakieś 300 metrów od miejsca w którym pracował ojciec, gdy nagle rozległ się przeraźliwy zgrzyt a potem krzyk i huk. Mama gwałtownie odwróciła głowę. Widząc swojego męża w morzu krwi z rozdzielonym przez bele ciałem na pół ruszyła w jego stronę z krzykiem i płaczem. Po stu metrach przebytych w korkach ściągnęła je i  ruszyła boso na ratunek ukochanemu. Ja stałam z misiem pod pachą nie wiedząc o co chodzi, ale nawet nie śmiałam pójść za mamą. Widziałam jej zakrwawione stopy i głowę ojca położoną na jej kolanach. Tak strasznie płakała. Cały czas wykrzykiwała jego imię i prosiła Boga o ratunek dla męża. Włosy taty były posklejane od krwi i jej łez, a czerwona sukienka matki nabrała intensywniejszego koloru, nasiąknięta przez szkarłatny płyn. Pamiętam, mama płakała codziennie przez najbliższy rok, ja natomiast nie uroniłam ani jednej łzy, jakbym liczyła że mój ukochany tatko jeszcze wróci. Ale tak nie było. Po pogrzebie od razy wróciłyśmy z mamą do Polski. Pamiętam, że dostawała furii, gdy widziała nagłówki w gazetach dotyczące mojego ojca, a ja cicho łkałam kiedy ona rzucała wszystkim o ścianę i krzyczała sama do siebie. Nigdy sprzed oczu nie zejdzie mi wyraz jej zdenerwowanej twarzy, ani jej oczu gdy zobaczyła martwego tatę, ani ich szczęśliwego związku, którego nie stworzy z żadnym innym mężczyzną. Żadnym."
- Tak, to mój ojciec. - opowiedziałam cicho, wymazując sobie z głowy wszystkie te przykre obrazy.
- A jeśli mogę zapytać, to co się z nim stało? 
- Odszedł... - wyszeptałam.
- Do innej baby tak, ach ci faceci utrzymujecie chociaż jakiś kontakt.
- Umarł. - odpowiedziałam spuszczając wzrok. Zapanowała niezręczna cisza, widziałam jak Sonia się zarumieniła, ale za nic jej nie winiłam. W końcu, nigdy nie poinformowałam ją o tym, że mój tato nie żyje.
- Przepraszam, ja, ja nie wiedziałam, i...
- Wszystko jest OK. Nic się nie stało. - odpowiedziałam, a wtedy ona przytuliła mnie mocno i wyszeptała : "Wiedziałam, że jesteś silna, a teraz jestem o tym przekonana w stu procentach. Moja dzielna przyjaciółka". I tak zastygłyśmy na parę minut, nic nie mówiąc.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Oto koniec tej części. Liczę na pozytywne opinię, ale także na porady, które są jakże motywujące. Kolejny rozdział zapewne dopiero we wrześniu, kiedy? Dokładnie nie wiem. Pozdrawiam serdecznie.
Cloudeen.