wtorek, 1 września 2015

"Krwawy diament" Rozdział 13 Spadająca gwiazda

   Clare stała osłupiała wpatrując się w oddalającą sylwetkę chłopaka. Nie, nie mogła pozwolić się omotać. Najpierw zgryźliwy, potem uprzejmy. Nigdy w życiu nie spotkała kogoś z tak szerokimi huśtawkami nastrojów. Ale właśnie takie zachowanie chłopaka prowokowało i intrygowało ją do znalezienia odpowiedzi. Odpowiedzi na pytanie, które postawiła sobie już podczas pierwszej rozmowy: „Co jest tego powodem?"
- Będę – wyszeptała i kulejąc na jedną nogę podążyła w stronę Zamku.


Zrzuciła broń w kąt i usiadła w czołowym miejscu stołu, naprzeciwko Królowej. Dzieliła je cała długość stołu, czyli jakieś cztery metry. Zmierzyła przenikliwym wzrokiem złotych oczu władczynię. Cynthia starała się zachować kamienną twarz i nie wyrażać żadnych emocji, jednak w rzeczywistości ze zdenerwowaniem miętosiła brzeg ozdobnej sukni pod stołem. Miała zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, co dodawało jej kilku lat.
- Szykuje się wojna, Królowo. Jeśli Wygnani i twój naród nie połączą sił, wojska Damnatusa zrobią z nas marmoladę – zaczęła rozmowę, opierając nonszalancko ramię o podłokietnik dębowego krzesła, zdobiony od frontu złotą głową lwa.
- Gladis. Ze sprawozdań twojego zwiadowcy wynika, że armia Damnatusa jest aż pięciokrotnie większa od mojej. – Wypowiedź Królowej była przepełniona żalem i wyrzutem. – Nawet przy połączeniu naszych wojsk będą one niespełna cztery razy mniejsze!
Królowa wbiła paznokcie w zdobienie podłokietnika, zostawiając w nim cztery koryta.
- Zawsze można poprosić o pomoc inne królestwa – zaproponowała. Wiedziała jednak, że ciężko będzie namówić Królową do tej propozycji.
- Przecież dobrze wiesz, że mój były mąż, Horace, przed śmiercią skłócił Krainę Cieni z większością władców.
- Twój mąż nadal żyje, i ma się całkiem dobrze jak widać – rzuciła zgryźliwie Gladis prychając. Rodzice opowiadali jej o rządach Króla – krwawych i bezlitosnych. Ona nie była w stanie ich pamiętać, miała w końcu tylko dziewiętnaście lat. Tym samym była też najmłodszą władczynią w tym wymiarze. Nie mogła jednak przyglądać się, jak barbarzyńscy Wygnani robią z ludzkich ciał beczki do przechowania krwi. Musiała coś z tym zrobić. Dała więc im wybór, albo są z nią, albo nadal robią z siebie bezduszne pijawki. Sama nimi gardziła, a potem jej ojciec został niesłusznie posądzony o zdradę. Od tej pory szczerze nienawidzi całej rodziny Cynthii.
- Mój małżonek zmarł dwadzieścia lat temu! A ten mężczyzna, który bestialsko próbuje odebrać mi władze, to diabeł, który przybrał jego ciało! – krzyknęła Królowa, uderzając pięścią w stół, tak, że czerwony płyn w złotym kielichu, stojący w zasięgu jej ręki, zatrząsnął się i omal nie wypłynął.
Tak, to była kolejna rzecz, która różniła Gladis od rówieśników – mogła pijać krew. Zostając przywódczynią Wygnanych musiała przejść rytuał Zamknięcia i w pełni przemienić się w Dziecko Nocy. Od tamtej pory była martwa jak mózgi zwolenników Damnatusa. W jej żyłach nie płynęła już krew, została skazana na dożywotnią niepłodność, a jedynym pozytywnym aspektem przemiany (według niej samej) był prawie całkowity brak chęci snu. Chociaż na co jej się to zdało, skoro musiała spędzać te noce sama. Zarówno Solis jak i Mortiferis, siostra i brat, przemiany mieli się doczekać dopiero w 25 roku życia, czyli jak większość wampirów.
Gladis przewróciła oczami słysząc słowa Królowej. Zbyt filozoficzne podejście do życia irytowało ją. Zdecydowanie należała do twardo stąpających po ziemi.
- Pozostaje jeszcze question proroczego snu panienki Evans.
Do sali obrad wkroczyła rześkim krokiem barwna kobieta. Jej kasztanowe włosy były dziwnie uformowane, przypominając kształtem ptasie gniazdo, z którego wystawały trzy pawie pióra. Gladis zapamiętała ją z dnia, w którym tu przybyła. Opowiadała wtedy ludowi Krainy Cieni o różowowłosej dziewczynie. Nazwała wtedy siebie… tak! Najwyższą Doradczynią Jej Królewskiej Mości.
Kobieta podeszła do kielicha Gladis z nietkniętą krwią i duszkiem wypiła całą jego zawartość.
- Więcej uśmiechu amour 1! Świat nie skończy na tej jednej wojnie, nie ma co się rozwodzić – powiedziała optymistycznie, wskazując podstawą naczynia w stronę przywódczyni Wygnanych. – Wracając do tematu. Chciałam tylko gentiment 2 przypomnieć o śnie jednej z naszych abiturientek. Trzy bijoux 3 muszą być umieszczone na podeście, a wtedy zapobiegniemy tym wszystkim nieszczęściom, które prawdopodobnie nas czekają. Dokonać tego musi złotowłosa młódka – zacytowała, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w żebrowe sklepienie.
- Na Zamku jest mnóstwo jasnowłosych dziewcząt, może nią być każda z nich.
- Królowa sugeruje, że przypadkiem jest nagłe pojawienie się pewnej jeune fille blonde 4? – zapytała wyzywającym tonem Doradczyni, opierając przedramiona o stół. – Mam tutaj na myśli oczywiście mademoiselle Clare Johnson.
Po twarzy władczyni przebiegły różne uczucia naraz. Z jednej strony ulga, że ktoś myśli podobnie jak ona, z drugiej jednak zmartwienie, wiążące się z przeszłością.
- Masz rację, Sophie. Jednak dopóki ona sama się do tego nie przekona, nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Możemy jednak zatrudnić uczniów do poszukiwań jakiś informacji na temat tego pierwszego klejnotu, diamentu – ‘skropiony krwią przodków, skropiony krwią potomków być musi’ – powiedziała podnosząc się z krzesła.
Podeszła do Gladis i wyciągnęła w jej stronę dłoń.
- Zgadzam się na połączenie wojsk. Co do prośby o pomoc wśród władców innych królestw, to muszę to jeszcze przemyśleć. Jeszcze dzisiaj podpiszemy traktat. – Kobiety zamknęły swoje dłonie w męskim uścisku. Królowa już chciała odejść, jednak Gladis nie puszczała jej ręki.
- Czy nasze wojska mogą pobawić się z Damnatusem w chowanego? – zapytała z szerokim uśmiechem i dłonią Cynthii w swojej.


Tego dnia podczas obiadu głos zabrała przywódczyni Wygnanych.
Clare przyglądała się z zaciekawieniem jej postaci. Szczerze zazdrościła jej długich, spływających  kaskadą ciemnych włosów. Dopiero teraz zauważyła, że twarz Gladis naznaczona jest wieloma bliznami – krótkimi i płytkimi, jakby ktoś wielokrotnie naciął ją scyzorykiem. Kobieta zdjęła już metalowy kirys i pozostała w czarno-wiśniowym gambesonie.
Gdy tylko weszła do Sali, wszyscy zgromadzenie powstali. Mieli bowiem świadomość, że cały przebieg wojny z lordem Damnatusem leży w jej rękach.
Tuż za nią wmaszerowała rodzina królewska z Cynthią na czele.
Gladis stanęła na północy jadalni i przemówiła szorstkim, rzeczowym tonem:
- Witajcie uczniowie Zamku. Przychodzę do was z wiadomością. Wraz z Królową Cynthią połączyłyśmy wojska, tworząc wspólną armię. Razem stawimy czoła lordowi Damnatusowi i jego bydłu – zdanie wypowiedziała sycząc z pogardą. – Królowa będzie zabiegać o pomoc wojsk innych królestw, lecz jest to kwestia niepewna, ze względu na ostanie konflikty z ich władcami. W międzyczasie możemy po nitce do kłębka wybijać sługusów naszego przeciwnika, prowadząc wojnę partyzancką. – Po sali przeszedł szmer i na parę krótkich chwil zapanował chaos. Jednak wymowne milczenie Gladis uspokoiło wszystkich szybciej, niż zaczęło się zamieszanie.
- Niebawem zostaniecie podzieleni na odziały, które atakować będą poszczególne grupki żołnierzy Damnatusa. Wszyscy mają być zabici. Nie potrzebujemy niewolników, litości ani sentymentów, zrozumiano?! – Odpowiedziało jej milczenie. – Świetnie. Jeszcze dzisiejszego wieczoru dostaniecie do swoich komnat spis nazwisk osób z waszego oddziału i jego nazwę. Jutro pierwsza sekcja zostanie wysłana na wojska lorda.
Przywódczyni wymaszerowała żwawym krokiem, stukając o kamienną posadzkę obcasami długich, skórzanych butów.
Clare szczerze zdziwiło to, że Królowa nie odezwała się ani słowem. Wraz z córkami przysiadła się do stołu i życząc wszystkim smacznego zaczęła spożywać strawę. Czyżby Gladis przejęła dyktaturę w Krainie Cieni?


Dochodziła dwudziesta druga, więc na dworze było już ciemno. Na okna zaciągnięto z resztą ciężkie zasłony, więc mrok był jeszcze gęstszy. Ponure kręgi światła dawały tylko dwie świece ustawione na biurku.
Paige przyniosła właśnie zapieczętowaną kopertę. Znak, który na niej widniał, był rodowym symbolem Królowej – przeplatające się maki.
Clare odsunęła krzesło i usiadła przy blacie, rozrywając pieczęć i wyciągając list. Był zapisany na żółtym papierze, pachnącym starością. Dobrze znała ten zapach, wszystko w domu babci tak pachniało. Właśnie, babcia. Tak strasznie za nią tęskniła, a miała jej nie zobaczyć jeszcze przez parę dobrych lat. W głownie jej się to wszystko nie mieściło. Kiedyś nie wyobrażała sobie wyjechać na tydzień bez babci, a teraz? Teraz nie dość, że dzieliły je eony kilometrów, ba, nawet lat, to jeszcze nie miała okazji się z nią pożegnać. Dobrze, że sen, który został na nią zesłany, upewnił ją, że babcia ma świadomość tego gdzie znajduje się jej wnuczka. Po tej wizji z serca Clare odkruszył się naprawdę duży fragment kamienia, który musiała nosić.
Dziewczyna ogarnięta z jednej strony podekscytowaniem, z drugiej jednak lekkim niepokojem, rozwinęła złożoną kartkę i prześledziła ją wzrokiem.

Do: Clare Johnson
Od: Rada Królewska

SEKCJA 13 ‘Ramus Album’

Blackomore Harriet
Evans Sylvia
Johnson Clare
Norton Matthew
Stranger Cassimir
Weitling Conrad
Willie Pauline
Oddziałowa:
Solis Blackwell

Clare ogarnęło miłe zaskoczenie. Spodziewała się, że wszyscy na liście będą jej obcy. Jednak chyba los się do niej uśmiechnął, choć może uśmiech ten należał do Królowej.
Zastanawiało ją tylko ostanie nazwisko. Pauline Willie. Conrad był przyjacielem Matt’a, więc czasami widywała go na zamkowych korytarzach, ale nazwiska tej dziewczyny w ogóle nie kojarzyła.
- Har, mam dla ciebie nowinę! – zawołała na tyle głośno, żeby przyjaciółka mogła ją usłyszeć z łazienki, umieszczonej tuż obok.
Dziewczyna wypełzła zza drzwi w samej podomce. Wyglądała już znacznie lepiej. Chociaż pod jej oczami nadal czaiły się czarne kręgi.
- O co chodzi? Co wymaga takiego krzyku? – zapytała, patrząc przez ramię Clare na zapisaną czarnym atramentem kartkę.
- Jak widzisz, jesteśmy razem w oddziale. To bardzo dobrze, chociażby ze względu na…
- Czekaj, czekaj – przerwała jej, wykonując gwałtowny ruch ręką w powietrzu. – Mówiąc my nie masz na myśli tylko mnie i ciebie. Jest z nami przy okazji ‘dziwaczny chłoptaś podrzucony przy portalu’ i mega-idiota ‘nie zbliżaj się do mnie dziewko, bo zabiję cię wzrokiem’ – prychnęła, rzucając się na łóżko, które wydało przy tym niezbyt przyjemny dźwięk.
- Nie nazywaj go tak – zaoponowała Clare.
- Kogo? Matt’a czy Cass’a?
- Obu. – Dziewczyna popatrzyła na przyjaciółkę wzrokiem ‘robię ci wyrzuty sumienia, czuj się winna’ i wyrwała jej z ręki kartkę papieru.
Podeszła do wieszaka, stojącego przy wyjściu i zdjęła z niego fioletową, welurową pelerynę.
- A teraz znikam stąd, pozostawiając cię z mega-dziwakiem i chłoptasiem-idiotą. Czy jakoś tak – powiedziała, zostawiając na szafce list ze spisem nazwisk i wychodząc z pokoju.


Tak jak się umawiali, Matt czekał na nią przy drzwiach swojego pokoju.
Słabe światło, które dawała trzymana przez chłopaka lampa naftowa, oświetlało jego mlecznobiałą twarz. Podciągnął rękawy białej, lnianej koszuli i przykładając palec do ust, nakazał jej gestem pójść za nim.
Clare podniosła połać ametystowej sukni i ruszyła w mroku za chłopakiem.
Szli długimi, ciemnymi korytarzami, a Johnson straciła już rachubę – który to już był? Piąty? Szósty? A może cały czas szli jednym, bardzo długim korytarzem?
W końcu, po pięciu minutach wędrowania po omacku, trafili do skrzydła Zamku, którego jeszcze nie zwiedziła.  Pomieszczenie którym szli było wąskie, i z łatwością można było dostać klaustrofobii. Na ścianach wisiały duże obrazy w wielkich złotych ramach, namalowane tak realistycznie, że sprawiały wrażenie jakby postać na nich zaraz mogła sięgnąć po nich ręką, albo przewracać oczyma.
- To galeria portretów członków królewskiej rodziny – szepnął Matt, podsuwając pod twarz lampę. – Na końcu korytarza znajdują się drzwi, którymi opuścimy Zamek. Co prawda stróżują przy nich wojownicy, ale pewnie jak zawsze śpią. Darmozjady – mruknął pod nosem i ruszył na przód.
Rzeczywiście, na końcu korytarza mieściły się niewielkie, półokrągłe drzwiczki. Po lewej i prawej stali wartownicy, z głowami spuszczonymi na ramiona. Ich chrapanie było słychać już kilkanaście metrów wcześniej.
Matt zaczął skradać się powoli, a następnie delikatnie otworzył drzwiczki. Prawie kucając (ze względu na swój wysoki wzrost) wydostał się na zewnątrz. Następnie ruchem ręki dał znak Clare.
Dziewczyna ruszyła, starając się iść jak najbardziej bezszelestnie. Już prawie wychodziła, schylając głowę, kiedy nagle zahaczyła stopą o włócznie jednego z strażników.
Broń upadła z głuchym łoskotem uderzając w kamienną posadzkę. Wartownicy jak oparzeni zbudzili się ze snu i teraz rozglądali się we wszystkie strony z roztargnieniem. Ujrzeć jednak mogli już tylko tył sukni Clare, bo ta ciągnięta przez Matt’a, wystrzeliła jak z procy i zbiegała stromym zboczem.
Chłopak biegł na przodzie trzymając ją za rękę. Przebiegli niebezpiecznie szybko po drewnianej kładce, rozciągniętej nad fosę i zaczęli zbiegać w dół zbocza.
Pantofelki Clare wbijały się obcasem w trawnik, jednak ona nie zwracała na to uwagi. Wiatr wiał jej prosto w twarz, a włosy rozdmuchane powiewały z tyłu.
W końcu dotarli do muru, odgradzającego teren Zamku. Oboje padli pod nim ciężko dysząc i śmiejąc się donośnie.
- Niezła kondycja, panienko Johnson – powiedział filuternie, unosząc brew i marszcząc czoło.
- Co mi po kondycji, skoro jestem taką niezdarą! – zaśmiała się.
- Niestety, znowu musimy wykorzystać twoją sprawność. – Clare popatrzyła na niego, jakby złożył jej jakąś niemoralną propozycję. Chłopak przewrócił oczami. – Musimy przedostać się tam, – wskazał na drugą stronę muru. – a jesteśmy tu.
- To jakiś test? Zapewniasz mi istną szkołę przetrwania – powiedziała, ściągnęła buty, przerzuciła je na drugą stronę muru i nastąpiła stopą na złożone dłonie chłopaka.
- Na przyjemności nadejdzie jeszcze czas – odpowiedział tajemniczo i przesadził dziewczyną na druga stronę.
Już po chwili sam wylądował na ugiętych nogach, podpierając się rękoma.
Stali przed wydeptaną w trawie ścieżką, która wąską wstęgą ginęła gdzieś w małym borku, przez który wędrowała wraz z Sophie pierwszego dnia, gdy tu się znalazła. To właśnie nią ruszyli.
Nocą las wydawał się jeszcze gęstszy, ciemniejszy i mroczniejszy. Clare bała się trochę mniej, gdy miała przy sobie Matt’a, a jeszcze mniej gdy pokazał jej swój kindżał.
Wędrówka przez bór nie była długa i już po chwili znaleźli się za miastem.
Jakieś pół mili przed nimi majaczyło wielkie wzgórze skaliste. To, na którym dowiedziała się, że jest Dzieckiem  Nocy.
Dopiero kiedy zaczęli się zbliżać do jaskini, w której był portal, Clare przyszło coś do głowy:
- Matt. Przecież tu jest przejście, w każdej chwili może pojawić się łowca z nowym Dzieckiem Nocy. – Zatrzymała go ciągnąc za rękaw.
- Skądże. Śmiertelnicy sypiają w nocy, więc łowcy przyprowadzają ich tylko w dzień. Chodź, jesteśmy już blisko.
Poszli jeszcze parę metrów, aż w końcu przystanęli na półce skalnej.
Matt usiadł na ziemi i poklepał miejsce obok siebie. Clare dosiadła się do niego, a wokół niej rozpłynęło się morze tafty.
- Dziś wyjątkowy dzień – powiedział, patrząc z zachwytem w niebo. – Przychodzę tutaj w każdą rocznicę urodzin i szukam spadających gwiazd.
- Masz dziś urodziny? – zapytała zakłopotana Clare. – Ja… Ja nic nie wiedziałam. Przygotowałabym jakiś prezent… - trajkotała, próbując przegadać zmieszanie.
Chłopak zaśmiał się i przyłożył jej rękę do ust.
- Och, zamknij się już – powiedział z szczerym uśmiechem.
Dopiero wtedy Clare zauważyła znaczną zmianę w jego zachowaniu. Był nieprzewidywalny niczym pogoda. Raz sarkastyczny i chamski, za chwilę miły i uprzejmy. Jednym słowem – człowiek o wielu twarzach. Podobało jej się dzisiejsze zachowanie chłopaka. Wiedziała jednak, że jest jak bańka, w końcu urośnie do takich rozmiarów, że wybuchnie. Prawdopodobnie jutro zapomni o ich spotkaniu i będzie żył, jakby jej nie było. To bolało, oczywiście, ale pomyślała, że musi postarać się, trwale zapaść w jego pamięci.
- Nie cierpię prezentów. Kiedy oczekiwałbym go od ciebie, na pewno bym ci powiedział. – Podniósł kamień i cisnął go daleko w przód. Przez chwilę było widać lecącą skałkę na tle półokrągłego księżyca, lecz po chwili zginęła w mroku nocy, pośród drzew lasku.
- W takim bądź razie, wszystkiego najlepszego, Matt – powiedziała z nadal zakłopotanym uśmiechem. – Zaśpiewałabym ci życzenia urodzinowe, ale nie chce wszcząć alarmu. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to armia depcze komuś po krtani.
Chłopak zaczął krztusić się ze śmiechu.
- Masz specyficzne poczucie humoru – wydukał z ledwością.
- To zasługa genów – powiedziała, przypominając sobie hermetyczne żarciki ojca. Matkę doprowadzały do białej gorączki, ale ona zawsze śmiała się z nich w niebogłosy.
Jednak po chwili zrzedła jej mina. Po co, głupia, zaczynałaś ten temat, myślała. Była przekonana, że Matt zacznie dalej rozwijać tę kwestię.
Nie pomyliła się.
- Wiesz. Zmieniłem zdanie – powiedział  z cwaniackim uśmiechem, który tak dobrze wpasowywał się w rysy jego twarzy. – Powiedzmy, że na urodziny będziemy robić sobie nietypowe prezenty. Możemy zapytać się o co chcemy, a druga osoba musi odpowiedzieć na pytanie. Zgoda? – Clare przełknęła głośno ślinę, ale postanowiła, że zgodzi się.  Jej urodziny wypadały 26 października i już nie mogła doczekać się, kiedy pozna odpowiedź na swoje pytanie.
- Opowiedz mi coś o swoim pochodzeniu.
- To nie było pytanie – zripostowała.
Chłopak westchnął zrezygnowany.
- Kim byli twoi rodzice? – zadał ostateczny cios. Dziewczyna wzięła się w garść. Obietnic trzeba dotrzymywać.
- Sama już nie wiem. Do niedawna uważałam ich za pracownika biura i nauczycielkę angielskiego. – Matt popatrzył na nią jasno dając do zrozumienia, że nie do końca wie na czym polegają te funkcje. – Jednak Sophie powiedziała mi, że byli wampirami. Nic więcej nie wiem. Zniknęli kiedy miałam pięć lat. Od tego momentu wychowuje mnie babcia. Dla mnie są martwi, nic innego nie tłumaczy tak karygodnego czynu, jakiego się dopuścili. – Dopiero teraz Clare zdała sobie sprawę, jak mało wie o swoich rodzicach. Już dawno mogła wypytać o nich Sophie, jednak, nie wiedzieć czemu, nie zrobiła tego.
Postanowiła zapytać o coś chłopaka. Siedzieli przez chwilę w ciszy, i kiedy w końcu odważyła się odezwać, on zrobił to samo.
Matt pierwszy zabrał głos.
- Cokolwiek chcesz teraz mi powiedzieć, muszę ci oświadczyć, że zaskoczyłaś mnie. Wszyscy przybyli z Góry, na przykład Ron - mój przyjaciel, na początku zachowywali się strasznie niedojrzale i mówili prostackim językiem. Ty jesteś inna. – Clare wzdrygnęła się słysząc to słowo. – Idealnie pasujesz do tego świata Clarie i jestem pewny, że twoi rodzice też tak by uważali. – Mówiąc to wszystko ani razu na nią nie spojrzał. Trochę denerwował ja brak kontaktu wzrokowego, ale urzeczona jego aksamitnym tonem głosu, była w stanie znieść wszystko.
- Matt… Ja.. ja… mogę cię o coś prosić? – Wydusiła w końcu z siebie. – Czy pomógłbyś mi znaleźć jakieś informację na temat moich rodziców. Może w jakiś starych kronikach… Sophie na pewno nie powie mi za wiele, bo gdyby chciała, już by to zrobiła. Wiesz, z moim roztargnieniem, którego znakomity przykład podałam dzisiaj, mogę przegapić wiele istotnych rzeczy…
Chłopak wziął jej ręce w miękkie dłonie. Miał długie i kościste porcelanowe palce i zimną skórę. Pochylił się nad nią i wyszeptał:
- Kiedy tylko zechcesz. – Miał zimny oddech pachnący winem. Pił.
Przybliżył jej dłonie do ust i ucałował każdą, a Clare przeszły zimne ciarki po plecach. Nawet w najśmielszych snach nie marzyła, aby być tak blisko niego. W pełni zdała sobie sprawę, że uległa jego urokowi, lecz w porę otrzeźwiała. Nie może uchodzić za łatwą. Cofnęła ręce.
Chłopak puścił je bez oporu i w pewnym momencie gwałtownie obrócił głowę.
- Patrz tam! Spadająca gwiazda, pomyśl szybko życzenie. – Wskazał palcem na sunący po niebie meteoryt, płonący bardzo jasnym światłem, odznaczającym się na szafirowym niebie.
Clare nie zdążyła niczego pomyśleć, bo rozległ się czyjś głos. Ktoś w oddali prowadził rozmowę.
Clare i Matt spojrzeli po sobie znacząco i chłopak z rozwścieczoną miną pomógł wstać dziewczynie.
- Nie patrz tak na mnie. Nie zapraszałam nikogo do trójkąta! – warknęła szeptem i pozwoliła prowadzić się chłopakowi.
Trzymał ją w niezbyt lekkim uścisku i zaprowadził za wysoki stalagmit, wystający z podłoża jaskini. Stanęli za nim i z mroku przypatrywali się dwóm zbliżającym postacią. Jedna z nich na pewno była Sophie, a w drugiej Clare rozpoznała czarodzieja nadwornego.
- Nie wiem dlaczego Rada Królewska tak bardzo zaniedbała swoje obowiązki. – Mówiła swoim zwykłym, melodycznym głosem. – Ta dziewczyna powinna być sprowadzona tutaj już dobry kwartał temu! Do tego Klein przybywa dopiero o tej godzinie. To na pewno wzbudzi podejrzenia wśród śmiertelników. Dziękuję ci Corneliusie, że zgodziłeś się przyjść ze mną. Umiem się co prawda obronić, ale ten las nocą wzbudza u mnie podejrzenia. – Rozciągnęła czerwone usta w uśmiechu, ukazującym rząd białych zębów, widocznych nawet w mroku.
Cornelius potakiwał tylko, gładząc się po długiej, białej brodzie.
- Słyszał pan, jaka tragedia przytrafiła się Blackmorom? – Mówiąc to kiwała na boki głową.
- Owszem. Byłem dzisiejszej nocy u panienki Harriet. Ciężko znosi śmierć matki. Prosiła mnie, żebym pojechał z nią do Portu Onpetra, zbadać zwłoki jej matki. Podobno została otruta.
Clare zamarła.

 1amour (franc.) kochanie
 2gentiment (franc.) grzecznie
 3bijoux (franc.) klejnoty
 4jeune fille blonde (franc.) blondynka



---------
Witam wszystkich, po bardzooo długiej przerwie.
Teraz mógłby być moje jakże obszerne wytłumaczenia, ale oszczędzę wam paplaniny i zapytam: Jak podoba się nowy rozdział?
Napisany był już od jakiegoś czasu, ale brakło mi chwili spokoju by go wstawić. Mam napisanych tez parę na zapas, więc mimo rozpoczynającego się roku szkolnego (w tym miejscu pozdrowienia dla studentów xD) rozdziały powinny być dodawane w miarę regularnie. Oczywiście wiele zależy od was, bo po co publikować wpisy dla trzech osób? Dlatego jeśli przeczytałeś - skomentuj to dla mnie naprawdę wiele znaczy.
Jak myślicie, czy Matt'a i Clare coś połączy? Jak Harriet poradzi sobie z utratą ukochanej osoby?
Cloudeen
 

poniedziałek, 20 lipca 2015

"Krwawy diament" Rozdział 12 Inna


Wzburzenie ogarnęło cały tłum. Słychać było okrzyki zarówno zdziwienia, jak i oburzenia. Jednak większość ludu nie dawała wiary słowom Gladis.
Ta stała tylko i z twardym wyrazem twarzy przyglądała się zebranym.
Gdy Clare skierowała wzrok ku Królowej dostrzegła, że kobieta zaczyna poruszać się niespokojnie. Anna, która stała po prawej jej stronie, wykrzykiwała coś z oburzeniem, a jej twarz jęła się purpurą. Druga z sióstr patrzyła z satysfakcją na wzburzony lud.
W pewnym momencie poczuła szarpnięcie. To Cass ciągnął ją w stronę kamienic. Nawet nie próbowała się dowiedzieć po co to robi, bo hałas był zbyt duży.
Po kilku ciosach z łokcia i przedeptaniu stóp, w końcu znaleźli się w ustronnym miejscu. Mieli stąd widok na całe widowisko, jednak cień dwóch sąsiadujących ze sobą budynków sprawiał, że pozostali niezauważeni.
Niepostrzeżenie latarnik, odziany w długi, wełniany płaszcz i kapelusz na głowie, zapalił uliczne lampy, tak, że teraz Clare widziała fragment twarzy towarzysza. Jego zielone oczy błyszczały jak u kota. Od chwili, w której go poznała, zastanawiała się ile może mieć lat. Był nieco niższy od niej, ale umięśniony, z lekko dziecinną twarzą.
- Musiałem cię stamtąd zabrać. Robiło się niebezpiecznie – powiedział dość głośno, by na pewno go usłyszała wśród strzępek okrzyków, które słychać było aż tutaj. – Z resztą jak mniemam, masz mi wiele pytań do zadania – dodał z zawadiackim uśmiechem, bez względu na okoliczności.
Clarie odwzajemniła uśmiech.
- Owszem, po pierwsze, dlaczego te wszystkie wampiry tak się burzą na dźwięk imienia Lorda Damnatusa?
- Widzisz wiąże się z tym pewna historia, ale nie wiem, czy jest to odpowiedni moment bym…
- On był królem prawda? Został z jakiegoś powodu wygnany, ale co nim było? – zapytała z podekscytowaniem w głosie. Jej oczy błysnęły odbijając światło latarni.
- Na pewno opowiadano ci już legendę o księżniczkach. – Clare pokiwała twierdząco głową. Chłopak cofnął się pod mur jednej z kamienic i opadł ciężko na wilgotną jeszcze ziemię. Zwiastowało to długą opowieść, dlatego Clare przyłączyła się do niego, nie zważając na piękną suknię, w którą była ubrana.
- Bo widzisz, w historii tej nie ma ani krzty kłamstwa – zaczął wątek. – Trafiłem tu dwadzieścia lat temu, jeszcze jako noworodek. Tak jak i teraz władzę w rękach miała Królowa Cynthia, lecz kiedy mnie przyjmowała w swe progi, jej współmałżonkiem był Król Horace, którego poślubiła już po objęciu tronu, dlatego nie miał takiej władzy jak ona. Rok po tym, gdy zostałem tu przyjęty, Królowa poczęła swe pierwsze dziecko. Cornelius, który tak jak i teraz był jedynym punktem medycznym w Krainie Cieni, stwierdził, że nowym życiem jest dziewczynka. Niestety, tylko jedna. Wkrótce po tym, gdy Cynthia poinformowała swojego męża o oczekiwaniu na dziecko, napadnięto na skarbiec królewski i skradziono dużą część majątku. Ponadto wyrżnięto wielu mieszkańców miasteczka i czyhano na życie Królowej, którą w ostatniej chwili uratowała grupka wartowników. Po zastosowaniu przez Corneliusa zaklęcia Prawdy, wyszło na jaw, że zdrajcą jest Horace. Chciał uśmiercić żonę, by przejąć władzę nad Królestwem. Zbrodnia ta przeszła do historii jako największe łajdactwo. Z króla zdjęto tytuł i został skazany na śmierć jako Lord Horace Damnatus. Ścięto go dziewiętnaście lat temu. W tym samym czasie Królowa oczekiwała swojego pierwszego dziecka, które poczęła wraz z mężczyzną niegodziwym i zdradzieckim. Bała się, że nie będzie potrafiła pokochać swej córki ze względu na ojca. Poprosiła więc Cornelius by ten stworzył jeszcze jedno dziecko w jej łonie i tak oto powstała druga córka, ukształtowana z magii. Cynthia myślała, że gdy zobaczy dziewczynki nie rozróżni, która to córka Damnatusa, a która to dzieło rąk Corneliusa. I tak minął rok. Miałem wtedy dwa lata, więc niezbyt pamiętam wydarzenia tamtego dnia. Wiem tylko, że posądzono Królową o postradanie zmysłów. Próbowała przekonać radców, że widziała Horace’ego przy kołysce jednej z córek. Dopiero parę miesięcy później w to uwierzono. Jeden z wygnanych, za przywrócenie mu honoru, wyznał, że Lord Damnatus nigdy nie był wampirem, lecz najpotężniejszym czarownikiem, jakiego przyszło mu spotkać. Opanował do perfekcji wszystkie księgi Czarnej Magii jakie znano. Stworzył zaklęcie pozwalające trawić krew, a to dało mu całkowite poparcie ludu. Wykorzystał jedną ze swoich sztuczek podczas egzekucji i w rzeczywistość nigdy nie umarł, lecz uciekł jak tchórz z Krainy Cieni. Ta informacja jednak nie dotarła do uszu mieszkańców i zatajono całą sytuację. Do dzisiaj krążą pogłoski, że jedna z córek ma zdolności magiczne, odziedziczone po ojcu. Jednak dopóki sama nie postanowi nam tego wyznać, nie dowiemy się która z nich jest tą nieszczęśnicą – zakończył długim westchnięciem, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w murowaną ścianę kamienicy naprzeciwko.
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. To brzmi jak bajka, coś fantastycznego, nierealnego – wyszeptała skubiąc brzeg rękawa.
- Uwierzysz mi lub nie, ale zapewniam cię, że źródło moich informacji było bardzo wiarygodne.
- Kto? – Dziewczyna spojrzała mu głęboko w oczy żarzącym z podekscytowania wzrokiem.
- Sama Królowa, Clare – odparł  Cass z żalem w głosie. Kobiety zawsze na wszystko chcą mieć dowód: dowód miłości, dowód obecności, dowód na słuszność tezy, marudził. – A fantastyczne nie wydało ci się to, że byłaś wampirem od początku swoich dni i  nie zdawałaś sobie z tego sprawy? Że magiczny portal przeniósł cię do świata pełnego stworzeń, o których słyszałaś tylko w bajkach? Jednak to wszystko jest prawdą i istnieje – powiedział z pasją. – Kiedy byłem mały Królowa powtarzała mi ciągle pewne słowa: ‘W każdej bajce jest trochę prawdy. Czasami więcej niż mniej’. Ciężko było mi je zrozumieć, bo od początku wychowałem się w świecie pełnym dziwactw, ale myślę, że tobie dużo łatwiej będzie je pojąć– zakończył dźwigając się na nogi.
Cass zaczął się rozglądać i Clare także, zaniepokojona, podniosła się z ziemi. Po kilkunastominutowej przerwie, tłum znowu zaczął się burzyć.
Miasteczko skąpane było już całkowicie w mroku, nie uwzględniając jasnych kręgów rzucanych przez latarnie.
Para młodych wampirów z powrotem zaczęła przepychać się przez gromadę.
Na początku Clare niewiele widziała, lecz gdy podeszli bliżej wzniesienia, w świetle pochodni oświetlających podest, dostrzegła jej twarz. Podparta na ramieniu Sophie, z rozłupaną głową i rozciętą wargą, oddychała ciężko, a jej pierś unosiła się arytmicznie.
- Sylvia – wysapała szeptem i stanęła jak wryta.
- Clare, musimy iść dalej. Zadepczą cię – ponaglił ją Cass. Gdy spotkał się jednak z brakiem reakcji, zaczął ciągnąć dziewczynę bliżej wartowników.
Nadal osłupiała dała się prowadzić, aż byli tak blisko, że mogła przyjrzeć się dokładniej przyjaciółce. Różowe włosy miała w nieładzie i mimo odrapanej i posiniaczonej twarzy, jej oczy przebiegały żwawo po tłumie.
Clare wyszarpała się z objęcia Cass’a i zaczęła kroczyć naprzód, ale Sylvia powstrzymała ją ruchem głowy.
W końcu gwar przerwał stanowczy głos Sophie:
- Cher peuple Krainy Cieni! Oto przyprowadzam wam nadwornego proroka, Sylvię Evans. Napotkała ją kolejna vision, związana ze sprawą, nad którą debatujecie! – mówiła, wskazując ręką na dziewczynę, która już teraz stała o własnych siłach. – Panienkę Evans znalazłam bez przytomności na jednym z korytarzy. Żadne słowa nie są bardziej prawdziwe od jej słów, a żadna wizja nie ma nawet grama kłamliwości, dlatego daję wiarę jej informacjom. W istocie, Lord Damnatus idzie na nas wraz ze swą puissante armée. Dajcie wiarę jej słowom, bo są prawdziwe! – wykrzyknęła ostatnie zdanie, a tłum zaczął wiwatować.


Przez ostatni tydzień wszyscy mieszkańcy Zamku poświęcili się ćwiczeniom. Gdy w końcu uwierzono słowom Gladis, za pośrednictwem wizji Sylvii, Królowa nakazała treningi wszystkim młodym wampirom, bez względu na rok, który spędzają w królewskim domu.
Radzie udało się jeszcze wydobyć z przywódczyni Wygnanych informacje, na temat położenia armii Damnatusa. Ostatni meldunek zwiadowcy sprzed trzech dni donosił, że obóz wroga został rozbity pod lasem około stu mil od Krainy Cieni.
Clare podążała korytarzem w stronę wrót. Ciężki miecz w pochwie uderzał wraz z każdym krokiem o udo, a jasny warkocz falował niczym flaga na wietrze. Właśnie mijała kolejny zaułek, prowadzący do jednego z setek pokoi w Zamku, kiedy usłyszała ten głos. Dziecięcy, delikatny i piskliwy.
- Jesteś inna. – Clarie ze strachem przełknęła ślinę. Anna przyprawiała ją o ból żołądka. Mimo jej małej postaci była bardzo mroczna. Powoli odwróciła głowę, by spostrzec ją wychodzącą z mroku.
Wcielenie niewinności odziane było w letnią, błękitną sukienkę sięgającą kostek. Nienaturalnie wielkie oczy i zawieszona głowa sprawiały wrażenie postawy lalki.
- Oni. Moja matka. Sophie. Traktują cię jak pyłek, bojąc się, że przy pierwszym podmuchu wiatru rozwiejesz się. Tylko dlaczego? – mówiła beznamiętnym tonem, jakby była w hipnozie lub pod wpływem środków odurzających. – Co ty masz w sobie, że oni patrzą na ciebie i podziwiają. Ominęłaś wszelkie procedury wstąpienia do Zamku, lecz co było tego powodem. Jak się naprawdę nazywasz? Bo twoje nazwisko nie brzmi Johnoson, prawda? – Przy każdym słowie zbliżała się coraz bardziej.
Clare zabrakło powietrza w płucach. Zacisnęła pięści do krwi.
- Anno, innego nazwiska nie przyszło mi znać. Sama już nie wiem ile informacji, które wiem o sobie jest prawdziwych. – Clare mówiła spokojnym głosem, aby wyprowadzić księżniczkę z transu.
- Bzdury. Oczywiście, że wiesz. – Uśmiechnęła się słodko, tak, że nikomu na pewno nie zagrażałoby niedocukrzenie.
Strach Clare wzrastał coraz bardziej z każdym krokiem księżniczki. Gdy Anna była tak blisko, że czuła jej zimny oddech na twarzy, źrenice królewskiej córki się zmniejszyły – niczym na dokumentalnym filmie w przyspieszonym tempie. Księżniczka potrząsnęła głową wracając całkowicie do swojej postaci.
- Chodźmy się zmierzyć – powiedziała, a jej dziecinna twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
- Słucham? – Clare już była ciągnięta w stronę wrót.
- Walka. Chcę z tobą poćwiczyć – odpowiedziała Anna. – Chyba nie odmówisz księżniczce. – Zachichotała i wyciągnęła ją na zewnątrz.
Minęły dwóch wartowników, pilnujących wejścia i przeszły przez kamienny most, który rozciągał się nad fosą z wodą koloru moczu. Pogoda dzisiaj szczególnie dopisywała. Na cyjanowym niebie nie było ani ślady obłoków, a promienie słońca wesoło przebiegały między gałązkami drzew migotającego w oddali parku. Gdy w końcu odbiły na lewo, rozciągnął się widok placu treningowego z okazałym i znienawidzonym przez Clare torem przeszkód.
Po trawiastym podłożu tańczyli z mieczami młodzi wojownicy o różnej płci i wieku. Niektórzy z nich na widok księżniczki schylali głowy na co ona odpowiadała szerokim uśmiechem, lecz większość nie zwracała na nią większej uwagi.
Anna podeszła do stojaka z bronią i wyciągnęła jeden z mieczy. Zważyła go w dłoni, po czym wbiła ostrzem w dół. Zdobiona złotem klinga zalśniła w słońcu. Drugi, nieco mniej misterny podała Clare.
- To jest Ventor Vivere, Łowca Żyć – powiedziała księżniczka, wyciągając z ziemi swoją broń. – Claymore. Ten to broń królewska. Tylko członkowie mojej rodziny mogą go używać. – Przejechała palcem po ostrzu, spod którego wychynęła strużka krwi. – Bardzo ostry. Radziłabym założyć kirys, bo będzie boleć jak trafię, a marna ze mnie pielęgniarka. – Jej śmiech zwrócił uwagę ćwiczących wampirów.
Clare głośno przełykając ślinę, podeszła do stojaka i założyła na siebie napierśnik i naplecznik. Zachowanie Anny wyraźnie sugerowało, że zamierza dołączyć którąś z części jej ciała do swojej kolekcji. Nie miała pojęcia, co zrobiła złego, że wzbudziła gniew księżniczki, ale przyrzekła sobie w duchu, że już nigdy tego nie zrobi.
- Cassimir chwalił twoje umiejętności władania mieczem, więc mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz – mówiąc do jadowitym tonem, zaczęła krążyć wokół Clare.
Ciężko było przyzwyczaić się do widoku tak kruchej postaci z tak niebezpieczną bronią. Anna nawet się nie przebrała, a jej błękitna suknia lekko powiewała na wietrze. Świadczyło to tylko o jednym. Była przekonana, że wygra, a Clare nie będzie trudnym przeciwnikiem.
Dziewczyna obracała się w ślad za Anną, by nie spuścić z niej wzroku, tak jak ją uczył tego Cass. Oczekiwała ataku w każdej chwili, przygotowana do odbicia go.
W końcu księżniczka pchnęła mieczem, który boleśnie odbił się o napierśnik. Łupiący ból przeszywał lewe żebro dziewczyny, która padła na kolana, wspierając się jedynie o klingę miecza.
- Wstawaj! – krzyknęła Anna, władczo patrząc z góry na Clare. – Prawdziwy wojownik się nie poddaje. Wstawaj i walcz!
Clare odczekała parę sekund. Wściekłość spowodowana bólem wezbrała w niej. Zaatakowała, zwalając z nóg księżniczkę, za pomocą głowicy. Od razu podniosła się z klęczek i przyłożyła ostrze do jej szyi. Nie chciała jej skaleczyć, to był tylko sparing, ale szyderczy śmiech Anny przyprawiał ją o sztorm w żyłach.
W pewnym momencie poczuła okropny ból w łydce. Spojrzała na nią przestraszonym wzrokiem. Przeciwniczka z pozycji leżącej przecięła jej skórę, która teraz przyozdobiona była długą raną ciętą.
- Poddaje się. To miał być tylko trening, a nie krwawe stracie! – Clare schyliła się do rany i przetarła ją ręką, jednak na niewiele się to zdało. Krew nadal brukała czarny materiał jej spodni, odznaczając się błyszczącą plamą.
- Zła odpowiedź. W słowniku wojownika nie ma takiego zwrotu – usłyszała melodyczny głos, płynący zza jej pleców.
W blasku słońca pławił się Matt. Jego ciemne loki mierzwił wiatr, owiewając chudą twarz, rozciągniętą w sarkastycznym uśmiechu. Dwa górne guziki białej koszuli, wsadzonej niechlujnie w treningowe bojówki, były rozpięte. Clare znowu uderzyła szczupłość chłopaka.
W rzeczywistości bardzo ucieszył ją jego widok, ale wcale nie zamierzała mu tego okazywać. Jak można być tak przystojnym i aroganckim jednocześnie. Na świecie nie ma ideałów, narzekała w duchu. Po długiej przerwie pierwszy raz się do niej odezwał, jakby nigdy nic.
- Znowu ty – powiedziała najbardziej ponurym tonem na jaki było ją stać.
- Jak zwykle miłe powitanie z pani strony. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Pozwolisz, że opatrzę twoją ranę. – To wcale nie brzmiało jak pytanie.
- Nie… - Clare nie zdążyła dokończyć, ponieważ chłopak ukłoniwszy się nisko w stronę księżniczki (która swoją droga miała minę jakby właśnie wymordowano jej rodzinę), pociągnął ją za sobą.
- Dziękuję, że poczekałeś, aż się zgodziłam – przerwała ciszę sarkastyczną uwagą.
- Jesteś dla mnie zbyt miła, aż boję się, co będzie dalej – odpowiedział równie zgryźliwie.
Clare, kulejąc na jedną nogę, dotarła w końcu na koniec pola treningowe i przysiadła na jednej z ławek.
- Nie wygląda to za ciekawie – mruknął Matt, obmywając ranę wodą. – Czym zasłużyłaś sobie na pogardę księżniczki? Powinnaś udzielić mi parę cennych lekcji. – Rozciągnął usta w szelmowskim uśmiechu, odwracając jej uwagę od bólu. Niestety, tylko na chwilę.
- Owszem. Zauważyłam, że Anna… Darzy cię sympatią – wymruczała Clare. W odpowiedzi otrzymała gromiący wzrok Matt’a.
- Pijawka. Milusia i łagodna. Same zalety – odparł, owijając nogę Johnson śnieżnobiałym płótnem. – Chyba natrafiła na żyłę, bo rana krwawi dość mocno, ale do jutro powinno być wszystko dobrze – mówiąc to poklepał Clare po łydce i podniósł się z klęczek.
- Auć!
Młoda wampirzyca zaciągnęła nogawkę na opatrunek i stanęła obok chłopaka. Nadal fascynował ją jego wzrost. Na oko mierzył sześć stóp.
Matt podniósł wzrok i wpatrzył się w niebo. Clare straciła poczucie czasu i szczerze zdziwił ją widok chylącego się ku dołowi słońca.
- Zbliża się 17:00. – Wywnioskował z położenia słońca. – Za chwilę kolacja.
W tym momencie dziewczyna usłyszała za sobą męski, głęboki głos. Gdy się odwróciła, zauważyła, że jakieś siedem metrów od nich stoi grupka młodych wojowników, machających rękoma i wykrzykujących imię Matt’a.
- Muszę wracać – skomentował i schylił się biorąc do rąk dłonie Clare. Następnie złożył na nich delikatny pocałunek, który rozszedł się niczym delikatna mgiełka, wywołując dreszczyk. – Do zobaczenia.
Z wielkim uśmiechem na twarzy odwrócił się w stronę przyjaciół i zaczął oddalać.
- Clare, jeszcze jedno! – krzyknął. – Dzisiejszej nocy stanie się coś niezwykłego. Jeśli masz ochotę… to możesz przyjść do mojego pokoju i razem będziemy świadkami tego niesamowitego widowiska.
A jednak potrafi być miły. Choć może to była tylko kolejna z jego licznych twarzy.


--------------------
Na początku pragnę wszystkich najmocniej przeprosić! Na jakiś czas (dłuuugi) zniknęłam z blogosfery. Nie było mnie ani na innych blogach ani nawet na swoim. Wiem, że moje tłumaczenia nie wynagrodzą wam tego, ale na prawdę, nie miała czasu. Wraz z rozpoczęciem wakacji zaczyna się moja praca . Kiedy wracam o 21 do domu to uwierzcie mi, nie mam ochoty sięgać po laptopa. Do tego te ciągłe problemy z internetem, ach... Wszystko przeciwko mnie!
Obiecuję, że postaram się nadrobić zaległości na waszych blogach.
Miło by było, gdybyście nawet podczas mojej nieobecności, nie opuszczali mnie. Staram się śledzić wasze komentarze, ale staje się to coraz trudniejsze...
Wiem, obiecałam zakładkę ze streszczeniem opowiadania, ale pojawi się ona zapewne dopiero po wakacjach.
Dziękuję tym, którzy to przeczytali i nie opuścili mnie nawet kiedy mnie tu nie było <3

piątek, 12 czerwca 2015

"Krwawy diament" Rozdział 11 Lord Damnatus


Clare i Cass przepychali się przez zatłoczony dziedziniec. Było na nim mnóstwo osób, a przybywało coraz więcej. Mimo późnej pory dało się zobaczyć wśród tłumu matki z małymi, wampirzymi dziećmi.
Chłopak cały czas ciągnął ją za rękaw, próbując nie zgubić wśród ludzi.
W końcu dotarli pod sam podest okryty czymś do złudzenia przypominającym taftę. Mieniła się w ostatnich promykach słońca, sprawiając wrażenie pokrytej kropelkami wody. Po obu stronach podestu stali wartownicy, jak zwykle z kamiennym wzrokiem, wodzącym tylko za osobami, które odważyły się stanąć za blisko rampy. Na zachód od sceny ustawiony był okazały, wiśniowy powóz, z wyrytym na boku herbem. Był on kombinacją przeplatających się kwiatów maku lekarskiego. Na pewno dlatego pałac wypełniony jest zapachem opium, pomyślała Clare.
W pewnym momencie poczuła szturchnięcie. To Cass próbował coś jej przekazać, starając się przekrzyczeć tłum. Zrozumiała tylko urywki jego wypowiedzi:
- Muszę iść porozmawiać z Królową! - wykrzyczał i przepychając się podszedł do podestu. Zatrzymało go dwóch wartowników, jednak on wyszeptał im coś na ucho, a ci bez sprzeciwu przepuścili Cass'a dalej.
Clare to wszystko wydawało się dziwne, lecz zaraz zdała sobie z czegoś sprawę. To oczywiste, że Królowa będzie chciała rozmawiać z Cass'em. W końcu wychował się tu i traktuje go jak... syna.
Dziewczyna starała się z całych sił skupić na ich rozmowie, jednak mimo swoich dziwacznych zdolności, nie udało jej się wychwycić nawet skrawka konwersacji. Przyprawiła się jedynie o mdłości z wysiłku.


Polly była jedną z niewielu osób cieszących się z obrotu sprawy. Wszyscy wokół twierdzili, że niepotrzebnie marnują swój czas, włączając w to jej matkę i Annę. Jednak ona wiedziała, że marnotrawstwem jest tylko zwlekanie z tym, co nieuniknione. Czuła, że góruje nad wszystkimi. Miała tę informacje od dawne, jednak za żadne skarby świata nie podzieliłaby się nimi z Cynthią, a tym bardziej z siostrą. I tak wszyscy uważali ją za niegodną tronu, w jasnym świetle ukazywano tylko Annę.
Anna jest miła, Polly jest jak jadowita żmija.
Anna ma podobny tok myślenia do naszej cudownej Królowej, a Polly? To na pewno ona jest córką czarownika.
Anna ma potencjał i ambicję, przyszła Królowa będzie dążyć do upadku naszej krainy.
Anna to, Anna tamto. Polly miała jej serdecznie dość. Ludzie myśleli, że ma serce z kamienia i mogą mówić o niej co chcą, a ona i tak się tym nie przejmie. Nic bardziej mylnego. Te słowa bolały ją jak kwas wylany prosto w twarz i zżerały od środka. Jednak dziewczyna starała się z całych sił zachować pozory.
Do tego gdyby matka dowiedziała się o jej przyjaźni z Solis, wzięłaby ją za zdrajczynie, a tego nie chciała. Jakikolwiek kontakt z Wyklętymi był zakazany na całym terenie Krainy Cieni. Tym bardziej, że Solis była siostrą ich przywódcy. Jednocześnie była również jedyną przyjaciółka Polly. Nikt na całym świecie nie rozumiał jej tak jak ona. Bo nikt nie chciał jej tak zrozumieć.
Do powozu przy którym stała wraz z matka i Anną zbliżył się Stranger. Gdyby nie jego zamknięcie na wszystkie kobiety wokół, z pewnością traktowałaby go jak brata. Wychowali się razem. Jedli z tego samego talerza. Ale on i tak pozostawał niedostępny i podchodził do wszystkich z dystansem. Kiedy podrosła, myślała, że są podobni i się zrozumieją, jednak on nigdy nie zwracał na nią uwagi, z resztą tak jak na większość osób. Było tylko dwoje ludzi, którzy potrafili z nim rozmawiać - pan Norton i panienka Johnson. Choć za każdym razem kiedy Królowa pytała go o Matt'a, on twierdził, że nie łączy ich przyjaźń, to Polly widziała radość w jego oczach, gdy w pobliżu był Norton. Cass często czmychał nocą do jego pokoju. Myślał, że nikt go nie widzi, lecz ona była lepszym obserwatorem niż wszystkim się zdawało. Nieprzespane noce, brak przyjaciół i odrzucenie ze strony społeczeństwa sprawiły, że jej wampirzy wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył. Sięgał do umysłu i pozwalał Poll poznawać charakter człowieka jeszcze przed zamienieniem z nim słowa.
Stąd też wiedziała, że Cass czuje coś do Clare. A mianowicie jest odpowiedzialny za nią, tak sobie wmawiał. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zaangażowanego w jakąś znajomość, szczególnie z płcią piękną. Miewał panny na jedną noc, sprowadzane z barów Po Drugiej Stronie Mostu, ale nigdy nic do nich nie czuł.
Z przemyśleń Polly wyrwał poddenerwowany głos matki, którym wypowiedziała jej imię. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem, dając do zrozumienia, że nie usłyszała jej przekazu.
Królowa zgrzytnęła z irytacją zębami. Zawsze była na nią zdenerwowana, nawet gdy nie zrobiła niczego złego. Punktem jej matczynych uczuć była Anna. Jej siostra była odzwierciedleniem matki.  Te same gęste, długie, miedziane włosy, wiotka postawa i piegowata twarz. Ale jej matka była dobra. Mimo tego, że nigdy nie darzyła jej szczególnymi uczuciami wiedziała, że ma miłosierne serce. Anna była zepsuta do szpiku kości, tylko zewnętrzna powłoka sprawiała pozory miłej dziewczyny. Polly znała ją od urodzenia i wiedziała jaka jest naprawdę. Ile razy podczas ćwiczeń celowo cięła ją mieczem, a potem przed matką udawała zatroskaną siostrę? Poll pamiętała do dziś jak odebrała jej Solis.
Sama napisała list, w którym rzekomo ojciec jej przyjaciółki zdradza wrogom poufne informacje dotyczące Królestwa. Podrzucony do kieszeni jego płaszcza został odkryty w przeszukaniu przy portalu do Paryża. Cała rodzina została okrzyknięta Wyklętymi i wygnana z Krainy Cieni. Mimo tego, że miały wtedy po dwanaście lat, Polly nie wybaczyła jej tego do dziś.
- Mówiłam Cassimirowi o tym, że na naradzie popierałaś przemówienie Wyklętych. Pollityendo - odparła matka z wyrzutem. Polly kątem oka dostrzegła tryumfujący uśmiech siostry.
- Owszem i nadal popieram, matko. Nie odstąpię tego stanowiska, choćbyś nie wiem jakimi argumentami popierała swoją racje. - Starała się na jak najbardziej zgryźliwy ton, jak zawsze. Zero uprzejmości, równa się zero odrzucenia, powtarzała jak mantrę. Bo kto odważy się podejść do tajpana pustynnego z patykiem?
Matka tylko westchnęła. Tysiące razy w ciągu drogi z Zamku do miasta starała się ją przekonać do swojej opinii.
Cass obdarzył ją krótkim spojrzeniem i zdecydowanym głosem zwrócił się do Królowej:
- Ja także popieram tę teorię. Skoro Wyklęci złożyli broń nie mogą zrobić nam nic złego, z resztą nas jest więcej. - Zaskoczył Polly. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji i gdyby nie była sobą na pewno posłałaby mu uśmiech. - Dziękuje za te informacje, Królowa wybaczy, ale muszę wracać.
- Jest z tobą ta nowa wampirzyca, Clare Johnson? - zapytała Cynthia z zaciekawieniem.
Cass odchrząknął zawstydzony, jakby grzechem była przyjaźń z kimś takim jak Clare.
- Tak, czeka na mnie przy podeście. Jest tutaj nowa, nie zna miasta i nie chcę żeby się zgubiła, dlatego...
- Och, przestań się tłumaczyć i idź do niej - wybuchła Polly.
Stranger skłonił się nisko i zniknął w tłumie.
- Pollityendo, może tylko mi się wydaje, ale to jeszcze ja jestem Królową - skarciła ją matka.


Cass przepychał się przez tłum w jej stronę. Była pewna, że w ciągu ich rozmowy usłyszała swoje nazwisko.
- Królowa chyba niezbyt mnie lubi? - zapytała filuternie gdy chłopak stanął u jej boku.
- Po czym to wywnioskowałaś? - odparł z zawadiackim uśmiechem na ustach, jakby już wiedział o tym, że całkiem przypadkiem podsłuchała ich rozmowę.
- Wspomniała moje imię. Z resztą podczas naszego pierwszego spotkania dziwnie zareagowała na moje nazwisko.
- Na pewno ci się zadawało - zapewnił ją.
Nagle ich rozmowę przerwał stukot kopyt. Jakby miliony wystrzałów z pistoletu. Podest przejęła kobieta w lśniącej zbroi, która wjechała galopem na kasztanowym wierzchowcu. Pociągnięte za lejce zwierzę wspięło się na tylne kończyny. Tuż za nią wjechali, mniej efektownie, kobieta na białym koniu, z zarzuconym na ramię pustym kołczanem i z niedbale upiętymi blond włosami oraz mężczyzna ujeżdżający czarnego ogiera, z długą, brązową kitą i brodą, zaplecioną w warkocz. Na wszystkich trzech mieniły się zbroje, a wokół talii przepasane mieli pochwy bez mieczy. Za podestem ustawił się tłum innych, podobnie ubranych osób na koniach.
Clare usłyszała za sobą okrzyki zdumienia: "Co oni tu robią?!", ""To Wygnani! Kto wpuścił ich na teren Krainy Cieni?!"
- Kim są ci ludzie? - zapytała, ciągnąc za rękaw płaszcza towarzysza.
- To Wygnani. Za złamanie prawa musieli opuścić teren Królestwa - odparł, przełykając głośno ślinę, jakby się... denerwował.
- Przecież oni są źli, mordują ludzi z Góry i bestialsko się nimi pożywiają! Kto wpuścił ich na tę stronę Mostu? - Starała się przywołać wszystkie nazwy miejsc, jakie ją nauczono, by w jak najbardziej zrozumiały sposób mówić do Cass'a.
- Wiem. Ale złożyli broń, Clare, nic nam nie grozi - powiedział. - Ta kobieta to Gladis. Przed siedmiu laty jej rodzina została wygnana. Będzie się wypowiadać w imieniu całej reszty, najwidoczniej wybrali ją na coś w rodzaju przywódcy - wskazał palcem na brunetkę, której ciemne włosy owiewały bladą, posągową twarz.
Gladis przebiegła wzrokiem po zgromadzonych na placu, a jej oczy na parę krótkich sekund spotkały się z oczami Clare. Dziewczyna wzdrygnęła się pod wpływem jej przenikliwych, złotych oczu, emanujących zimnem.
Kobieta nadal, nie schodząc z konia, odchrząknęła głośno, by wzbudzić zainteresowanie szemrzącego tłumu.
- Witaj ludu Krainy Cieni! - Jej władczy głos wywołał natychmiastowe milczenie. - Ja, Gladis Blackwell, przybywam wraz z moją armią w imieniu Wyganych. Chciałabym zadeklarować, że to nie nasz lud jest odpowiedzialny za wszystkie morderstwa na Górze i napaści na Krainę Cieni - wykrzyczała, jednak w powietrzu zawisły jakby niewypowiedziane słowa.
Tłum zaczął się burzyć, aż w końcu ktoś odważny wykrzyknął:
- Dlaczego mielibyśmy wam wierzyć? Zapomnieliście, dlaczego jesteście Wygnani? Zdradziliście nas, złamaliście prawo!
Gladis ściągnęła usta w wąską kreskę.
- Już od dawana naród Wygnanych rozszczepił się na dwie grupy. My żałujemy naszych czynów, chociaż niektórzy z nas nie mają czego żałować, - powiedziała, jednak zaraz powstrzymała się od prywatnych zażaleń. - tamci wybrali innego władcę. To oni zniszczyli wasze miasto i spuszczali krew z tych niewinnych ludzi na Górze. Mój lud od czterech lat, czyli tak długo jak jest pod moimi rządami, nie miał w ustach krwi ludzkiej! - Clare przypatrzyła się dokładniej dziewczynie. Była bardzo młoda, wyglądała na góra dwadzieścia lat, a może to tylko uroki wampirzego (nie)życia.
- Nie mamy podstaw, żeby ci uwierzyć! - Głos zabrała wątła postać o piskliwym, ale teraz bardzo surowym głosie. Anna. - Z resztą niby kto miałby władać drugą grupą Wygnanych? Troll z mokradeł? - prychnęła, a cały tłum ryknął śmiechem. Clare czytała o tych stworzeniach: wielkie, śmierdzące o niskim wskaźniku użytkowania mózgu - to chyba miał być żart.
Blond postać na koniu obok Gladis przybrała sarkastyczny wyraz twarzy. Pierwsza oznaka, że żyje, pomijając oczywiście mruganie.
- Jeśli trollem nazywasz swego ojca, księżniczko Anno - odparowała przywódczyni Wygnanych, z równie wyrafinowaną miną co jej towarzyszka. - Lord Damnatus, to wasz, a także i mój, były król.


Jak zwykle się spóźniła. Minęło już piętnaście minut, odkąd Habito Conventu zabił.
Podciągnęła wyżej szaty i przyspieszyła kroku. Teraz jej różowe kudły, jak mawiała, podskakiwały dziko, zasłaniając widok na drogę.
Kiedy tylko opuściła pokój zaczął ją męczyć uporczywy, pulsujący ból. Nasilał się z każdą chwilą. Dziewczyna potarła skronie bezskutecznie próbując go złagodzić. Wydawał jej się dziwnie znajomy, ale wszelkie wysiłki związane z przypomnieniem go sobie, przyprawiały ją o zawroty głowy.
Ciągle narastał i narastał. Zaczął rozsadzać jej głowę od środka. Czuła, jak naciska wewnątrz jej czaszki.
Zobaczyła ciemność. Wiedziała co to oznacza. Jej gałki oczne powędrowały w głąb oczodołów, pozbawiając ją wzroku.
Ból w końcu był nie do wytrzymania i różowowłosa osunęła się na ziemię. Poczuła jak całym ciężarem ciała uderza w kamienną posadzkę, nie mogła jednak nic zrobić. Paraliż, wywołany wizją, był nie do pokonania. A jedyne, co widziała przed oczami, to twarz tego mężczyzny. Zapamiętała go z podręczników do historii. Lord Damnatus.