wtorek, 1 września 2015

"Krwawy diament" Rozdział 13 Spadająca gwiazda

   Clare stała osłupiała wpatrując się w oddalającą sylwetkę chłopaka. Nie, nie mogła pozwolić się omotać. Najpierw zgryźliwy, potem uprzejmy. Nigdy w życiu nie spotkała kogoś z tak szerokimi huśtawkami nastrojów. Ale właśnie takie zachowanie chłopaka prowokowało i intrygowało ją do znalezienia odpowiedzi. Odpowiedzi na pytanie, które postawiła sobie już podczas pierwszej rozmowy: „Co jest tego powodem?"
- Będę – wyszeptała i kulejąc na jedną nogę podążyła w stronę Zamku.


Zrzuciła broń w kąt i usiadła w czołowym miejscu stołu, naprzeciwko Królowej. Dzieliła je cała długość stołu, czyli jakieś cztery metry. Zmierzyła przenikliwym wzrokiem złotych oczu władczynię. Cynthia starała się zachować kamienną twarz i nie wyrażać żadnych emocji, jednak w rzeczywistości ze zdenerwowaniem miętosiła brzeg ozdobnej sukni pod stołem. Miała zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, co dodawało jej kilku lat.
- Szykuje się wojna, Królowo. Jeśli Wygnani i twój naród nie połączą sił, wojska Damnatusa zrobią z nas marmoladę – zaczęła rozmowę, opierając nonszalancko ramię o podłokietnik dębowego krzesła, zdobiony od frontu złotą głową lwa.
- Gladis. Ze sprawozdań twojego zwiadowcy wynika, że armia Damnatusa jest aż pięciokrotnie większa od mojej. – Wypowiedź Królowej była przepełniona żalem i wyrzutem. – Nawet przy połączeniu naszych wojsk będą one niespełna cztery razy mniejsze!
Królowa wbiła paznokcie w zdobienie podłokietnika, zostawiając w nim cztery koryta.
- Zawsze można poprosić o pomoc inne królestwa – zaproponowała. Wiedziała jednak, że ciężko będzie namówić Królową do tej propozycji.
- Przecież dobrze wiesz, że mój były mąż, Horace, przed śmiercią skłócił Krainę Cieni z większością władców.
- Twój mąż nadal żyje, i ma się całkiem dobrze jak widać – rzuciła zgryźliwie Gladis prychając. Rodzice opowiadali jej o rządach Króla – krwawych i bezlitosnych. Ona nie była w stanie ich pamiętać, miała w końcu tylko dziewiętnaście lat. Tym samym była też najmłodszą władczynią w tym wymiarze. Nie mogła jednak przyglądać się, jak barbarzyńscy Wygnani robią z ludzkich ciał beczki do przechowania krwi. Musiała coś z tym zrobić. Dała więc im wybór, albo są z nią, albo nadal robią z siebie bezduszne pijawki. Sama nimi gardziła, a potem jej ojciec został niesłusznie posądzony o zdradę. Od tej pory szczerze nienawidzi całej rodziny Cynthii.
- Mój małżonek zmarł dwadzieścia lat temu! A ten mężczyzna, który bestialsko próbuje odebrać mi władze, to diabeł, który przybrał jego ciało! – krzyknęła Królowa, uderzając pięścią w stół, tak, że czerwony płyn w złotym kielichu, stojący w zasięgu jej ręki, zatrząsnął się i omal nie wypłynął.
Tak, to była kolejna rzecz, która różniła Gladis od rówieśników – mogła pijać krew. Zostając przywódczynią Wygnanych musiała przejść rytuał Zamknięcia i w pełni przemienić się w Dziecko Nocy. Od tamtej pory była martwa jak mózgi zwolenników Damnatusa. W jej żyłach nie płynęła już krew, została skazana na dożywotnią niepłodność, a jedynym pozytywnym aspektem przemiany (według niej samej) był prawie całkowity brak chęci snu. Chociaż na co jej się to zdało, skoro musiała spędzać te noce sama. Zarówno Solis jak i Mortiferis, siostra i brat, przemiany mieli się doczekać dopiero w 25 roku życia, czyli jak większość wampirów.
Gladis przewróciła oczami słysząc słowa Królowej. Zbyt filozoficzne podejście do życia irytowało ją. Zdecydowanie należała do twardo stąpających po ziemi.
- Pozostaje jeszcze question proroczego snu panienki Evans.
Do sali obrad wkroczyła rześkim krokiem barwna kobieta. Jej kasztanowe włosy były dziwnie uformowane, przypominając kształtem ptasie gniazdo, z którego wystawały trzy pawie pióra. Gladis zapamiętała ją z dnia, w którym tu przybyła. Opowiadała wtedy ludowi Krainy Cieni o różowowłosej dziewczynie. Nazwała wtedy siebie… tak! Najwyższą Doradczynią Jej Królewskiej Mości.
Kobieta podeszła do kielicha Gladis z nietkniętą krwią i duszkiem wypiła całą jego zawartość.
- Więcej uśmiechu amour 1! Świat nie skończy na tej jednej wojnie, nie ma co się rozwodzić – powiedziała optymistycznie, wskazując podstawą naczynia w stronę przywódczyni Wygnanych. – Wracając do tematu. Chciałam tylko gentiment 2 przypomnieć o śnie jednej z naszych abiturientek. Trzy bijoux 3 muszą być umieszczone na podeście, a wtedy zapobiegniemy tym wszystkim nieszczęściom, które prawdopodobnie nas czekają. Dokonać tego musi złotowłosa młódka – zacytowała, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w żebrowe sklepienie.
- Na Zamku jest mnóstwo jasnowłosych dziewcząt, może nią być każda z nich.
- Królowa sugeruje, że przypadkiem jest nagłe pojawienie się pewnej jeune fille blonde 4? – zapytała wyzywającym tonem Doradczyni, opierając przedramiona o stół. – Mam tutaj na myśli oczywiście mademoiselle Clare Johnson.
Po twarzy władczyni przebiegły różne uczucia naraz. Z jednej strony ulga, że ktoś myśli podobnie jak ona, z drugiej jednak zmartwienie, wiążące się z przeszłością.
- Masz rację, Sophie. Jednak dopóki ona sama się do tego nie przekona, nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Możemy jednak zatrudnić uczniów do poszukiwań jakiś informacji na temat tego pierwszego klejnotu, diamentu – ‘skropiony krwią przodków, skropiony krwią potomków być musi’ – powiedziała podnosząc się z krzesła.
Podeszła do Gladis i wyciągnęła w jej stronę dłoń.
- Zgadzam się na połączenie wojsk. Co do prośby o pomoc wśród władców innych królestw, to muszę to jeszcze przemyśleć. Jeszcze dzisiaj podpiszemy traktat. – Kobiety zamknęły swoje dłonie w męskim uścisku. Królowa już chciała odejść, jednak Gladis nie puszczała jej ręki.
- Czy nasze wojska mogą pobawić się z Damnatusem w chowanego? – zapytała z szerokim uśmiechem i dłonią Cynthii w swojej.


Tego dnia podczas obiadu głos zabrała przywódczyni Wygnanych.
Clare przyglądała się z zaciekawieniem jej postaci. Szczerze zazdrościła jej długich, spływających  kaskadą ciemnych włosów. Dopiero teraz zauważyła, że twarz Gladis naznaczona jest wieloma bliznami – krótkimi i płytkimi, jakby ktoś wielokrotnie naciął ją scyzorykiem. Kobieta zdjęła już metalowy kirys i pozostała w czarno-wiśniowym gambesonie.
Gdy tylko weszła do Sali, wszyscy zgromadzenie powstali. Mieli bowiem świadomość, że cały przebieg wojny z lordem Damnatusem leży w jej rękach.
Tuż za nią wmaszerowała rodzina królewska z Cynthią na czele.
Gladis stanęła na północy jadalni i przemówiła szorstkim, rzeczowym tonem:
- Witajcie uczniowie Zamku. Przychodzę do was z wiadomością. Wraz z Królową Cynthią połączyłyśmy wojska, tworząc wspólną armię. Razem stawimy czoła lordowi Damnatusowi i jego bydłu – zdanie wypowiedziała sycząc z pogardą. – Królowa będzie zabiegać o pomoc wojsk innych królestw, lecz jest to kwestia niepewna, ze względu na ostanie konflikty z ich władcami. W międzyczasie możemy po nitce do kłębka wybijać sługusów naszego przeciwnika, prowadząc wojnę partyzancką. – Po sali przeszedł szmer i na parę krótkich chwil zapanował chaos. Jednak wymowne milczenie Gladis uspokoiło wszystkich szybciej, niż zaczęło się zamieszanie.
- Niebawem zostaniecie podzieleni na odziały, które atakować będą poszczególne grupki żołnierzy Damnatusa. Wszyscy mają być zabici. Nie potrzebujemy niewolników, litości ani sentymentów, zrozumiano?! – Odpowiedziało jej milczenie. – Świetnie. Jeszcze dzisiejszego wieczoru dostaniecie do swoich komnat spis nazwisk osób z waszego oddziału i jego nazwę. Jutro pierwsza sekcja zostanie wysłana na wojska lorda.
Przywódczyni wymaszerowała żwawym krokiem, stukając o kamienną posadzkę obcasami długich, skórzanych butów.
Clare szczerze zdziwiło to, że Królowa nie odezwała się ani słowem. Wraz z córkami przysiadła się do stołu i życząc wszystkim smacznego zaczęła spożywać strawę. Czyżby Gladis przejęła dyktaturę w Krainie Cieni?


Dochodziła dwudziesta druga, więc na dworze było już ciemno. Na okna zaciągnięto z resztą ciężkie zasłony, więc mrok był jeszcze gęstszy. Ponure kręgi światła dawały tylko dwie świece ustawione na biurku.
Paige przyniosła właśnie zapieczętowaną kopertę. Znak, który na niej widniał, był rodowym symbolem Królowej – przeplatające się maki.
Clare odsunęła krzesło i usiadła przy blacie, rozrywając pieczęć i wyciągając list. Był zapisany na żółtym papierze, pachnącym starością. Dobrze znała ten zapach, wszystko w domu babci tak pachniało. Właśnie, babcia. Tak strasznie za nią tęskniła, a miała jej nie zobaczyć jeszcze przez parę dobrych lat. W głownie jej się to wszystko nie mieściło. Kiedyś nie wyobrażała sobie wyjechać na tydzień bez babci, a teraz? Teraz nie dość, że dzieliły je eony kilometrów, ba, nawet lat, to jeszcze nie miała okazji się z nią pożegnać. Dobrze, że sen, który został na nią zesłany, upewnił ją, że babcia ma świadomość tego gdzie znajduje się jej wnuczka. Po tej wizji z serca Clare odkruszył się naprawdę duży fragment kamienia, który musiała nosić.
Dziewczyna ogarnięta z jednej strony podekscytowaniem, z drugiej jednak lekkim niepokojem, rozwinęła złożoną kartkę i prześledziła ją wzrokiem.

Do: Clare Johnson
Od: Rada Królewska

SEKCJA 13 ‘Ramus Album’

Blackomore Harriet
Evans Sylvia
Johnson Clare
Norton Matthew
Stranger Cassimir
Weitling Conrad
Willie Pauline
Oddziałowa:
Solis Blackwell

Clare ogarnęło miłe zaskoczenie. Spodziewała się, że wszyscy na liście będą jej obcy. Jednak chyba los się do niej uśmiechnął, choć może uśmiech ten należał do Królowej.
Zastanawiało ją tylko ostanie nazwisko. Pauline Willie. Conrad był przyjacielem Matt’a, więc czasami widywała go na zamkowych korytarzach, ale nazwiska tej dziewczyny w ogóle nie kojarzyła.
- Har, mam dla ciebie nowinę! – zawołała na tyle głośno, żeby przyjaciółka mogła ją usłyszeć z łazienki, umieszczonej tuż obok.
Dziewczyna wypełzła zza drzwi w samej podomce. Wyglądała już znacznie lepiej. Chociaż pod jej oczami nadal czaiły się czarne kręgi.
- O co chodzi? Co wymaga takiego krzyku? – zapytała, patrząc przez ramię Clare na zapisaną czarnym atramentem kartkę.
- Jak widzisz, jesteśmy razem w oddziale. To bardzo dobrze, chociażby ze względu na…
- Czekaj, czekaj – przerwała jej, wykonując gwałtowny ruch ręką w powietrzu. – Mówiąc my nie masz na myśli tylko mnie i ciebie. Jest z nami przy okazji ‘dziwaczny chłoptaś podrzucony przy portalu’ i mega-idiota ‘nie zbliżaj się do mnie dziewko, bo zabiję cię wzrokiem’ – prychnęła, rzucając się na łóżko, które wydało przy tym niezbyt przyjemny dźwięk.
- Nie nazywaj go tak – zaoponowała Clare.
- Kogo? Matt’a czy Cass’a?
- Obu. – Dziewczyna popatrzyła na przyjaciółkę wzrokiem ‘robię ci wyrzuty sumienia, czuj się winna’ i wyrwała jej z ręki kartkę papieru.
Podeszła do wieszaka, stojącego przy wyjściu i zdjęła z niego fioletową, welurową pelerynę.
- A teraz znikam stąd, pozostawiając cię z mega-dziwakiem i chłoptasiem-idiotą. Czy jakoś tak – powiedziała, zostawiając na szafce list ze spisem nazwisk i wychodząc z pokoju.


Tak jak się umawiali, Matt czekał na nią przy drzwiach swojego pokoju.
Słabe światło, które dawała trzymana przez chłopaka lampa naftowa, oświetlało jego mlecznobiałą twarz. Podciągnął rękawy białej, lnianej koszuli i przykładając palec do ust, nakazał jej gestem pójść za nim.
Clare podniosła połać ametystowej sukni i ruszyła w mroku za chłopakiem.
Szli długimi, ciemnymi korytarzami, a Johnson straciła już rachubę – który to już był? Piąty? Szósty? A może cały czas szli jednym, bardzo długim korytarzem?
W końcu, po pięciu minutach wędrowania po omacku, trafili do skrzydła Zamku, którego jeszcze nie zwiedziła.  Pomieszczenie którym szli było wąskie, i z łatwością można było dostać klaustrofobii. Na ścianach wisiały duże obrazy w wielkich złotych ramach, namalowane tak realistycznie, że sprawiały wrażenie jakby postać na nich zaraz mogła sięgnąć po nich ręką, albo przewracać oczyma.
- To galeria portretów członków królewskiej rodziny – szepnął Matt, podsuwając pod twarz lampę. – Na końcu korytarza znajdują się drzwi, którymi opuścimy Zamek. Co prawda stróżują przy nich wojownicy, ale pewnie jak zawsze śpią. Darmozjady – mruknął pod nosem i ruszył na przód.
Rzeczywiście, na końcu korytarza mieściły się niewielkie, półokrągłe drzwiczki. Po lewej i prawej stali wartownicy, z głowami spuszczonymi na ramiona. Ich chrapanie było słychać już kilkanaście metrów wcześniej.
Matt zaczął skradać się powoli, a następnie delikatnie otworzył drzwiczki. Prawie kucając (ze względu na swój wysoki wzrost) wydostał się na zewnątrz. Następnie ruchem ręki dał znak Clare.
Dziewczyna ruszyła, starając się iść jak najbardziej bezszelestnie. Już prawie wychodziła, schylając głowę, kiedy nagle zahaczyła stopą o włócznie jednego z strażników.
Broń upadła z głuchym łoskotem uderzając w kamienną posadzkę. Wartownicy jak oparzeni zbudzili się ze snu i teraz rozglądali się we wszystkie strony z roztargnieniem. Ujrzeć jednak mogli już tylko tył sukni Clare, bo ta ciągnięta przez Matt’a, wystrzeliła jak z procy i zbiegała stromym zboczem.
Chłopak biegł na przodzie trzymając ją za rękę. Przebiegli niebezpiecznie szybko po drewnianej kładce, rozciągniętej nad fosę i zaczęli zbiegać w dół zbocza.
Pantofelki Clare wbijały się obcasem w trawnik, jednak ona nie zwracała na to uwagi. Wiatr wiał jej prosto w twarz, a włosy rozdmuchane powiewały z tyłu.
W końcu dotarli do muru, odgradzającego teren Zamku. Oboje padli pod nim ciężko dysząc i śmiejąc się donośnie.
- Niezła kondycja, panienko Johnson – powiedział filuternie, unosząc brew i marszcząc czoło.
- Co mi po kondycji, skoro jestem taką niezdarą! – zaśmiała się.
- Niestety, znowu musimy wykorzystać twoją sprawność. – Clare popatrzyła na niego, jakby złożył jej jakąś niemoralną propozycję. Chłopak przewrócił oczami. – Musimy przedostać się tam, – wskazał na drugą stronę muru. – a jesteśmy tu.
- To jakiś test? Zapewniasz mi istną szkołę przetrwania – powiedziała, ściągnęła buty, przerzuciła je na drugą stronę muru i nastąpiła stopą na złożone dłonie chłopaka.
- Na przyjemności nadejdzie jeszcze czas – odpowiedział tajemniczo i przesadził dziewczyną na druga stronę.
Już po chwili sam wylądował na ugiętych nogach, podpierając się rękoma.
Stali przed wydeptaną w trawie ścieżką, która wąską wstęgą ginęła gdzieś w małym borku, przez który wędrowała wraz z Sophie pierwszego dnia, gdy tu się znalazła. To właśnie nią ruszyli.
Nocą las wydawał się jeszcze gęstszy, ciemniejszy i mroczniejszy. Clare bała się trochę mniej, gdy miała przy sobie Matt’a, a jeszcze mniej gdy pokazał jej swój kindżał.
Wędrówka przez bór nie była długa i już po chwili znaleźli się za miastem.
Jakieś pół mili przed nimi majaczyło wielkie wzgórze skaliste. To, na którym dowiedziała się, że jest Dzieckiem  Nocy.
Dopiero kiedy zaczęli się zbliżać do jaskini, w której był portal, Clare przyszło coś do głowy:
- Matt. Przecież tu jest przejście, w każdej chwili może pojawić się łowca z nowym Dzieckiem Nocy. – Zatrzymała go ciągnąc za rękaw.
- Skądże. Śmiertelnicy sypiają w nocy, więc łowcy przyprowadzają ich tylko w dzień. Chodź, jesteśmy już blisko.
Poszli jeszcze parę metrów, aż w końcu przystanęli na półce skalnej.
Matt usiadł na ziemi i poklepał miejsce obok siebie. Clare dosiadła się do niego, a wokół niej rozpłynęło się morze tafty.
- Dziś wyjątkowy dzień – powiedział, patrząc z zachwytem w niebo. – Przychodzę tutaj w każdą rocznicę urodzin i szukam spadających gwiazd.
- Masz dziś urodziny? – zapytała zakłopotana Clare. – Ja… Ja nic nie wiedziałam. Przygotowałabym jakiś prezent… - trajkotała, próbując przegadać zmieszanie.
Chłopak zaśmiał się i przyłożył jej rękę do ust.
- Och, zamknij się już – powiedział z szczerym uśmiechem.
Dopiero wtedy Clare zauważyła znaczną zmianę w jego zachowaniu. Był nieprzewidywalny niczym pogoda. Raz sarkastyczny i chamski, za chwilę miły i uprzejmy. Jednym słowem – człowiek o wielu twarzach. Podobało jej się dzisiejsze zachowanie chłopaka. Wiedziała jednak, że jest jak bańka, w końcu urośnie do takich rozmiarów, że wybuchnie. Prawdopodobnie jutro zapomni o ich spotkaniu i będzie żył, jakby jej nie było. To bolało, oczywiście, ale pomyślała, że musi postarać się, trwale zapaść w jego pamięci.
- Nie cierpię prezentów. Kiedy oczekiwałbym go od ciebie, na pewno bym ci powiedział. – Podniósł kamień i cisnął go daleko w przód. Przez chwilę było widać lecącą skałkę na tle półokrągłego księżyca, lecz po chwili zginęła w mroku nocy, pośród drzew lasku.
- W takim bądź razie, wszystkiego najlepszego, Matt – powiedziała z nadal zakłopotanym uśmiechem. – Zaśpiewałabym ci życzenia urodzinowe, ale nie chce wszcząć alarmu. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to armia depcze komuś po krtani.
Chłopak zaczął krztusić się ze śmiechu.
- Masz specyficzne poczucie humoru – wydukał z ledwością.
- To zasługa genów – powiedziała, przypominając sobie hermetyczne żarciki ojca. Matkę doprowadzały do białej gorączki, ale ona zawsze śmiała się z nich w niebogłosy.
Jednak po chwili zrzedła jej mina. Po co, głupia, zaczynałaś ten temat, myślała. Była przekonana, że Matt zacznie dalej rozwijać tę kwestię.
Nie pomyliła się.
- Wiesz. Zmieniłem zdanie – powiedział  z cwaniackim uśmiechem, który tak dobrze wpasowywał się w rysy jego twarzy. – Powiedzmy, że na urodziny będziemy robić sobie nietypowe prezenty. Możemy zapytać się o co chcemy, a druga osoba musi odpowiedzieć na pytanie. Zgoda? – Clare przełknęła głośno ślinę, ale postanowiła, że zgodzi się.  Jej urodziny wypadały 26 października i już nie mogła doczekać się, kiedy pozna odpowiedź na swoje pytanie.
- Opowiedz mi coś o swoim pochodzeniu.
- To nie było pytanie – zripostowała.
Chłopak westchnął zrezygnowany.
- Kim byli twoi rodzice? – zadał ostateczny cios. Dziewczyna wzięła się w garść. Obietnic trzeba dotrzymywać.
- Sama już nie wiem. Do niedawna uważałam ich za pracownika biura i nauczycielkę angielskiego. – Matt popatrzył na nią jasno dając do zrozumienia, że nie do końca wie na czym polegają te funkcje. – Jednak Sophie powiedziała mi, że byli wampirami. Nic więcej nie wiem. Zniknęli kiedy miałam pięć lat. Od tego momentu wychowuje mnie babcia. Dla mnie są martwi, nic innego nie tłumaczy tak karygodnego czynu, jakiego się dopuścili. – Dopiero teraz Clare zdała sobie sprawę, jak mało wie o swoich rodzicach. Już dawno mogła wypytać o nich Sophie, jednak, nie wiedzieć czemu, nie zrobiła tego.
Postanowiła zapytać o coś chłopaka. Siedzieli przez chwilę w ciszy, i kiedy w końcu odważyła się odezwać, on zrobił to samo.
Matt pierwszy zabrał głos.
- Cokolwiek chcesz teraz mi powiedzieć, muszę ci oświadczyć, że zaskoczyłaś mnie. Wszyscy przybyli z Góry, na przykład Ron - mój przyjaciel, na początku zachowywali się strasznie niedojrzale i mówili prostackim językiem. Ty jesteś inna. – Clare wzdrygnęła się słysząc to słowo. – Idealnie pasujesz do tego świata Clarie i jestem pewny, że twoi rodzice też tak by uważali. – Mówiąc to wszystko ani razu na nią nie spojrzał. Trochę denerwował ja brak kontaktu wzrokowego, ale urzeczona jego aksamitnym tonem głosu, była w stanie znieść wszystko.
- Matt… Ja.. ja… mogę cię o coś prosić? – Wydusiła w końcu z siebie. – Czy pomógłbyś mi znaleźć jakieś informację na temat moich rodziców. Może w jakiś starych kronikach… Sophie na pewno nie powie mi za wiele, bo gdyby chciała, już by to zrobiła. Wiesz, z moim roztargnieniem, którego znakomity przykład podałam dzisiaj, mogę przegapić wiele istotnych rzeczy…
Chłopak wziął jej ręce w miękkie dłonie. Miał długie i kościste porcelanowe palce i zimną skórę. Pochylił się nad nią i wyszeptał:
- Kiedy tylko zechcesz. – Miał zimny oddech pachnący winem. Pił.
Przybliżył jej dłonie do ust i ucałował każdą, a Clare przeszły zimne ciarki po plecach. Nawet w najśmielszych snach nie marzyła, aby być tak blisko niego. W pełni zdała sobie sprawę, że uległa jego urokowi, lecz w porę otrzeźwiała. Nie może uchodzić za łatwą. Cofnęła ręce.
Chłopak puścił je bez oporu i w pewnym momencie gwałtownie obrócił głowę.
- Patrz tam! Spadająca gwiazda, pomyśl szybko życzenie. – Wskazał palcem na sunący po niebie meteoryt, płonący bardzo jasnym światłem, odznaczającym się na szafirowym niebie.
Clare nie zdążyła niczego pomyśleć, bo rozległ się czyjś głos. Ktoś w oddali prowadził rozmowę.
Clare i Matt spojrzeli po sobie znacząco i chłopak z rozwścieczoną miną pomógł wstać dziewczynie.
- Nie patrz tak na mnie. Nie zapraszałam nikogo do trójkąta! – warknęła szeptem i pozwoliła prowadzić się chłopakowi.
Trzymał ją w niezbyt lekkim uścisku i zaprowadził za wysoki stalagmit, wystający z podłoża jaskini. Stanęli za nim i z mroku przypatrywali się dwóm zbliżającym postacią. Jedna z nich na pewno była Sophie, a w drugiej Clare rozpoznała czarodzieja nadwornego.
- Nie wiem dlaczego Rada Królewska tak bardzo zaniedbała swoje obowiązki. – Mówiła swoim zwykłym, melodycznym głosem. – Ta dziewczyna powinna być sprowadzona tutaj już dobry kwartał temu! Do tego Klein przybywa dopiero o tej godzinie. To na pewno wzbudzi podejrzenia wśród śmiertelników. Dziękuję ci Corneliusie, że zgodziłeś się przyjść ze mną. Umiem się co prawda obronić, ale ten las nocą wzbudza u mnie podejrzenia. – Rozciągnęła czerwone usta w uśmiechu, ukazującym rząd białych zębów, widocznych nawet w mroku.
Cornelius potakiwał tylko, gładząc się po długiej, białej brodzie.
- Słyszał pan, jaka tragedia przytrafiła się Blackmorom? – Mówiąc to kiwała na boki głową.
- Owszem. Byłem dzisiejszej nocy u panienki Harriet. Ciężko znosi śmierć matki. Prosiła mnie, żebym pojechał z nią do Portu Onpetra, zbadać zwłoki jej matki. Podobno została otruta.
Clare zamarła.

 1amour (franc.) kochanie
 2gentiment (franc.) grzecznie
 3bijoux (franc.) klejnoty
 4jeune fille blonde (franc.) blondynka



---------
Witam wszystkich, po bardzooo długiej przerwie.
Teraz mógłby być moje jakże obszerne wytłumaczenia, ale oszczędzę wam paplaniny i zapytam: Jak podoba się nowy rozdział?
Napisany był już od jakiegoś czasu, ale brakło mi chwili spokoju by go wstawić. Mam napisanych tez parę na zapas, więc mimo rozpoczynającego się roku szkolnego (w tym miejscu pozdrowienia dla studentów xD) rozdziały powinny być dodawane w miarę regularnie. Oczywiście wiele zależy od was, bo po co publikować wpisy dla trzech osób? Dlatego jeśli przeczytałeś - skomentuj to dla mnie naprawdę wiele znaczy.
Jak myślicie, czy Matt'a i Clare coś połączy? Jak Harriet poradzi sobie z utratą ukochanej osoby?
Cloudeen