piątek, 27 lutego 2015

"Krwawy diament" Rozdział 7 Proroczy sen

   Clare szła za nim szerokim korytarzem bez słowa. Odległość która dzieliła ją od "nieznajomego bruneta" wynosiła około pięciu metrów. Matt nawet nie uraczył jej jednym spojrzeniem przez całą drogę, lecz dziewczyna nie potrzebowała tego. Najzwyczajniej w świecie nie zależało jej na niczym, co związane z tym chłopkiem. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Gdzieś w głębi duszy próbowała rozszyfrować jednak całą tą poplątaną układankę, jaką był. Co sprowadziło go do takiego zachowania?
   Matt przeszedł przez most nie zwracając nawet uwagi na dwóch strażników, stojących po bokach wielkich wrót. Clarie zastanawiała się, czy jej też tak łatwo pójdzie z tymi, jakże wojowniczo wyglądającymi mężczyznami. Jednak oni nawet nie mrugnęli, gdy ona minęła ich bez słowa.
   Skierowali się do tego pięknego parczku, który aż tętnił życiem. Potężne drzewa liściaste, głaskane przez wiatr chyliły się ku dołowi. Nie było tu nikogo, prócz ptaków wyśpiewujących skomplikowane melodie, nieprzechodzące przez gardło ludzkie. Wszystkie Dzieci Nocy była na swoich indywidualnych zajęciach. Clare zaczęła się martwić, czy nie spóźni się na lekcję socjologii wampirycznej, ale w końcu ile mogą trwać przeprosiny, na które szczerze liczyła.
   Chłopak przystanął przy jednym z pierwszych drzew, prowadzących do parku. W blasku słońca wyglądał, jakby miliony kryształków zgromadziły się wokół niego, tworząc błyszczącą poświatę.
   Obrócił się w jej stronę, odgarniając z twarzy kręcone, ciemnobrązowe włosy. Przez jego twarz przebiegł chytry uśmieszek, rozjaśniając na kilka krótkich chwil idealnie wyrzeźbioną twarz. Miał kwadratową szczękę i piękne, błyszczące oczy w kolorze kawy. Biała koszula nieelegancko wystawała z czarnych spodni, które wisiały na jego wychudzonej sylwetce. Tak, chłopak był zdecydowanie za chudy jak na swój wzrost, ale pod prześwitującą koszulą rysowały się delikatne mięśnie.
   Clare podciągnęła wyżej suknię, próbując przedostać się przez grząski grunt. Jedna czarna balerina utkwiła w ziemi. Próbowała ją wyciągnąć, aż w końcu jej misja zakończyła się powodzeniem. Dziewczyna założyła za ucho kosmyk włosów, który wydostał się z jej kucyka. W brudnych butach i roztrzepanych przez wiatr włosach stanęła przed "nieznajomym brunetem", nie do końca wiedząc, co powiedzieć.
   - Dzień dobry panienko Johnson, piękny mamy dzisiaj dzień - powiedział z ukrywanym uśmiechem, lekko kpiącym głosem. Zastanawiające było to, że znał jej nazwisko i cóż, zwrócił się do niej "panienko".
- Witam panie Norton. Przyznaję panu całkowitą rację, dzień dzisiaj zachwycający - odparowała najbardziej formalnym głosem, na jaki udało jej się zdobyć. - Jednak chyba nie piękny dzień jest przyczyną naszego spotkania?
- Jest panienka bardzo spostrzegawcza - wyrzekł z sarkazmem. - Zapewne spodziewa się panienka przeprosin i w tym celu się spotkaliśmy. - Zrobił kilka kroków do przodu tak, że odległość która ich dzieliła zmniejszyła się do dwóch metrów.
- Jest mi niezmiernie przykro, z powodu tego, jak potraktowałem panienkę zeszłego wieczora, lecz miałem powód...
- Ha, zapewne - burknęła Clare na stronie.
- Nie muszę się chyba jednak tłumaczyć - odparował ostrym tonem. - Jeszcze raz przepraszam, ale następnym razem niech trzyma się panienka ode mnie z daleka. Tylko tak możemy zapobiec takim właśnie sytuacjom.
- Jak pan sobie życzy. Przeprosiny przyjęte. - Znowu przeszła na formalny ton.
- Żegnam, panienko Johnson. - Ukłonił się nisko, zakładając prawą rękę za pas.
- Panie Norton. - Skinęła głową, postępując zgodnie z zasadami savoir-vivru, a następnie nie czekając aż Matt uczyni to pierwszy, oddaliła się w stronę Zamku.


   Cóż, przeprosiny może nie były najlepszymi jakie otrzymała, ale ważne, że Matt w ogóle się na nie zdobył.
   Przyspieszyła kroku. I tak była już nieźle spóźniona, i to na pierwszą lekcje z nową nauczycielką. Na pewno wyrobi sobie o niej niezłe zdanie.
   Rie właśnie przechodziła skrzydłem zajętym przez Królową, by dostać się do biblioteki. Wtem z głębi korytarza rozległ się najsłodszy, kobiecy głos, jaki w życiu słyszała.
- Panienka Clare? - Z cienia wyłoniła się wątła postać rudowłosej dziewczyny. Była taka mizerna, wyglądała jak zagubione dziecko, jednak błysk w jej szmaragdowych oczach dodawał jej postaci władczości.
   Była pewna, że gdzieś ją już kiedyś widziała. Ach tak! Na sto procent siedziała przy stole podczas śniadania i była prawą ręką Królowej... To księżniczka Anna! Odcień jej włosów niemal identyczny z kolorem włosów jej matki. Całą twarz dziewczyny pokrywały piegi. Wyglądała jak młoda Cynthia, ta z obrazu w holu.
   Niska i chuda postać zbliżyła się do niej jeszcze bardziej, unosząc do góry kaszmirową sukienkę, o odcieniu identycznym co jej oczy. Niby podobna do Polly, a jednak całkiem inna. W oczach Clare obrazy księżniczki i jej siostry nasuwały się, tworząc obrazy kobiet zbieżnych i różny. Aż ciężko było w to uwierzyć.
   - Księżniczko Anno. - Clarie pochyliła głowę, nie do końca wiedząc, co zrobić w sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Och, mów mi Ann. Strasznie nie lubię swojego pełnego imienia. - Zachichotała cicho. - Mam do ciebie pewną sprawę...
- O co chodzi ksieżni... to znaczy Ann? - zapytała, hamując się w ostatnim momencie. Czemu w tym Zamku wszyscy czegoś od niej chcą. Jest tu dopiero drugi dzień, a czuje jakby była całe wieki.
- Otóż moja droga Clare. - Kojący głos Anny opływał jej duszę, powodując mięknięcie kolan. - Jak pewnie zdążyła ci wypaplać Sophie, Wygnani atakują coraz częściej Karinę Cieni. Zaczyna brakować wojowników. - Księżniczka chwyciła Rie pod ramię i zaczęła prowadzić po korytarzu. Jeśli ktoś spojrzałby na nie od tyłu, zapewne pomyślałby, że z Clare idzie jakieś dziecko.
- Tak, panna Sophie poinformowała mnie o tym. Jednak nadal nie wiem po co mi o tym mówisz. Jestem tutaj od dwóch dni, a wy wszyscy zachowujecie się, jakbyście ufali mi. - Westchnęła przeciągle. - Przecież mnie nie znacie...
Na prawdę nie rozumiała tego wszystkiego. Przecież Sophie zapewniała ją, że to bardzo poufne informację, więc dlaczego sama księżniczka ją nimi uraczyła?
- Owszem, nie znamy cię. Jednak każdy myślący trzeźwo wampir zorientował się, że jesteś wyjątkowa. Emanuję od ciebie niesamowita moc, Clare i wiem, że gdzieś w głębi duszy zdajesz sobie z tego sprawę, ale nie chcesz przyznać się sama przed sobą. - Dźgnęła ją placem w miejsce serca. - Od dzisiaj zaczynasz szkolenia. Będzie z ciebie dobra wojowniczka. - Mrugnęła okiem do Rie, uśmiechając się szeroko.
   Clare rozdziawiła ze zdumienia usta. Ma zacząć treningi? Ona i jakikolwiek wysiłek fizyczny nigdy nie grali w jednej drużynie. Wszystkie próby, jakie podejmowała - kończyły się marną klęską. A teraz? Miała zacząć walczyć i to tymi dziwnymi broniami których nazw nawet nie znała. Była zapewniana przez Sophie, że cała ta tyrada zaczyna się dopiero na drugim roku, a nie w drugim dniu! Sytuacja musiała być naprawdę poważna, skoro Królowa zdecydowała posunąć się aż tak daleko.
   - Jestem pewna, że dasz radę. Tym bardziej, że będziesz miała wspaniałego - przeciągnęła słowo. - trenera. Niestety, nauczyciele jeszcze nie wrócili z wprawy, dlatego zadowolić będzie cię musiał jeden z naszych uczniów. - Zaśmiała się tak, że jej delikatny głos rozniósł się echem po całym korytarzu. - Powodzenia z panem Strangerem! - wykrzyknęła i oddaliła się z powrotem w cień.
   Potrząsnęła głową, tym razem ze złością. Trening jeszcze jakoś by zniosła, ale z trening z Strangerem... Tym Strangerem! Jakby było mało chłopaków w Zamku...
   Zawróciła i skierowała się korytarzem do części mieszkalnej. Nie wyobrażała sobie siebie, walczącej w tej sukience i okropnym gorsecie. Koniecznie potrzebowała stroju do ćwiczeń.
   Nagle zauważyła dziewczynę biegnącą w jej stronę. Kasztanowe włosy wirowały wokół jej postaci, a długa, ciągnąca się suknia zdecydowanie przeszkadzała w szybkim sprincie. Na twarzy dziewczyny malował się strach i przerażenie. Cała drżała potrząsając nią gwałtownie.
   - Harriet! Co się stało! - Zrozpaczona współlokatorka miała zaszklone oczy. Musiało się stać coś naprawdę strasznego.
- S-S-S-Sylvia! - wyjąkała wampirzyca.
- Ciii, spokojnie. Wytłumacz mi - co się stało?
- Ona... Jej coś jest. Chodź. - Chwyciła Clare za rękę i obie biegiem rzuciły się w stronę pokoju Sylvii.
   Gdy dotarły na miejsce wiedziała już, skąd przerażenie Har. 
   Dziewczyna siedziała na łóżku, idealnie wyprostowana. Kurczowo trzymała się jaskrawej pościeli, wbijając w nią swoje ostre, kanarkowe paznokcie. Jej oczy były szeroko otwarte, a białka wywrócone. Patrzyła na nie niewidzącym wzrokiem, ciągle mamrocząc pod nosem coś w stylu: "Już dłużej nie wytrzymam, zabierzcie go!" 
   - O matko i córko, Sylvia! - wykrzyknęła Clare i uklękła u nóg dziewczyny. Zamarła. Na jej oczach rozgrywał się istny horror. Vi cała była mokra, pod jej oczami z sekundy na sekundę pogłębiały się wory.
   W popłochu spojrzała na współlokatorkę, która zaniosła się rzewnym płaczem.
- Już kiedyś tak było, ale nie wykręciły się jej białka. Teraz... To trwa za długo Clare! Powiedz, że będzie dobrze! Zrób coś! - Wykrzyknęła ocierając wierzchem dłoni spływające po policzkach łzy.
- Musimy iść po kogoś dorosłego - wyszeptała, odgarniając włosy z mokrej twarzy Sylvii.
- Ale po kogo?! Wszyscy nauczyciele wyjechali! - Płacz Harriet był tak przerażający, że przeszywał serce Rie na wskroś.
- Pójdę po Królową. Ona najlepiej będzie wiedzieć co zrobić - postanowiła twardo. Wstała z zimnej, kamiennej posadzki i biegiem ruszyła po Królową. Tylko gdzie ona może być?!
   Rozglądała się w popłochu w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby jej pomóc w odnalezieniu Cynthii. Na próżno. Ani żywej duszy w tym przeogromnym Zamku!
   - Do cholery! Gdzie ona może być! - warknęła Clarie, nie mogąc powstrzymać sfrustrowania. Ciągnęła po kolei za wszystkie klamki. Żadna nie chciała ustąpić pod naciskiem jej ręki.
- Sala tronowa! - wykrzyknęła w końcu, doznając nagłego olśnienia.


   Królowa siedziała na swoim tronie, dyskutując o czymś zawzięcie ze swoją córką - Pollytiendą. Jakież zdziwienie wykwitło na jej twarzy, gdy Clare bezceremonialnie wpadła do pomieszczenia.
   W tym momencie nie wiedziała co robi. Wszystko było przyćmione obrazem tak bardzo cierpiącej Sylvii. Padła na kolana przed Królową i niczym w modlitwie, złożyła ręce.
   - Królowo, błagam pomóż Sylvii! - wydyszała zmęczona biegiem.
- Kochanie, o co chodzi? Co jest nie tak z panienką Evans? - zapytała łagodnym głosem władczyni, powstając z tronu. Podeszła do Rie i uchwyciła jej twarz w dłonie, ocierając łzy, które nieświadomie spłynęły jej po twarzy.
- W jej oczach jest pusta, cała drży i majaczy. Błagam, niech Królowa jej pomoże! - Jej głos był tak przeraźliwie rozdzierający, że aż siedząca na jednym z tronów Polly, wzdrygnęła się słysząc go.
   Nie rozumiała tego co się dzieje wokół niej, jakby była w mydlanej bańce oddzielającej ją od świata zewnętrznego. Pamiętała tylko, że prowadziła Cynthię do pokoju wampirzycy, a potem przesączony rozpaczą głos Harriet:
- Może dać jej krwi? Krew zawsze pomaga.
- Nie, jest za młoda, a ta sytuacja nie zagraża jej życiu - zaoponowała Królowa, gładząc po mokrych włosach Vi. Stan dziewczyny nadal się nie polepszył, a bezradność Cynthii jeszcze bardziej podsycała niepokój Clare.
   W pewnym momencie rozległ się histeryczny głos:
- Stop! - wykrzyknęła Sylvia. Jej oczy powróciły na pierwotne miejsca, a konwulsje ustały.
- Vi, co się stało!? - Harriet chwyciła dłonie przyjaciółki w żelaznym uścisku, jakby bała się, że może ją stracić. Uśmiechała się przez łzy.
- Widziałam... Widziałam przez sen... - wybełkotała wampirka bez składu.
- Proroczy sen...  - wymamrotała władczyni. - Kochanie, co, co widziałaś? - Łagodny głos Królowej opłynął serca zgromadzonych. Clarie przyklęknęła po drugiej stronie dziewczyny.
- Nie co, lecz kogo.


wtorek, 10 lutego 2015

"Krwawy diament" Rozdział 6 ***

   Clare obejrzała się do tyłu. W drzwiach, którymi przed chwilą weszła tkwił nóż z drewnianą rękojeścią.
   Dziewczyna poczuła w głębi siebie chęć ucieczki, bo co jeśli ten dziwny mężczyzna coś jej zrobi.
- Weź się w garść - warknęła pod nosem i udawanym - pewnym krokiem zaczęła zbliżać się do bruneta. Chłopak nadal jakby jej nie zauważył.
   - Przepraszam, może mogę jakoś ci pomóc - wyjąkała po cichu, nie mogąc zdobyć się na głośniejszy ton.
- Pomóc?! - prychnął, powoli unosząc głowę. - Pomóc?! Jak chcesz mi "pomóc". Dla mnie nie ma już żadnej możliwości. - Jego wzrok utkwiony był gdzieś dlatego na przeciwległej ścianie, a już na pewno nie na Clare. Dziewczynę trochę denerwowało to,  że na nią nie patrzy mówiąc do niej. Do tego zmartwiła ją reakcja chłopaka. Mogła tutaj nie wchodzić i pohamować swoją wścibskość.
- Przepraszam. Myślałam, że potrzebujesz pomocy - odburknęła pod nosem i skierowała się ku wyjściu.
   Brunet powrócił do pierwotnej pozycji i schował się za kotarą ciemnych, długich włosów.
 - Odejdź już. Muszę skończyć oddawać hołd. - Jego głos był lodowaty i ciął jak brzytwa. Aż Rie poczuła ukłucie w sercu. Jak można być tak aroganckim i chamskim!
   Biegiem opuściła pomieszczenie żałując, że dała namówić się podświadomości na to odstępstwo od wyznaczonego celu.
- Miałaś iść do biblioteki, a nie pomagać humorzastym chłopcom, więc teraz nie użalaj się nad tym, jak cię potraktowano! - obdarzyła siebie surową reprymendą i pchnęła drewniane drzwi. Kolejne wielkie wrota, przynajmniej wejście do jej pokoju nie było tak pokaźnych rozmiarów, bo jej ramiona - prędzej czy później, wysiądą na dobre.
   Biblioteka była średnich rozmiarów pomieszczeniem, przynajmniej w porównaniu do sali gimnastycznej. Ściany, a także w niektórych miejscach podłoga, pozastawiane były półkami uginającymi się pod ciężarem książek. Nad każdym korytarzem utworzonym z księgozbiorów wisiała metalowa tabliczka, z napisem informującym o dziale, w którym się znajdujemy. Pod jednym z okien stał stół na osiem osób. To właśnie przy nim Clare zobaczyła po raz kolejny tego dnia Sophie.
   - Och, mon ami, tak dawno się nie widziałyśmy. - Jej śmiech zaniósł się po całej bibliotece. - Siadaj proszę, na reszcie będę mogła odpowiedzieć na wszystkie twoje... fatigant* pytania. - Odsunęła krzesło z pozycji siedzącej, klepiąc je zachęcającym ruchem.
   Dziewczyna zajęła miejsce z uśmiechem na twarzy. Na szczęście nie będzie zmuszona znowu poznać kogoś nowego. Najpierw Królowa, potem jej nieznośna córka, Harriet no i ten niemiły chłopak. Zdecydowanie potrzebowała stabilizacji, kogoś, kogo zna, a taką osobą była Sophie.
   - Musiałam przejąć stanowisko nauczycielki. Wszyscy wyruszyli na... - zająkała się. - Musieli opuścić Zamek. - Słowa wypowiadane z francuskim akcentem czasem śmiesznie brzmiały w jej ustach.
   Clare wiedziała, że Doradczyni próbuje coś przed nią ukryć. Wiedziała, że to niewłaściwe, ale jej instynkt podpowiadał coś zupełnie innego.
- Co się dzieje panno Sophie? Widzę, że wszyscy próbujecie coś przede mną ukryć, ale jeśli mi tego nie powiesz, sama to odkryje - powiedział Rie ciepłym głosem, starając się jak najbardziej przekonać towarzyszkę.
- Wygnani znów zaatakowali Królestwo, mademoiselle. Nauczyciele wyruszyli na Drugą Stronę Mostu by porozumieć się z ich przywódcą i podpisać rozejm. To zabrnęło za daleko i zginęło mnóstwo niewinnych wampirów - odparła jednym tchem wampirzyca. - Vous avez une grande bouche, demoiselle Sophie* - burknęła na stronie besztając samą siebie.
   Ta jedna wypowiedź sprawiła, że Clare pragnęła zadać masę pytań, wolała nie wiedzieć co dalej.
- Może po kolei, kim są "wygnani" i co to "Druga Strona Mostu" - zapytała wiedząc, że jej wolno.
- Mon ami, wygnani to wampiry i czarodzieje, którzy odwrócili się od Królowej i postanowili opuścić nasze Królestwo. Wygnani udają się wtedy na Drugą Stronę Mostu, który jest ich nowym miejscem życia. Nie polecam tam przebywać, mademoiselle, sam burdel i czarna magia.
- Chwileczkę. Powiedziałaś "czarodzieje", czy mi się zdawało? - zapytała dziewczyna z niedowierzeniem. Czyżby kolejne magiczne istoty, o których istnieniu nie ma pojęcia 99 % ludzkości (pomijając 1 %, którym są fanatycy i pacjenci szpitali psychiatrycznych).
- Tak, mon ami. Niestety, niewielu jest takich, którzy zostali po naszej stronie. - Wypowiedź zakończyła długim westchnięciem.


   Kobiety rozmawiały dobrych kilka godzin o dobrych manierach, które tu obowiązują, rozkładzie zajęć, o tym, że należy się zwracać do wszystkich pan/panna/panienka/pani, chyba że zezwolą na zwracanie się po imieniu itp. Do tego dziewczyna otrzymała odpowiedź na nurtujące ją pytanie : "jak wampiry mogą mieć dzieci". Wiedziała już, że na pewno nie jest martwa, ale w takim bądź razie, jakim cudem może być nieśmiertelna. Okazało się, że Dzieci Nocy po zakończeniu edukacji przechodzą "rytuał zamknięcia", w którym dusza objęta zostaje czarem unieśmiertelniającym ją. Od tego momentu rozwój wyglądu zewnętrznego spowalnia, ale nie zatrzymuje się. Dlatego wampiry wyglądają wiecznie młodo, ale mogą mieć dzieci, bo ich organizm funkcjonuje w miarę... normalnie.
   Clare kładąc się do łóżka była szczęśliwa, że wreszcie dana jej jest chwila odpoczynku. Na szczęście Paige jest przekupna i za parę "monet przyszłości" z jej świata, pozwoliła spać Rie w jej własnej pidżamie. Pachniała domem i na pewno pomoże jej zasnąć. Chociaż z tym i tak będzie problem, bo Harriet mimo swojej słodkiej buźki chrapie niczym rosły mężczyzna z wielkim brzuchem i zatkanymi zatokami.
   - No to co Clare, śpimy tak? - wyszeptała pod nosem i zamknęła oczy. Łatwo mówić, sen nie chciał przyjść, a powieki tylko szczypały kiedy je zamykała. Lecz w końcu, po wielu męczarniach udało jej się zasnąć.


   - Wstawaj śpiochu! - Dziewczyna usłyszała jakiś głos nad sobą. - No wstawaj! - Tym razem ton nie był łagodny, a osoba która to mówiła, potrząsała nią nerwowo.
- Chyba sobie dzisiaj nie pośpię - odburknęła Clare pod nosem i otworzyła oczy. Tuż nad nią okrakiem siedziała Harriet, która także była jeszcze w pidżamie.
- No dalej, wstawaj, bo spóźnimy się na śniadanie! Mówię ci, mają genialną jajecznicę, jest też inne jedzenie typu croissant, cornetto czy frankfurterki, ale myślę że nie będą cię interesować - powiedziała jednym tchem, bardzo podekscytowana - nie wiedzieć czemu.
- Wszystko to brzmi wspaniale, ale czy mogłabyś ze mnie zejść. - Towarzyszka popatrzyła się na nią ze zdumionym wyrazem twarzy. Jednak za chwilę wszystko zrozumiała i uderzając się otwartą dłonią w czoło, zeszła z Clare.
   Do pomieszczenia wpadało światło, które po przebiciu się przez flakoniki z perfumami Harriet, rozpraszało się dając tęczowe kolory. Kilka promyczków padło na jej twarz, grzejąc ją lekko i przyjemnie.
   A więc to wszystko nie było snem, ona na prawdę tu jest i za chwilę idzie ze zwariowaną panną Blackmore na śniadanie. Była nadal trochę zdezorientowana, ale już wszystko do niej dotarło i wiedziała - jest wampirem.
   Na szafie Paige przewiesiła jej sukienkę którą wybrała. Miała odcień pianki kawowej, wykonana z materiału który ciężko było rozpoznać, była skromna, ale ładna. Nie ciągnęła się za Clarie, kiedy ta szła korytarzem wraz z koleżanką.
   - Chodź muszę ci kogoś przedstawić - powiedziała towarzyszka, ciągnąc dziewczynę za rękaw w stronę jednego z pokoi. - Musimy być cicho, to... specyficzna osoba - zachichotała zasłaniając usta dłonią i otwierając drzwi z uciszającym gestem dłoni.
    Pokój wypełniał dym i woń kadzidełek o nieznajomym zapachu. Wszędzie stały lampy lava, a na środku obłożona poduszkami we wzorki siedziała dziewczyna. Wokół słychać było wyciszającą muzykę, ale nigdzie nie było widać jej źródła. Nagle dźwięk zamilkł.
   - Har! Załamałaś mi falę dźwiękową! - syknęła dziewczyna, która jeszcze przed chwilą medytowała na środku pokoju. Miała różowe włosy uciekające na wszystkie strony, ubrana w bardzo jaskrawe i wzorzyste szaty. Teraz stała tuż przed nimi z niekoniecznie zadowoloną miną.
- Przepraszam Vi, ale musimy iść już na śniadanie, a z resztą muszę ci kogoś przedstawić - powiedziała Harriet zwracając się w stronę Rie. - Sylvio, to jest Clare Johnson, moja nowa współlokatorka.
- Bardzo mi miło. - Wyciągnęła w jej stronę rękę, a ona zamykając ją w żelaznym uścisku, potrząsnęła z całych sił.
    Było jej już powoli dość tych "nowych znajomości", miała szczerą nadzieję, że na dzisiaj koniec z nimi. Choć może jednak nie, miała mieć lekcję socjologii wampirycznej z jakąś nauczycielką. Cóż, trzeba jakoś to przeżyć.
   Jadalnia mieściła się kilka pomieszczeń od pokoju Sylvii. Była wszechstronna, przyozdobiona chińską porcelaną i ciężkimi, zgniło-zielonymi zasłonami. Oczywiście tutaj także roznosił się zapach opium. Dziewczyny usiadły na wyznaczonych miejscach przy ogromnym, wykonanym z drewna cyprysa stole. Już czekało jedzenie, które wręcz mnożyło się na oczach Clarie.
   - Dużo tu tego, co? - zapytała po cichu Sylvii, próbując przebić się przez gwar. Koleżanka już wypychała sobie do buzi małą bułkę z dżemem brzoskwiniowym.
- Masz szczęście, że nie byłaś w dormitorium. Tam to byś się nie najadła. - Pokiwała ze zmartwieniem głową. - Uwierz mi kiełbasa i chleb z wodą to nie najwykwintniejsze dania. - Dziewczyna pożałowała przez chwilę swoich narzekań, jak na razie większość osób była miła. - Na szczęście, tam też takich nie podają. - Sylvia zaniosła się śmiechem, widząc minę Clare.
   Widzę mamy do czynienia z żartownisiem! - powiedziała pod nosem.
- A ty? Byłaś w dormitorium?
- Całe trzy miesiące, dwie godziny i czterdzieści pięć minut - wyjąkała, przeciągając każdy wyraz.
   Wtem, w ich rozmowę wtargnął głos jej współlokatorki:
- Vi, czy to już czas? - powiedziała tonem kipiącym z podekscytowania.
- No nie wiem... - pokręciła niepewnie głową, wpychając do buzi kolejną porcję bułki.
- Ale o co chodzi? - zapytała Clare niepewnie. Czemu wszyscy mają tutaj przed nią jakieś tajemnice?
- No bo obiecałyśmy sobie z Harriet... - powiedziała Sylvia ważąc każde słowo. - ... że jeśli dołączy do nas jakaś fajna dziewczyna, to należałoby powiedzieć jej mniej więcej z kim się zadawać, a kogo omijać szerokim łukiem.
   To było bardzo miłe ze strony dziewczyn, ale chyba trochę się spóźniły. Już spotkały ją pewne nieprzyjemności, ale wolała im o tym nie wspominać. Wyglądały na takie, co razem spuściłyby łomot nawet największemu twardzielowi. Oczywiście tylko, jeśli byłaby taka potrzeba.
   - Dobra, to od kogo zaczynamy ? - burknęła Harriet pod nosem sama do siebie. - Może od niej. - Kiwnęła głową w stronę rudej dziewczyny siedzącej po prawej stronie Królowej, u szczytu stołu.
- Z twoich opowiadań wynika, że Polly już znasz... - Przewróciła wymownie oczami. - To jej siostra bliźniczka - Anna. Podobno jedna z nich została spłodzona przez czarownika, który niegdyś był kochankiem Królowej, a druga to wytwór czarów. Ta, która jest córką czarownika, ma podobno uprawiać czarną magię - wyszeptała, prawie niedosłyszalnym głosem.
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć - prychnęła Vi. - A nawet jeśli, to wiedźmą musi być Poll, nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowuje się jak pani wszechświata, nawet przy swojej matce. - Tu Clare musiała się zgodzić. Polly nie była miłą osobą, jednakże nie znała jej siostry bliźniczki, więc nie chciała wydawać niesprawiedliwych wyroków.
- Jeszcze zobaczymy, jak "księżniczka wszechświata" przyleci tutaj na miotle i zamieni cię w wstrętną ropuchę, za to, co o niej wygadujesz, małpo! - Pokazała jej język przez stół i zaśmiała wyniośle. - A teraz osoba, od której powinnaś się trzymać z daleka.
- To Cass Stranger. Jest piekielnie przystojny, czyż nie? - Sylvia oblizała usta patrząc na nic nie wiedzącego chłopaka, zjadającego croissanta. - Ale trzymaj się od niego z daleka. Jest co najmniej dziwny. Został podrzucony obok portalu na wzgórzu, był wtedy noworodkiem. Trafił od razu do Zamku i tutaj się wychował.
- Dobra, dobra, już się nim tak nie podniecaj. Lepiej z nim się nie zadawaj Clarie. - Zwróciła się do niej Har, pierwszy raz używając zdrobnienia jej imienia. - Typowy podrywacz, szuka panienek na jedną noc. Ciężko dostępny, nie chce mówić nic o sobie. Mówię ci, totalny dziwak. - Dziewczyna pokiwała głową zgadzając się na prośby towarzyszek.
   Harriet i Sylvia opowiadały jej jeszcze o kilkunastu osobach od których "musi" trzymać się z dala lub koniecznie porozmawiać. Jednak ją zainteresował jeden chłopak, który akurat był najbardziej nieodpowiednim wampirem. Widziała, że ciągle na nią zerkał. Czyżby chciał przeprosić za zdarzenie minionego wieczoru? Wątpiła w to szczerze, nie wyglądał na faceta, który żałuje swoich decyzji. Jednak ona postanowiła zaryzykować, to trzeba nazywać się Clare Johnson!
   - A on? - zapytała stanowczym tonem patrząc w stronę nieznajomego bruneta.
- Matt? Znaczy się to Matt Norton. On też jest tutaj od bardzo małego. Z resztą nie obchodzi mnie. Już. Jak widzisz jest przystojny i wiele kobiet się nim interesuje, ale on ma do tego wszystkiego totalnie obojętne podejście. No i bywa agresywny oraz porywczy - oburzyła się współlokatorka, wstając od stołu. Prawie w tym samym momencie rozległ się gong. - Muszę iść na zajęcia, co dzisiaj macie? - zapytała.
- Ja też już pójdę, zmierzam na medytacje porozumiewawczą - powiedziała Sylvia podążając za przyjaciółką. Clare nie miała pojęcia co to "medytacja porozumiewawcza", ale nie miała nawet okazji się zapytać, bo dziewczyny zniknęły już za drzwiami prowadzącymi do holu.
   Ona także zamierzała udać się do biblioteki, lecz zatrzymała ją pewna osoba. Lecz może raczej jej gest. Tajemniczy brunet (o zgrozo chyba go przechrzciła i to będzie jego nowe imię) wstał od stołu i prawie niewidocznym ruchem ręki wskazał, by dziewczyna podążała za nim.
   Cóż zapowiada się ciekawa konwersacja.



* fatigant (franc.) - męczące
*Vous avez une grande bouche (franc.) - "Masz niewyparzony język, panno Sophie


------------
Witam wszystkich! Jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Koniecznie napiszcie mi je w komentarze. Jak pewnie zauważyliście,  rozdział nie ma tytułu, bo kompletnie nie miałam na niego pomysłu. I tu moja wielka prośba do was: jeśli nasuwa wam się jakaś propozycja podzielcie się nią ze mną pod postem, najlepszy wariant będzie tytułem!
Cloudeen