sobota, 11 kwietnia 2015

"Krwawy diament" Rozdział 9 Całun z diametów

   Tak dawno nie płakała, a teraz łzy leciały jej z oczu niczym dwa wodospady. Nawet nie próbowała ich ocierać. Po prostu patrzyła się przed siebie i myślała.
Babcia powiedziała, że jej rodzice żyją. Wmawiała sobie i wszystkim dookoła, że w to wierzy, jednak w jej podświadomości często pojawiał się czarny scenariusz ich śmierci. Z dnia na dzień jej nadzieja na spotkanie rodziców malała, aż w końcu prawie wcale jej nie było. A teraz? Teraz rozkwitła w niej wiara.
Bezwiednie na jej twarzy pojawił się uśmiech. Jednak zaraz znikł. Babcia mówiła coś o dziadku, ale nie usłyszała tego do końca, wyrwana ze snu. Teraz była zdenerwowana. To na pewno musiało być coś ważnego, jednak najwidoczniej Morfeusz nie uwzględnił tego i postanowił urwać wypowiedź babci w połowie.
No właśnie, skąd wiedziała o Krainie Cieni. Może nie powiedziała jej tego dokładnie, ale oczywiste było, że wie gdzie w tym momencie znajduję się Clare. Musi koniecznie porozmawiać o tym z Królową. Skoro jej babcia jest wtajemniczona, to... "Nie, to niemożliwe!" - zbeształa się w duchu i podniosła z łóżka.
Spoglądając przez okno, dostrzegła, że srebrzysta tarcza księżyca wisi jeszcze wysoko na firmamencie. Do świtu jeszcze daleko, a jej ani trochę nie chciało się spać. Zapalając świecę obudziłaby Harriet, więc o przebywaniu w pokoju nie było mowy.
Zarzuciła satynowy szlafrok na pidżamę. Była to jedyna część garderoby, jaką Sophie pozwoliła jej zatrzymać. Jednocześnie były to jedyne spodnie, pomijając strój do ćwiczeń, jakie tutaj miała. Najchętniej cały czas chodziłaby w pidżamie, bo miała już serdecznie dość tych wszystkich wytwornych sukien. Marzyła tylko o dżinsach, koszulce i trampkach. Jednak najwidoczniej nie było jej to pisane.
Postanowiła pozwiedzać trochę Zamek. Mijał już trzeci dzień od jej przybycia, a czuła się jeszcze bardzo obco w murach nowego domu.
Cichcem wymknęła się z pokoju i ruszyła szerokim korytarzem na przód. Okna pozasłaniane były ciężkimi, złoto-czerwonymi kotarami, sięgającymi posadzki. Stąpała po miękkim dywanie, kolorystycznie odpowiadającemu zasłoną i  rozglądała się podziwiając piękne obrazy. Otaczały ją w każdym miejscu na terenie Zamku. Najwidoczniej Królowa posiadała wielką duszę artysty.
Nogi poniosły ją aż na skrzydło sypialne chłopców. Wyglądało niemalże tak samo, jak to przeznaczone dla dziewcząt. Gdzieniegdzie pojawiała się srebrzysta zbroja rycerza, który witał ją metalicznie połyskującym toporem.
Dziewczyna szła naprzód zainteresowana otaczającym ją wystrojem, gdy rozległ się dźwięk. Krystalicznie czysty, pełen wdzięku i delikatności. Muzyka opłynęła ją niczym całun spleciony z drobnych diamentów. Jak zaczarowana ruszyła w stronę jej źródła. Poznawała tę melodię, ale coś się tu nie zgadzało... Skoro ona przeniosła się do XIX-wiecznego miasteczka, to skąd wziął się tu utwór z drugiej połowy XX wieku?
Nogi zaniosły ją przed jedne z wielu drewnianych drzwiczek. Nie były zamknięte, lecz lekko uchylone. Włożyła głowę w szparę i zobaczyła go.
Matt siedział na stołku przy pianinie i delikatnie stawiał palce raz na biały, raz na czarnych klawiszach. Jego pokój był surowo urządzony. Żadnych obrazów, walających się ubrań, czy innych typowych dla nastolatka rzeczy. Zasłony na wszystkich oknach były pozaciągane, oprócz jednego, umiejscowionego tuż za nim. Blask księżyca w pełni przenikał przez jego ciemne włosy, które opływały teraz w jaśniejsze refleksy.
Chłopak wydawał się jej nie zauważać. Grał melodię wczuwając się tak mocno, że nic poza nim i instrumentem nie istniało.
Clare przysiadła na łóżku, które okazało się być twarde, niczym chińskie babeczki Tiny. Ta dziewczyna nie potrafiła kompletnie gotować, lecz wcale to do niej nie docierało.
Matt grał i grał, wydawało się, że upływają godziny. Wbrew pozorom Rie wcale to nie męczyło, przeciwnie, chciała słuchać tej muzyki wieczność. Gdy w końcu przestał grać, w cieniu jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmieszek.
- Pięknie grasz - powiedziała Clare z zachwytem.
Chłopak wstał i zaczął zmierzać w jej stronę, przesuwając palcem wskazującym po klawiszach.
- Widzę, że nie możesz długo beze mnie wytrzymać. - Jego śmiech zabrzmiał jak rechot żaby.
- Przykro mi, że urażę twoje ego, ale to nie ty mnie tu przyciągnąłeś, lecz twoja muzyka - odparowała siląc się na jak najbardziej sarkastyczny ton.
- Cóż za cięty język, panienko Clare.
- Znów przechodzimy na "pan"? Myślałam, że zaliczysz mnie to ciasnego grona twoich znajomych. - Traciła wszelkie nadzieje na zwyciężenie tej potyczki językowej. Zdecydowanie przeciwnik był od niej lepszy.
- Może... Tak więc Clare, co sprowadza cię w moje progi? - Dał za wygraną, przemawiając do niej nieco milszym tonem.
Dosiadł się do niej, rozwalając na łóżku.
- Skąd znasz tą piosenkę?
- Którą? - Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem : "Nie udawaj głupszego niż jesteś"
- Tą którą grałeś. - Przewróciła oczami.
- Partyturę przyniósł mi Cass, może kojarzysz...  W każdym razie, jest to dzieło któregoś z Górnoziemskich artystów.
- Przyjaźnisz się z Cass'em?
Matt zaśmiał się pod nosem cicho, co zabrzmiało trochę jak zduszone prychnięcie.
- Nie wiem czy można tak nazwać nasze relacje. On z nikim się nie przyjaźni. Powiedzmy, że tolerujemy się.  - Clare zdziwiły trochę słowa chłopaka. W rozmowie Cass wydawał się być naprawdę otwarty. Matt poprawił się na łóżku, siadając blisko dziewczyny. - Dlaczego tak wypytujesz o ten utwór? - Zmarszczył brwi, wyraźnie zafrasowany.
- To "The Sound of Silance" Simona & Garfunkela. Piękny dźwięk, ale i słowa nie pozostają dłużne - powiedziała rozmarzona.
Jej ulubiony utwór z dzieciństwa. Mama zawsze śpiewała jej go do snu, chociaż tekst nie był zbytnio uspokajający. Do dzisiaj pamiętała cichy i delikatny głos rodzicielki.
- A jak brzmią?
- Masz może jakąś kartkę? - Dziewczyna zapisała wszystkie zwrotki jakie pamiętała czarnym atramentem. Drobny druczek pokrył kawałek kartki, który dziewczyny zgięła w pół i wręczyła Mattowi. - Skąd Cass wziął tą piosenkę? - zapytała, nie dając za wygraną.
- Tak Clare, tekst bardzo mi się podoba, skoro już o to pytasz, tak całkiem z grzeczności - odpowiedział na niezadane pytanie z głupkowatym uśmieszkiem. Clare policzyła w myślach do dziesięciu, miała ochotę zdzielić go ręką w twarz. - Nie kazał mi o tym nikomu mówić, ale skoro już wtargnęłaś do mojego pokoju o pierwszej w nocy i rozmawiam z tobą, co jest już kompletnym szaleństwem, to chyba nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzenie ci prawdy. Musisz wiedzieć, że Cass ma nietypowe hobby. Ucieka z Krainy Cieni, co jest oczywiście całkowitym głupstwem i zwiedza sobie Górę. Znosi stamtąd różne rupiecie, w tym między innymi zapisy nutowe. Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć, zanim zawisnę na linie, chce trochę pożyć - powiedział stanowczym i wcale nie zabawnym tonem. Clare pokiwała głową na zgodę.
- Nie lubisz rozmawiać - stwierdziła beznamiętnym tonem, wbijając wzrok w jego kawowe oczy. Chłopak odchrząknął nerwowo.
- Owszem, to dla mnie ostateczność.
- Dlaczego? - Clare nie rozumiała tego. Nie wyobrażała sobie godziny bez "paplania", jak mówiła babcia, dlatego postawa Matta była jej tak obca.
- Słowa są dla mnie czymś zbędny... Uczucia możemy okazać na wiele innych sposobów - wyszeptał bardzo spokojnie i wolno. - Na przykład muzyką. Czy nie jest ona piękniejsza od godzinnego przemówienia Królowej na temat kupionych ton worków buraków do spiżarni królewskiej? - Wydobył z siebie najbardziej szczery śmiech jaki Clare w życiu słyszała. Jej też ciężko było się powstrzymać
- Dziękuje, że ze mną porozmawiałaś. Była mi potrzebna odrobina towarzystwa. - Mrugnął do niej okiem i zarzucił sobie kołczan ze strzałami na ramię. Wziął łuk wykonany z jakiegoś bordowego drewna z wyrytymi runami, których nie znała:

 
Podszedł do okna i po rozsunięciu zasłon otworzył je.
- Co ty wyrabiasz? - zapytała Rie całkiem zdezorientowana.
- Jak chcesz to tu zostań, ale wątpię żeby podobało się to strażnikom, gdy tu cię znajdą. Muszę iść poćwiczyć. Żegnam panienko Clarie! - Zręcznie wyskoczył przez okno, pozostawiając za sobą świst powietrza.
Dziewczyna przerażona rzuciła się do okna.
- Matt! - krzyknęła wychylając się. Chłopak zeskoczył na parter i biegł przez taras królewskiej sypialni. Pokiwał do niej ręką i zbiegł po schodach na rozciągającą się łąkę, która w ciemnościach miała kolor butelkowej zieleni.
Wampir zniknął za kamienną balustradą.
W głowie Clare zaczęły mieszać się myśli. Udało jej się porozmawiać z najbardziej niedostępnym chłopkiem z Zamku i chyba nie poszło jej tak źle. Nie wiedziała czy ma być z siebie dumna (okazało się, że wcale nie jest takim złym psychologiem), czy też zła, w końcu dziewczyny ostrzegały ją i przed Cass'em i przed Matt'em, a ona w ciągu 24 godzin zdążyła porozmawiać z obojgiem. I o dziwo, nie byli tacy źli jak ich malowano!
Delikatnie zamknęła okno i z uśmiechem na twarzy już miała wychodzić, gdy rozległy się równomierne kroki. Znała ten dźwięk. To maszerujący wartownicy.
Z przerażeniem rozejrzała się po pomieszczeniu szukając miejsca, w którym mogłaby się ukryć. Jednak do tej pory nic nie przyszło jej do głowy.
Kroki były coraz bliższe i głośniejsze. Spostrzegła nóż na dębowej komodzie, lekko zaplamiony od wosku stojącej nad nim świecy. Nie miała wyjścia, jeśli tego nie zrobi czeka ją coś o wiele gorszego. Chwyciła za sztylet i przejechała nim między piersiami aż po pępek. Od razu rozdarł ją potężny ból. Fala krwi rozbryzgła się na jej świeżo upraną przez Paige pidżamę. Dziewczyna stała nieruchomo dopóki pierwsza kropla krwi nie splamiła kamiennej posadzki. Wtedy w miejscu rany poczuła gorączkę. Miała ochotę krzyczeć i płakać naraz, ale powstrzymała się. Musiała to zrobić i koniec. Z trudnością zaczęła pełznąć w stronę wyjścia.
- Pomocy! - zawodziła najgłośniej jak umiała. Rzuciła narzędzie zbrodni pod łóżko.
Wojownicy od razu przybiegli, zaalarmowani krzykami.
- Panienko, co się stało?! - zawołał jeden z mężczyzn. Był starszy od drugiego, może miał ze sto lat, ale wyglądał na góra pięćdziesiąt.
- Raniłam się podczas ćwiczeń. - Już była prowadzona pod rękę.
- O tej godzinie? Nie wiem czy zdaje sobie panienka sprawę, ale mamy trzecią w nocy i dlaczego jest panienka w skrzydle sypialnianym dla chłopców? - Trzecia w nocy?! Clare nie mogła w to uwierzyć. Czyżby spędziła dwie godziny na rozmowie z Mattem?
- Ćwiczyłam w sali gimnastycznej, bo nie mogłam zasnąć. Szukałam pomocy i zawędrowałam aż tutaj - wymyśliła coś na poczekaniu, sapiąc z bólu co drugie słowo. - Myśli pan, że w takim stanie myślę racjonalnie?!
Mężczyzna spojrzał na nią z współczuciem i prowadził ją dalej w milczeniu.


- Mademoiselle Clare! Co to za pomysły ćwiczyć o tej godzinie! - wykrzykiwała Sophie, wycierając jej rany od krwi białym, bawełnianym ręcznikiem. Przebywały w skrzydle szpitalny Zamku.
Clare siedziała ze zwieszonymi nogami na jednej z kozetek. Była twarda i nieprzyjemna.
Ile bólu zadała sobie, by wartownicy nie dowiedzieli się o jej nocnych schadzkach. Jednak było warto. Wolała ten diabelski ból który rozrywał jej pierś i brzuch, od kary wymierzonej przez Królową. Gdy była młodsza interesowała się XIX wiekiem i monarchiami. Król miał prawo skazać osobę łamiącą prawo nawet na karę śmierci! Zdecydowanie wolała to od zawiśnięcia na sznurze.
 - Vraie bêtise! - mruknęła Sophie pod nosem, wyrzucając kolejny materiał do kosza, a biorąc w rękę następny, czysty. Clare pierwszy raz spotkała się z taką Sophie. Zawsze miła i roześmiana, teraz nieźle zdenerwowana i przejęta.
Dziś miała na sobie falbaniastą suknię za kolana i białe pończochy. Wyglądała, można by powiedzieć, śmiesznie w wysoko upiętym koku i pomalowanymi tylko przez środek ustami. Jednak jej twarz wykrzywiał grymas zmartwienia. Ona najzwyczajniej w świecie bała się o Rie. Razem z dwoma wartownikami zastali ją w sali obrad. Od razy rzuciła się do pomocy, pozostawiając Królową i jej córki same sobie.
- Przepraszam Sophie. Czasem mam wrażenie, że całkowicie wyłączam mózg - wybełkotała dziewczyna, krzywiąc się z bólu. 
- Już dobrze, dobrze. Przynajmniej masz sûreté, że go posiadasz - pocieszyła ją Doradczyni. - Gdzie jest ten Cornelius, na wszystkie skarby świata!
- Jest w drodze, pani - odparł posłusznie jeden z żołnierzy, sprawujących wartę przy drzwiach wyjściowych.
- To niech z niej zboczy, byleby szybciej dotarł! - zripostowała Sophie.
   Jak na zawołanie obaj strażnicy naprężyli się, niczym struny liry i podnieśli swoje włócznie do pionu.
- Oto przybył najświetniejszy i najmądrzejszy. Wielki czarownik, uzdrowiciel, myśliciel i filozof Cornelius!
I oto nadszedł.

---------
Dziękuje wszystkim za przeczytanie kolejnej porcji moich wypocin. Mam nadzieję, że się podobało, chociaż wiem, że zawsze może być lepiej. Podziękowania też za komentarze pod ostatnim rozdziałem, chociaż było ich znacznie mniej niż pod innymi. Mam jednak nadzieję, że pod tym postem da znać o swoim życiu trochę więcej osób.
PS.: W następnym rozdziale wątek przewodni wjedzie na właściwy tor i  zacznie się dziać troszkę więcej.