Wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu wstrzymali na parę chwil oddech.
- A więc czego... kogo dotyczył ten sen? - zapytała cichym, lękliwym głosem Harriet.
- Szedł tłum... ogromna horda osób. Atakowali Krainę Cieni. - Głos Sylvii przeobraził się w silny i pewny swego. Brzmiał, jakby ktoś przemawiał przez nią.
- Czy tą czeredą byli Wygnani? - odezwała się Clare po raz pierwszy.
- Nie - zaśmiała się przeciągle dziewczyna. - Oni to nic, w porównaniu z tym, co nadchodzi. - Przełknęła głośno ślinę. - Zabijali. Porywali. Torturowali. Nie zostałby nikt, gdyby nie kamienie. Trzy klejnoty musiały być umieszczone na wyznaczonym podeście. Wszystko było zamazane, nie mam pojęcia gdzie on się znajduję, ale wiem kto ma zdobyć klejnoty. Jest kobietą, złotowłosą. Jej twarzy nigdy nie widziałam, nawet w poprzednich snach! Wiem tylko jedno - pierwszym kamieniem jest diament. Skropiony krwią przodków, skropiony krwią potomków być musi, tak głosi przepowiednia. - Zakończyła długim westchnięciem. Wyglądała na strasznie wymęczoną.
- O kogo może chodzić? - zapytała Rie. Wszystkie trzy pary oczu momentalnie skierowały się na nią. - Chyba nie sądzicie, że to ja?!
- Kochanie, nie chcemy ci niczego wmawiać, ale to bardzo prawdopodobne. Emanuje od ciebie niesamowita moc - zaoponowała Królowa. Co wszyscy mieli na myśli mówiąc "Emanuje od ciebie niesamowita moc", słowa brzmiały niczym wyciągnięte z ust Anny. Przecież nie miała żadnych darów, a już tym bardziej nie była posiadaczką niesamowitych mocy.
Wstała z kamiennej posadzki, otrzepując niewidzialny pył z sukni.
- Za przeproszeniem Królowo, ale mam dość tych bredni o mojej wyjątkowości. Jestem zwykłym wampirem, co po części nadal do mnie nie dociera, a już na pewno nie żadną wybawicielką - rzekła ostrym tonem z poufałością i wymaszerowała z pokoju Sylvii.
Clare była zła. Potwornie zła. Nawet sama nie wiedziała na kogo: Królową, Harriet, a może na samą siebie? Zdecydowanie potrzebne było jej jakieś wyładowanie, a trening wydawał się odpowiednim do tego zajęciem.
Wpadła pełna nadmiernej energii do swojego pokoju. Na garderobie wisiały trochę inne ubrania, niż się spodziewała. Szybko założyła na siebie czarne bojówki i tego samego koloru podkoszulek. Obuta w ciężkie, wojskowe buty, ze związanymi włosami w warkocza, ruszyła w stronę pola treningowego.
Słońce przeszło już przez strefę górowania i teraz chyliło się coraz bardziej ku dołowi. Zegar, zamieszczony na jednej z wież dormitorium, wybił godzinę 17:00. Rie przyspieszyła kroku. Temperatura spadała z sekundy na sekundę i gdyby nie szczelnie owinięta atramentowa bluza, na pewno byłoby jej zimno.
Chłopak wyglądał jej nerwowo tupiąc prawą nogą. Dziewczyna przebiegła dzielące ich parę metrów, by nie kazać mu dłużej czekać.
- Cóż, punktualność to chyba nie jest dobra cecha panienki - zerknął na swój zegarek naręczny i uśmiechnął się do niej szelmowsko, ukazując rząd białych zębów. Clare odetchnęła z ulgą, że nie jest na nią wściekły. - Moje nazwisko, Cassimir Stranger, ale mów mi Cass. - Znowu posłał jej olśniewający uśmiech. Podała mu rękę, a on przybliżył do niej usta, nie dotykając jednak nimi dłoni. To dobrze, bo nie miała ochoty na oślinioną rękę, niczym wyjętą z pyska psa z ślinotokiem.
- Clare Johnson. Przepraszam za spóźnienie, sytuacja kryzysowa - przedstawiła się, uważnie przyglądając "trenerowi".
Miał lekko przydługawe, zmierzwione włosy, o kolorze mlecznej czekolady. Jego twarz miała niewinny wyraz, momentami dziecinny. Bladoskóry, z niesamowitym uśmiechem i szafirowymi oczami, które odbijały promienie słoneczne. Na czarny podkoszulek miał zarzuconą koszulę w malachitowo-granatową kratę. Podciągnięty rękaw ukazywał wytatuowane słowa w nieznanym jej języku. Luźne dżinsy nonszalancko zwisały mu z bioder.
- Nie pozostaje nam nic innego jak zaczynać trening - powiedział Cass. - Zaczniemy od ćwiczeń wytrzymałościowych, musimy poćwiczyć twoją kondycję. - Wskazał na tor przeszkód, mrugając do niej okiem.
Twarz Clare przybrała kolor porcelany. Miejsce nie wyglądało na łatwe do przebycia i na pewno takie nie jest. Głośno przełknęła ślinę i ruszyła za podążającym w jego stronę Cassem.
- Zastanawia mnie jedna sprawa - powiedziała i nie czekając na odpowiedź zadała pytanie. - Czy nie powinniśmy robić tego wszystkiego po zmroku, no wiesz... W końcu jesteśmy Dziećmi Nocy. - Chłopak zaśmiał się w nieokrzesany sposób. Przez jego maniakalnie dobry humor ciężko było nie darzyć go sympatią.
- Dopóki nie przejdziesz rytuału zamknięcia, nie jesteś, że tak się wyrażę... pełnoprawnym wampirem. Zachowujesz większość ludzkich cech. Dopiero potem stajesz się nieśmiertelnym, bezlitosnym krwiopijcą, śpiącym w trumnie. - Na twarz Clare wpełzło rozbawienie. Było oczywiste, że chłopak robi sobie z niej żarty. Zachowywał się jak jej ojciec... kiedy jeszcze był przy niej. Zawsze rozgadany i roześmiany, wiecznie w głupkowatym nastroju. Aż uśmiech sam wkradł się na jej usta. Gdyby na miejscu Cassa był właśnie on, na pewno trąciła by go biodrem, a potem padliby na trawę bezlitośnie się łaskocąc. Wyrzuciła z głowy miłe wspomnienia.
- Gotowa na trening, którego nie zapomnisz do końca życia? - rzucił rozbawionym tonem chłopak. Clare pokiwała twierdząco głową. - No to patrz na mistrza - odparł z nieukrywaną próżnością. Kilkoma zręcznymi susami przeskoczył drewniane belki, ułożone wzdłuż toru. Przetoczył się pod jednym z płotków, by potem przeskoczyć przez dwie obręcze wiszące wysoko w powietrzu. Clare tylko czekała, aż któraś z nich zapłonie. Na końcu czekało go najgorsze. Musiał unikać ciosów dwóch metalowych żołnierzy, nieustraszenie mknących w jego stronę po torach. Wymachiwali na prawo i lewo jakimiś tępymi narzędziami, które nie koniecznie mogły zabić, ale na pewno nabawić przeciwnika wstrząśnienia mózgu. Tor zakończony był serią wiszących toporów, które niebezpiecznie bujały się w powietrzu, grożąc skróceniem o głowę.
- 45 sekund - krzyknęła Clare, do stojącego po przeciwnej stronie toru Cassa. - Całkiem nieźle!
- Liczyłaś? - zapytał zdziwiony, wracając truchtem do niej. Pokiwała przecząco głową.
- Samo się jakoś policzyło. Nawet nie myślałam o tym.
- Dziwne. - Chłopak podrapał się w brodę, na chwilę zamyślając. Jednak parę sekund później otrząsnął się z zadumy. - No. To teraz twoja kolej.
- Chyba żartujesz - oburzyła się Rie. - Żadnej rozgrzewki? Ćwiczeń przygotowawczych? Rzucasz mnie na głęboką wodę! - Cass zaśmiał się i z uporem wskazywał palcem na tor. - Jeśli coś mi się stanie, to nie daruję ci tego!
- Już się boję! - powiedział sarkastycznie i wzniósł ręce w geście poddania.
Clare stanęła przed czekającym na nią torem przeszkód. Dwója z przeskakiwania przez kozła i trójka za biegi nie zwiastowały niczego dobrego. Wzięła porę głębokich wdechów, powtarzając w myślach : "Najważniejsze to zachować spokój."
- Długo jeszcze mam czekać?! - zawołał trener udając ziewanie. Słyszała jego głos jakby zza ściany, była skupiona tylko na jednym - pokonaniu toru.
- Raz kozie śmierć - wyszeptała pod nosem i rzuciła się na leżące pniaki. Gnała ile sił w nogach i powietrza w płucach. Pokonała kolejną przeszkodę i przystanęła przed metalowymi żołnierzami. Była pewna, że oberwanie z tego tępego narzędzia nie będzie przyjemne, dlatego sprawnym unikiem uchroniła się przed bronią, która o mały włos by jej dotknęła. Odetchnęła z ulgą, jednak dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że czeka ją najgorsze. Topory bujały się w górze, przeszywając powietrze z nieprzyjemnym świstem. Jeden nieostrzony ruch, a mogła stać się kiełbasą w plasterkach.
- Dalej! Dasz radę! - zawołał zachęcająco Cass. Jednak jej nogi stały w miejscu jak wmurowane. Nie chciała stracić życia po dwóch dniach spędzonych w tym pięknym miejscu. Idąc do Zamku zauważyła parę miejsc wartych zwiedzenia, jednak jako wędlina na pewno nie spełni swoich zamiarów. Przypomniało jej się co zawsze w takich sytuacjach mówiła babcia : "Nie możesz się poddawać, gdy tyle już osiągnęłaś. Zawód spowodowany niewykorzystaniem okazji, zawsze jest większy niż ten, kiedy wykorzystałaś okazję, lecz skończyła się niepowodzeniem."
Babcia zawsze miała w zanadrzu jakieś "mądre słowa na każdą okazję". Była niesamowicie silną kobietą. Dziadek umarł, pozostawiając ją z dwójką malutkich córeczek, dlatego Clare sama nie pamiętała go. Do tego babcia wychowała ją, a teraz jeszcze Annabelle.
Pokrzepiona słowami babci rzuciła się w wir toporów. Nie jeden z nich przemknął tak blisko jej głowy, że czuła ten metaliczny zapach. Po zakończeniu tej całej masakry, uklękła na trawie, ukrywając twarz w brudnych od ziemi rękach.
- Niezła robota, Clare - powiedział Cass, pomagając jej wstać z klęczek.
- Rozumiesz! - wykrzyknęła radosnym tonem. - Zrobiłam to! Nadal nie mogę w to uwierzyć.
- Jesteś pewna, że nigdy wcześniej tego nie robiłaś? - zapytał, śmiesznie unosząc do góry prawą brew. Rie zaśmiała się w duchu na myśl o swoich kiepskich ocenach z W-Fu.
- Jak nigdy wcześniej - odparła chichocząc.
- Cóż, pozostaje mi tylko pogratulować niezłej kondycji. Może uda nam się wykrzesać z ciebie coś z wojownika... W najgorszym wypadku możesz przecież zostać potem kim innym. - Cass oparł się ręką o jeden z drewnianych słupów, utrzymujących konstrukcję wiszących toporów.
- Kim innym?
- No wiesz... Po czteroletniej nauce w Zamku wybierasz sobie ścieżkę, jaką podążasz przez resztę życia. Możesz zostać wojownikiem, łowcą albo nauczycielem. Pachołki z dormitorium mogą czyścić nam buty lub handlować ziemniakami, wybór jest szeroki - zakończył prześmiewczo, przewracając wymownie oczami.
- Czym zajmują się łowcy? - Clare bezskutecznie próbowała ukryć rozbawienie.
- Nie wszyscy na tym i tamtym świecie - wskazał na niebo. - są dobrzy. Gdyby nie łowcy większość tych bezbronnych stworzeń dawno zginęłaby. Wygnani często wyłażą na Górę, żeby pożywić się krwią niewinnych ludzi. Łowcy są jak wojownicy, tylko że na Ziemi. Przy okazji zaopatrują zamkową kuchnie w zapasy krwi, oczywiście nie ludzkiej tylko barbarzyńskiej i wyłapują nowych wampirzych rekrutów.
- Dużo wiesz na ten temat. Byłeś kiedyś na Górze? - Chłopak nerwowo odchrząknął. Clare wyczuła, że wkroczyła na zakazaną strefę.
- Robi się późno - powiedział wymijająco Cass. - Jutro poćwiczymy walkę z bronią, o ile nie zdążą wrócić nauczyciele. Dokładnie za... - spojrzał na zegarek. - ... piętnaście minut będzie kolacja, więc masz niewiele czasu na wyszykowanie się, szczególnie z tymi waszymi babskimi ruchami. - Clarie zgromiła go wzrokiem.
- Do zobaczenia jutro! - zawołał i już go nie było.
Dziewczyna spojrzała ostatni raz na słońce, którego tylko wierzchołek widać było na horyzoncie, a następnie udała się do Zamku.
Kolacja była naprawdę smaczna. Oczywiście nie bardziej, niż ta przygotowywana przez babcię. Babcia Clare była najlepszą kucharką na świecie! Jej świecie.
Wmaszerowała żwawym krokiem do swojego pokoju. Zrzucając z ramion bluzę, padła niczym trup na swoje wygodne łóżko.
- Witaj nerwusie! Mam nadzieję, że ci już przeszło. - W drzwiach ich łazianki, w satynowym, zielonym szlafroczku stanęła Harriet. Mokre włosy miała zawinięte na czubku głowy w biały ręcznik. W ręce dzielnie dzierżyła szczotkę do włosów.
- Taak - mruknęła Clare, wymęczona ciężkim treningiem. - Przepraszam cię za tą całą sprawę. Nie powinnam tak ostro reagować.
Nagle na myśl przyszła jej sytuacja z Mattem. On także potraktował ją chamsko, a teraz ona z ofiary zamieniła się w napastnika. Szybko odegnała złe wspomnienia.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - odburknęła dziewczyna, uparcie próbując rozczesywać skołtunione włosy.
- A tak w ogóle jak czuję się Sylvia? I co do świętej Anielki miało znaczyć, że już kiedyś jej się to zdarzyło ?
- Bo widzisz... Dzień przed twoim przybyciem Vii miała podobny sen, tylko mniej jasny. Nie poszłyśmy wtedy po nauczyciela, bo pewnie traktowano by nas jak króliki doświadczalne, a mi to do szczęścia nie jest potrzebne. - Chwyciła w zęby klamrę, zbierając włosy w kucyka. - Poszyłyśmy potem do biblioteki i poczytałyśmy trochę o tych 'proroczych snach'. Raz na jakiś czas pojawia się wampir, służący za taką... jakby autostradę między siłami wyższymi, a nami. Rozumiesz? Nawiedzają go wtedy we śnie wizje odnośnie jakiś wydarzeń. Zazwyczaj w postaci niejasnych przepowiedni. Jak widać, to nasza Sylvia jest tą "autostradą". - Zakończyła, wymachując w górze palcami, tworzącymi cudzysłów.
- Interesujące... - Clare mruknęła pod nosem tak, że Harriet nie była w stanie jej zrozumieć. - Jak dużym księgozbiorem dysponuję zamkowa biblioteka?
- Ach no tak, przecież liczenie książek w tej starej graciarni to moja największa pasja - odburknęła dziewczyna z sarkazmem. Rzuciła się na łóżko zdmuchując stojącą na etażerce świecę. Pomieszczenie wypełnił duszący dym i jego nieprzyjemny zapach. Rie odkaszlnęła, gdy jej płuca wypełniły się tą mieszanką.
- Chodziło mi o to, czy mogłabym tam znaleźć informacje, które pomogłyby rozszyfrować tą przepowiednie. - Wymownie przewróciła oczami na współlokatorkę, która nie była w stanie dojrzeć tego gestu, przez panujący w pokoju półmrok. Jedynym źródłem światła, była w tym momencie świeczka stojąc na szafce nocnej Clarie, której żywot powoli dobiegał końca.
- Zapewne. Są tam tak stare książki, że nawet babcia Vii nie pamięta czasu, w którym powstawały. Uwierz mi, pani Evans to najstarsza wampirzyca w Krainie Cieni i żyje już naprawdę długo. - Harriet zaśmiała się pod nosem.
Kolejna informacja która zaskoczyła Clare. A więc rodzina Sylvii także pochodzi stąd. Czyżby była jedynym Dzieckiem Nocy w tym Zamku, które urodziło się na Górze? Miała nadzieję, że tak nie jest. Postanowiła, że przy najbliższej okazji wypyta o to współlokatorkę, jednak teraz była ogarnięta takim zmęczenie, że nie marzyła o niczym innym niż sen. Ziewnęła przeciągle i już prawie poddała się objęciom Morfeusza...
- A jak tam trening z panem Strangerem? - Jej nieudolne próby przerwał głos ciekawskiej Harriet. Była pewna, że na jej twarzy zawisł teraz ogromny, sarkastyczny uśmiech. Sama powiedziała, że Cass jest trudną osobą, co było ogromnym niedopowiedzeniem. Chociaż ostatecznie i tak nie okazał się być taki zły, jak go malują.
- Mam ci za złe, że musiałam się dowiedzieć tego od tej rudej żmii. Jeśli miałabyś wątpliwości o kim mówię, to chodzi tutaj o przecudowną, przewredną księżniczkę Polly. - Harriet zakończyłam głosem spikera, zapowiadającego walkę bokserską.
- Nie było tak źle, pomijając topory usilnie próbujące mnie zgilotynować!
- Nie przejmuj się, to podobno podstawowe ćwiczenia. Ja jestem jeszcze na pierwszym roku, więc mnie NA SZCZĘŚCIE nie dotyczą. Współczuję ci, jesteś tutaj od dwóch dni, a męczą cię jak zawodowego wojownika. Najgorsze jest jednak to, że pogłoski mówią o wcześniejszych treningach ze względu na brak żołnierzy. Rozumiesz! - zakończyła rozpaczliwym wywodem.
- To straszne - odpowiedziała Clare z udawanym zainteresowaniem. - Pozwól jednak, że trochę się prze-śpię - przerwała w pół słowa głośnym ziewnięciem i już oddała się sennej wizji.
Zawisła nad bardzo dobrze jej znanym miejscem. Za oknem widać było sączący się małymi kroplami deszcz. W salonie roztaczał się zapach polnych kwiatów, unoszący się z zapalonych świeczek. Kojarzył jej się z późniejszym dzieciństwem. Kiedy nie było już rodziców...
Babcia siedziała spokojnie na fotelu, obitym w brązową skórę. Robiła coś na drutach. Zawsze powtarzała, że to ją uspokaja, tak samo jak świeczki, które odrywają ją od tej całej "technologii".
Clare czuła, że w jej gardle powstała gula. Nagle zebrało jej się na płacz, nie widziała babci tak długo. W Karinie Cieni nie miała żadnego jej zdjęcia, ani pamiątki. Do tego czuła się taka inna i zagubiona w tym wszystkim. Robili tutaj z niej na siłę wybawczynię, a ona czuła, że to nie jej misja.
Nagle zapragnęła wtulić się w babcie i poczuć jej zapach, kojarzący się ze schronieniem. Chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Przerażona zakryła dłonią usta.
- Och, moja kochana Clarie. Tak szybko odeszłaś, nie zdążyłam ci nawet przekazać najważniejszych informacji i wyjaśnić tego wszystkiego, w czym czujesz się zagubiona - otoczył ją głos babci. Zwracała się do niej, nie patrząc w jej stronę i dalej robiąc na drutach. - Jestem z ciebie taka dumna, twoi rodzice i dziadek też na pewno są dumni... Nie miej nikomu za złe tego, co się dzieje. Gdyby oni dali mi więcej czasu, wszystko bym ci wyjaśniła. Ale zabrali cię tak szybko... Musisz być silna i bardziej uwierzyć w siebie. Właśnie ta misja należy do ciebie! Nie bój się łez, one nie są oznaką słabości, lecz potem walki z bólem. Czasem trzeba dać upust emocją, bo jak będą w tobie za długą, rozerwą ci duszę na strzępy i zostaniesz wrakiem człowieka. Bez duszy. Wiem, że mnie słyszysz, dlatego powiem ci coś co się pokrzepi : twoi rodzice żyją i są dumni z ciebie. Nie traktuj ich jak zmarłych, bo jestem pewna, że jeszcze kiedyś ich spotkasz i ostanie : twój dziadek...
Zerwała się, siadając na łóżku. Może to wina przemęczenia, ale miała wrażenie, że babcia przemawiała do niej przez sen. Odgarnęła z twarzy włosy i spostrzegła coś, co nie pojawiło się u niej odkąd rodzice odeszli. Jej twarz była mokra od łez.
-----------
Zapraszam do zakładki "Bohaterowie"! Dodałam wizerunek Cass'a, jeśli kogoś interesuje moja wizje jakiego postaci, to zapraszam.
Cloudeen