- Będę – wyszeptała i kulejąc na jedną nogę podążyła w
stronę Zamku.
Zrzuciła broń w kąt i usiadła w czołowym miejscu
stołu, naprzeciwko Królowej. Dzieliła je cała długość stołu, czyli jakieś
cztery metry. Zmierzyła przenikliwym wzrokiem złotych oczu władczynię. Cynthia
starała się zachować kamienną twarz i nie wyrażać żadnych emocji, jednak w rzeczywistości ze zdenerwowaniem miętosiła brzeg ozdobnej sukni pod stołem. Miała zaciśnięte
usta i zmarszczone brwi, co dodawało jej kilku lat.
- Szykuje się wojna, Królowo. Jeśli Wygnani i twój
naród nie połączą sił, wojska Damnatusa zrobią z nas marmoladę – zaczęła
rozmowę, opierając nonszalancko ramię o podłokietnik dębowego krzesła, zdobiony
od frontu złotą głową lwa.
- Gladis. Ze sprawozdań twojego zwiadowcy wynika, że
armia Damnatusa jest aż pięciokrotnie większa od mojej. – Wypowiedź Królowej
była przepełniona żalem i wyrzutem. – Nawet przy połączeniu naszych wojsk będą
one niespełna cztery razy mniejsze!
Królowa wbiła paznokcie w zdobienie podłokietnika,
zostawiając w nim cztery koryta.
- Zawsze można poprosić o pomoc inne królestwa –
zaproponowała. Wiedziała jednak, że ciężko będzie namówić Królową do tej
propozycji.
- Przecież dobrze wiesz, że mój były mąż, Horace,
przed śmiercią skłócił Krainę Cieni z większością władców.
- Twój mąż nadal żyje, i ma się całkiem dobrze jak
widać – rzuciła zgryźliwie Gladis prychając. Rodzice opowiadali jej o rządach
Króla – krwawych i bezlitosnych. Ona nie była w stanie ich pamiętać, miała w
końcu tylko dziewiętnaście lat. Tym samym była też najmłodszą władczynią w tym
wymiarze. Nie mogła jednak przyglądać się, jak barbarzyńscy Wygnani robią z
ludzkich ciał beczki do przechowania krwi. Musiała coś z tym zrobić. Dała więc
im wybór, albo są z nią, albo nadal robią z siebie bezduszne pijawki. Sama nimi
gardziła, a potem jej ojciec został niesłusznie posądzony o zdradę. Od tej pory
szczerze nienawidzi całej rodziny Cynthii.
- Mój małżonek zmarł dwadzieścia lat temu! A ten
mężczyzna, który bestialsko próbuje odebrać mi władze, to diabeł, który
przybrał jego ciało! – krzyknęła Królowa, uderzając pięścią w stół, tak, że
czerwony płyn w złotym kielichu, stojący w zasięgu jej ręki, zatrząsnął się i
omal nie wypłynął.
Tak, to była kolejna rzecz, która różniła Gladis od
rówieśników – mogła pijać krew. Zostając przywódczynią Wygnanych musiała
przejść rytuał Zamknięcia i w pełni przemienić się w Dziecko Nocy. Od tamtej
pory była martwa jak mózgi zwolenników Damnatusa. W jej żyłach nie płynęła już
krew, została skazana na dożywotnią niepłodność, a jedynym pozytywnym aspektem
przemiany (według niej samej) był prawie całkowity brak chęci snu. Chociaż na
co jej się to zdało, skoro musiała spędzać te noce sama. Zarówno Solis jak i Mortiferis,
siostra i brat, przemiany mieli się doczekać dopiero w 25 roku życia, czyli jak
większość wampirów.
Gladis przewróciła oczami słysząc słowa Królowej. Zbyt
filozoficzne podejście do życia irytowało ją. Zdecydowanie należała do twardo
stąpających po ziemi.
- Pozostaje jeszcze question proroczego snu panienki Evans.
Do sali obrad wkroczyła rześkim krokiem barwna
kobieta. Jej kasztanowe włosy były dziwnie uformowane, przypominając kształtem
ptasie gniazdo, z którego wystawały trzy pawie pióra. Gladis zapamiętała ją z
dnia, w którym tu przybyła. Opowiadała wtedy ludowi Krainy Cieni o różowowłosej
dziewczynie. Nazwała wtedy siebie… tak! Najwyższą Doradczynią Jej Królewskiej
Mości.
Kobieta podeszła do kielicha Gladis z nietkniętą krwią
i duszkiem wypiła całą jego zawartość.
- Więcej uśmiechu amour
1! Świat nie skończy na tej jednej wojnie, nie ma co się
rozwodzić – powiedziała optymistycznie, wskazując podstawą naczynia w stronę
przywódczyni Wygnanych. – Wracając do tematu. Chciałam tylko gentiment 2
przypomnieć o śnie jednej z naszych abiturientek. Trzy bijoux 3 muszą być umieszczone na podeście, a wtedy
zapobiegniemy tym wszystkim nieszczęściom, które prawdopodobnie nas czekają.
Dokonać tego musi złotowłosa młódka – zacytowała, wpatrując się niewidzącym
wzrokiem w żebrowe sklepienie.
- Na Zamku jest mnóstwo jasnowłosych dziewcząt, może
nią być każda z nich.
- Królowa sugeruje, że przypadkiem jest nagłe pojawienie
się pewnej jeune fille blonde 4?
– zapytała wyzywającym tonem Doradczyni, opierając przedramiona o stół. – Mam
tutaj na myśli oczywiście mademoiselle Clare
Johnson.
Po twarzy władczyni przebiegły różne uczucia naraz. Z
jednej strony ulga, że ktoś myśli podobnie jak ona, z drugiej jednak zmartwienie,
wiążące się z przeszłością.
- Masz rację, Sophie. Jednak dopóki ona sama się do
tego nie przekona, nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Możemy jednak zatrudnić
uczniów do poszukiwań jakiś informacji na temat tego pierwszego klejnotu,
diamentu – ‘skropiony krwią przodków,
skropiony krwią potomków być musi’ – powiedziała podnosząc się z krzesła.
Podeszła do Gladis i wyciągnęła w jej stronę dłoń.
- Zgadzam się na połączenie wojsk. Co do prośby o
pomoc wśród władców innych królestw, to muszę to jeszcze przemyśleć. Jeszcze
dzisiaj podpiszemy traktat. – Kobiety zamknęły swoje dłonie w męskim uścisku.
Królowa już chciała odejść, jednak Gladis nie puszczała jej ręki.
- Czy nasze wojska mogą pobawić się z Damnatusem w
chowanego? – zapytała z szerokim uśmiechem i dłonią Cynthii w swojej.
Tego dnia podczas obiadu głos zabrała przywódczyni
Wygnanych.
Clare przyglądała się z zaciekawieniem jej postaci.
Szczerze zazdrościła jej długich, spływających
kaskadą ciemnych włosów. Dopiero teraz zauważyła, że twarz Gladis
naznaczona jest wieloma bliznami – krótkimi i płytkimi, jakby ktoś wielokrotnie
naciął ją scyzorykiem. Kobieta zdjęła już metalowy kirys i pozostała w
czarno-wiśniowym gambesonie.
Gdy tylko weszła do Sali, wszyscy zgromadzenie
powstali. Mieli bowiem świadomość, że cały przebieg wojny z lordem Damnatusem
leży w jej rękach.
Tuż za nią wmaszerowała rodzina królewska z Cynthią na
czele.
Gladis stanęła na północy jadalni i przemówiła
szorstkim, rzeczowym tonem:
- Witajcie uczniowie Zamku. Przychodzę do was z
wiadomością. Wraz z Królową Cynthią połączyłyśmy wojska, tworząc wspólną armię.
Razem stawimy czoła lordowi Damnatusowi i jego bydłu – zdanie wypowiedziała
sycząc z pogardą. – Królowa będzie zabiegać o pomoc wojsk innych królestw, lecz
jest to kwestia niepewna, ze względu na ostanie konflikty z ich władcami. W
międzyczasie możemy po nitce do kłębka wybijać sługusów naszego przeciwnika,
prowadząc wojnę partyzancką. – Po sali przeszedł szmer i na parę krótkich chwil
zapanował chaos. Jednak wymowne milczenie Gladis uspokoiło wszystkich szybciej,
niż zaczęło się zamieszanie.
- Niebawem zostaniecie podzieleni na odziały, które
atakować będą poszczególne grupki żołnierzy Damnatusa. Wszyscy mają być zabici.
Nie potrzebujemy niewolników, litości ani sentymentów, zrozumiano?! –
Odpowiedziało jej milczenie. – Świetnie. Jeszcze dzisiejszego wieczoru
dostaniecie do swoich komnat spis nazwisk osób z waszego oddziału i jego nazwę.
Jutro pierwsza sekcja zostanie wysłana na wojska lorda.
Przywódczyni wymaszerowała żwawym krokiem, stukając o
kamienną posadzkę obcasami długich, skórzanych butów.
Clare szczerze zdziwiło to, że Królowa nie odezwała
się ani słowem. Wraz z córkami przysiadła się do stołu i życząc wszystkim
smacznego zaczęła spożywać strawę. Czyżby Gladis przejęła dyktaturę w Krainie
Cieni?
Dochodziła dwudziesta druga, więc na dworze było już
ciemno. Na okna zaciągnięto z resztą ciężkie zasłony, więc mrok był jeszcze
gęstszy. Ponure kręgi światła dawały tylko dwie świece ustawione na biurku.
Paige przyniosła właśnie zapieczętowaną kopertę. Znak,
który na niej widniał, był rodowym symbolem Królowej – przeplatające się maki.
Clare odsunęła krzesło i usiadła przy blacie,
rozrywając pieczęć i wyciągając list. Był zapisany na żółtym papierze,
pachnącym starością. Dobrze znała ten zapach, wszystko w domu babci tak
pachniało. Właśnie, babcia. Tak strasznie za nią tęskniła, a miała jej nie
zobaczyć jeszcze przez parę dobrych lat. W głownie jej się to wszystko nie
mieściło. Kiedyś nie wyobrażała sobie wyjechać na tydzień bez babci, a teraz?
Teraz nie dość, że dzieliły je eony kilometrów, ba, nawet lat, to jeszcze nie
miała okazji się z nią pożegnać. Dobrze, że sen, który został na nią zesłany,
upewnił ją, że babcia ma świadomość tego gdzie znajduje się jej wnuczka. Po tej
wizji z serca Clare odkruszył się naprawdę duży fragment kamienia, który
musiała nosić.
Dziewczyna ogarnięta z jednej strony podekscytowaniem,
z drugiej jednak lekkim niepokojem, rozwinęła złożoną kartkę i prześledziła ją
wzrokiem.
Do: Clare Johnson
Od: Rada Królewska
SEKCJA 13 ‘Ramus Album’
Blackomore Harriet
Evans Sylvia
Johnson Clare
Norton Matthew
Stranger Cassimir
Weitling Conrad
Willie Pauline
Oddziałowa:
Solis Blackwell
Clare ogarnęło miłe zaskoczenie. Spodziewała się, że wszyscy
na liście będą jej obcy. Jednak chyba los się do niej uśmiechnął, choć może
uśmiech ten należał do Królowej.
Zastanawiało ją tylko ostanie nazwisko. Pauline
Willie. Conrad był przyjacielem Matt’a, więc czasami widywała go na zamkowych
korytarzach, ale nazwiska tej dziewczyny w ogóle nie kojarzyła.
- Har, mam dla ciebie nowinę! – zawołała na tyle
głośno, żeby przyjaciółka mogła ją usłyszeć z łazienki, umieszczonej tuż obok.
Dziewczyna wypełzła zza drzwi w samej podomce.
Wyglądała już znacznie lepiej. Chociaż pod jej oczami nadal czaiły się czarne
kręgi.
- O co chodzi? Co wymaga takiego krzyku? – zapytała,
patrząc przez ramię Clare na zapisaną czarnym atramentem kartkę.
- Jak widzisz, jesteśmy razem w oddziale. To bardzo
dobrze, chociażby ze względu na…
- Czekaj, czekaj – przerwała jej, wykonując gwałtowny
ruch ręką w powietrzu. – Mówiąc my nie masz na myśli tylko mnie i ciebie. Jest
z nami przy okazji ‘dziwaczny chłoptaś podrzucony przy portalu’ i mega-idiota
‘nie zbliżaj się do mnie dziewko, bo zabiję cię wzrokiem’ – prychnęła, rzucając
się na łóżko, które wydało przy tym niezbyt przyjemny dźwięk.
- Nie nazywaj go tak – zaoponowała Clare.
- Kogo? Matt’a czy Cass’a?
- Obu. – Dziewczyna popatrzyła na przyjaciółkę
wzrokiem ‘robię ci wyrzuty sumienia, czuj się winna’ i wyrwała jej z ręki
kartkę papieru.
Podeszła do wieszaka, stojącego przy wyjściu i zdjęła
z niego fioletową, welurową pelerynę.
- A teraz znikam stąd, pozostawiając cię z
mega-dziwakiem i chłoptasiem-idiotą. Czy jakoś tak – powiedziała, zostawiając
na szafce list ze spisem nazwisk i wychodząc z pokoju.
Tak jak się umawiali, Matt czekał na nią przy drzwiach
swojego pokoju.
Słabe światło, które dawała trzymana przez chłopaka
lampa naftowa, oświetlało jego mlecznobiałą twarz. Podciągnął rękawy białej,
lnianej koszuli i przykładając palec do ust, nakazał jej gestem pójść za nim.
Clare podniosła połać ametystowej sukni i ruszyła w
mroku za chłopakiem.
Szli długimi, ciemnymi korytarzami, a Johnson straciła
już rachubę – który to już był? Piąty? Szósty? A może cały czas szli jednym,
bardzo długim korytarzem?
W końcu, po pięciu minutach wędrowania po omacku,
trafili do skrzydła Zamku, którego jeszcze nie zwiedziła. Pomieszczenie którym szli było wąskie, i z
łatwością można było dostać klaustrofobii. Na ścianach wisiały duże obrazy w
wielkich złotych ramach, namalowane tak realistycznie, że sprawiały wrażenie
jakby postać na nich zaraz mogła sięgnąć po nich ręką, albo przewracać oczyma.
- To galeria portretów członków królewskiej rodziny –
szepnął Matt, podsuwając pod twarz lampę. – Na końcu korytarza znajdują się
drzwi, którymi opuścimy Zamek. Co prawda stróżują przy nich wojownicy, ale
pewnie jak zawsze śpią. Darmozjady – mruknął pod nosem i ruszył na przód.
Rzeczywiście, na końcu korytarza mieściły się
niewielkie, półokrągłe drzwiczki. Po lewej i prawej stali wartownicy, z głowami
spuszczonymi na ramiona. Ich chrapanie było słychać już kilkanaście metrów
wcześniej.
Matt zaczął skradać się powoli, a następnie delikatnie
otworzył drzwiczki. Prawie kucając (ze względu na swój wysoki wzrost) wydostał
się na zewnątrz. Następnie ruchem ręki dał znak Clare.
Dziewczyna ruszyła, starając się iść jak najbardziej
bezszelestnie. Już prawie wychodziła, schylając głowę, kiedy nagle zahaczyła
stopą o włócznie jednego z strażników.
Broń upadła z głuchym łoskotem uderzając w kamienną
posadzkę. Wartownicy jak oparzeni zbudzili się ze snu i teraz rozglądali się we
wszystkie strony z roztargnieniem. Ujrzeć jednak mogli już tylko tył sukni
Clare, bo ta ciągnięta przez Matt’a, wystrzeliła jak z procy i zbiegała stromym
zboczem.
Chłopak biegł na przodzie trzymając ją za rękę. Przebiegli
niebezpiecznie szybko po drewnianej kładce, rozciągniętej nad fosę i zaczęli
zbiegać w dół zbocza.
Pantofelki Clare wbijały się obcasem w trawnik, jednak
ona nie zwracała na to uwagi. Wiatr wiał jej prosto w twarz, a włosy
rozdmuchane powiewały z tyłu.
W końcu dotarli do muru, odgradzającego teren Zamku.
Oboje padli pod nim ciężko dysząc i śmiejąc się donośnie.
- Niezła kondycja, panienko Johnson – powiedział
filuternie, unosząc brew i marszcząc czoło.
- Co mi po kondycji, skoro jestem taką niezdarą! –
zaśmiała się.
- Niestety, znowu musimy wykorzystać twoją sprawność.
– Clare popatrzyła na niego, jakby złożył jej jakąś niemoralną propozycję.
Chłopak przewrócił oczami. – Musimy przedostać się tam, – wskazał na drugą
stronę muru. – a jesteśmy tu.
- To jakiś test? Zapewniasz mi istną szkołę
przetrwania – powiedziała, ściągnęła buty, przerzuciła je na drugą stronę muru
i nastąpiła stopą na złożone dłonie chłopaka.
- Na przyjemności nadejdzie jeszcze czas –
odpowiedział tajemniczo i przesadził dziewczyną na druga stronę.
Już po chwili sam wylądował na ugiętych nogach,
podpierając się rękoma.
Stali przed wydeptaną w trawie ścieżką, która wąską wstęgą
ginęła gdzieś w małym borku, przez który wędrowała wraz z Sophie pierwszego
dnia, gdy tu się znalazła. To właśnie nią ruszyli.
Nocą las wydawał się jeszcze gęstszy, ciemniejszy i
mroczniejszy. Clare bała się trochę mniej, gdy miała przy sobie Matt’a, a
jeszcze mniej gdy pokazał jej swój kindżał.
Wędrówka przez bór nie była długa i już po chwili
znaleźli się za miastem.
Jakieś pół mili przed nimi majaczyło wielkie wzgórze
skaliste. To, na którym dowiedziała się, że jest Dzieckiem Nocy.
Dopiero kiedy zaczęli się zbliżać do jaskini, w której
był portal, Clare przyszło coś do głowy:
- Matt. Przecież tu jest przejście, w każdej chwili
może pojawić się łowca z nowym Dzieckiem Nocy. – Zatrzymała go ciągnąc za
rękaw.
- Skądże. Śmiertelnicy sypiają w nocy, więc łowcy
przyprowadzają ich tylko w dzień. Chodź, jesteśmy już blisko.
Poszli jeszcze parę metrów, aż w końcu przystanęli na
półce skalnej.
Matt usiadł na ziemi i poklepał miejsce obok siebie.
Clare dosiadła się do niego, a wokół niej rozpłynęło się morze tafty.
- Dziś wyjątkowy dzień – powiedział, patrząc z
zachwytem w niebo. – Przychodzę tutaj w każdą rocznicę urodzin i szukam
spadających gwiazd.
- Masz dziś urodziny? – zapytała zakłopotana Clare. –
Ja… Ja nic nie wiedziałam. Przygotowałabym jakiś prezent… - trajkotała,
próbując przegadać zmieszanie.
Chłopak zaśmiał się i przyłożył jej rękę do ust.
- Och, zamknij się już – powiedział z szczerym
uśmiechem.
Dopiero wtedy Clare zauważyła znaczną zmianę w jego
zachowaniu. Był nieprzewidywalny niczym pogoda. Raz sarkastyczny i chamski, za
chwilę miły i uprzejmy. Jednym słowem – człowiek o wielu twarzach. Podobało jej
się dzisiejsze zachowanie chłopaka. Wiedziała jednak, że jest jak bańka, w
końcu urośnie do takich rozmiarów, że wybuchnie. Prawdopodobnie jutro zapomni o
ich spotkaniu i będzie żył, jakby jej nie było. To bolało, oczywiście, ale
pomyślała, że musi postarać się, trwale zapaść w jego pamięci.
- Nie cierpię prezentów. Kiedy oczekiwałbym go od
ciebie, na pewno bym ci powiedział. – Podniósł kamień i cisnął go daleko w
przód. Przez chwilę było widać lecącą skałkę na tle półokrągłego księżyca, lecz
po chwili zginęła w mroku nocy, pośród drzew lasku.
- W takim bądź razie, wszystkiego najlepszego, Matt –
powiedziała z nadal zakłopotanym uśmiechem. – Zaśpiewałabym ci życzenia
urodzinowe, ale nie chce wszcząć alarmu. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to
armia depcze komuś po krtani.
Chłopak zaczął krztusić się ze śmiechu.
- Masz specyficzne poczucie humoru – wydukał z
ledwością.
- To zasługa genów – powiedziała, przypominając sobie
hermetyczne żarciki ojca. Matkę doprowadzały do białej gorączki, ale ona zawsze
śmiała się z nich w niebogłosy.
Jednak po chwili zrzedła jej mina. Po co, głupia, zaczynałaś ten temat,
myślała. Była przekonana, że Matt zacznie dalej rozwijać tę kwestię.
Nie pomyliła się.
- Wiesz. Zmieniłem zdanie – powiedział z cwaniackim uśmiechem, który tak dobrze
wpasowywał się w rysy jego twarzy. – Powiedzmy, że na urodziny będziemy robić sobie
nietypowe prezenty. Możemy zapytać się o co chcemy, a druga osoba musi odpowiedzieć na pytanie. Zgoda? –
Clare przełknęła głośno ślinę, ale postanowiła, że zgodzi się. Jej urodziny wypadały 26 października i już nie
mogła doczekać się, kiedy pozna odpowiedź na swoje pytanie.
- Opowiedz mi coś o swoim pochodzeniu.
- To nie było pytanie – zripostowała.
Chłopak westchnął zrezygnowany.
- Kim byli twoi rodzice? – zadał ostateczny cios. Dziewczyna
wzięła się w garść. Obietnic trzeba dotrzymywać.
- Sama już nie wiem. Do niedawna uważałam ich za
pracownika biura i nauczycielkę angielskiego. – Matt popatrzył na nią jasno
dając do zrozumienia, że nie do końca wie na czym polegają te funkcje. – Jednak
Sophie powiedziała mi, że byli wampirami. Nic więcej nie wiem. Zniknęli kiedy miałam
pięć lat. Od tego momentu wychowuje mnie babcia. Dla mnie są martwi, nic innego
nie tłumaczy tak karygodnego czynu, jakiego się dopuścili. – Dopiero teraz
Clare zdała sobie sprawę, jak mało wie o swoich rodzicach. Już dawno mogła
wypytać o nich Sophie, jednak, nie wiedzieć czemu, nie zrobiła tego.
Postanowiła zapytać o coś chłopaka. Siedzieli przez
chwilę w ciszy, i kiedy w końcu odważyła się odezwać, on zrobił to samo.
Matt pierwszy zabrał głos.
- Cokolwiek chcesz teraz mi powiedzieć, muszę ci
oświadczyć, że zaskoczyłaś mnie. Wszyscy przybyli z Góry, na przykład Ron - mój
przyjaciel, na początku zachowywali się strasznie niedojrzale i mówili
prostackim językiem. Ty jesteś inna. – Clare wzdrygnęła się słysząc to słowo. –
Idealnie pasujesz do tego świata Clarie i jestem pewny, że twoi rodzice też tak
by uważali. – Mówiąc to wszystko ani razu na nią nie spojrzał. Trochę
denerwował ja brak kontaktu wzrokowego, ale urzeczona jego aksamitnym tonem
głosu, była w stanie znieść wszystko.
- Matt… Ja.. ja… mogę cię o coś prosić? – Wydusiła w
końcu z siebie. – Czy pomógłbyś mi znaleźć jakieś informację na temat moich
rodziców. Może w jakiś starych kronikach… Sophie na pewno nie powie mi za
wiele, bo gdyby chciała, już by to zrobiła. Wiesz, z moim roztargnieniem,
którego znakomity przykład podałam dzisiaj, mogę przegapić wiele istotnych
rzeczy…
Chłopak wziął jej ręce w miękkie dłonie. Miał długie i
kościste porcelanowe palce i zimną skórę. Pochylił się nad nią i wyszeptał:
- Kiedy tylko zechcesz. – Miał zimny oddech pachnący
winem. Pił.
Przybliżył jej dłonie do ust i ucałował każdą, a Clare
przeszły zimne ciarki po plecach. Nawet w najśmielszych snach nie marzyła, aby
być tak blisko niego. W pełni zdała sobie sprawę, że uległa jego urokowi, lecz
w porę otrzeźwiała. Nie może uchodzić za łatwą. Cofnęła ręce.
Chłopak puścił je bez oporu i w pewnym momencie gwałtownie
obrócił głowę.
- Patrz tam! Spadająca gwiazda, pomyśl szybko
życzenie. – Wskazał palcem na sunący po niebie meteoryt, płonący bardzo jasnym
światłem, odznaczającym się na szafirowym niebie.
Clare nie zdążyła niczego pomyśleć, bo rozległ się
czyjś głos. Ktoś w oddali prowadził rozmowę.
Clare i Matt spojrzeli po sobie znacząco i chłopak z
rozwścieczoną miną pomógł wstać dziewczynie.
- Nie patrz tak na mnie. Nie zapraszałam nikogo do trójkąta!
– warknęła szeptem i pozwoliła prowadzić się chłopakowi.
Trzymał ją w niezbyt lekkim uścisku i zaprowadził za
wysoki stalagmit, wystający z podłoża jaskini. Stanęli za nim i z mroku przypatrywali
się dwóm zbliżającym postacią. Jedna z nich na pewno była Sophie, a w drugiej Clare
rozpoznała czarodzieja nadwornego.
- Nie wiem dlaczego Rada Królewska tak bardzo
zaniedbała swoje obowiązki. – Mówiła swoim zwykłym, melodycznym głosem. – Ta dziewczyna
powinna być sprowadzona tutaj już dobry kwartał temu! Do tego Klein przybywa
dopiero o tej godzinie. To na pewno wzbudzi podejrzenia wśród śmiertelników. Dziękuję
ci Corneliusie, że zgodziłeś się przyjść ze mną. Umiem się co prawda obronić,
ale ten las nocą wzbudza u mnie podejrzenia. – Rozciągnęła czerwone usta w
uśmiechu, ukazującym rząd białych zębów, widocznych nawet w mroku.
Cornelius potakiwał tylko, gładząc się po długiej,
białej brodzie.
- Słyszał pan, jaka tragedia przytrafiła się Blackmorom?
– Mówiąc to kiwała na boki głową.
- Owszem. Byłem dzisiejszej nocy u panienki Harriet. Ciężko
znosi śmierć matki. Prosiła mnie, żebym pojechał z nią do Portu Onpetra, zbadać
zwłoki jej matki. Podobno została otruta.
Clare zamarła.
1amour (franc.) kochanie
2gentiment (franc.) grzecznie
3bijoux (franc.) klejnoty
4jeune fille blonde (franc.) blondynka
---------
Witam wszystkich, po bardzooo długiej przerwie.
Teraz mógłby być moje jakże obszerne wytłumaczenia, ale oszczędzę wam paplaniny i zapytam: Jak podoba się nowy rozdział?
Napisany był już od jakiegoś czasu, ale brakło mi chwili spokoju by go wstawić. Mam napisanych tez parę na zapas, więc mimo rozpoczynającego się roku szkolnego (w tym miejscu pozdrowienia dla studentów xD) rozdziały powinny być dodawane w miarę regularnie. Oczywiście wiele zależy od was, bo po co publikować wpisy dla trzech osób? Dlatego jeśli przeczytałeś - skomentuj to dla mnie naprawdę wiele znaczy.
Jak myślicie, czy Matt'a i Clare coś połączy? Jak Harriet poradzi sobie z utratą ukochanej osoby?
Cloudeen
1amour (franc.) kochanie
2gentiment (franc.) grzecznie
3bijoux (franc.) klejnoty
4jeune fille blonde (franc.) blondynka
---------
Witam wszystkich, po bardzooo długiej przerwie.
Teraz mógłby być moje jakże obszerne wytłumaczenia, ale oszczędzę wam paplaniny i zapytam: Jak podoba się nowy rozdział?
Napisany był już od jakiegoś czasu, ale brakło mi chwili spokoju by go wstawić. Mam napisanych tez parę na zapas, więc mimo rozpoczynającego się roku szkolnego (w tym miejscu pozdrowienia dla studentów xD) rozdziały powinny być dodawane w miarę regularnie. Oczywiście wiele zależy od was, bo po co publikować wpisy dla trzech osób? Dlatego jeśli przeczytałeś - skomentuj to dla mnie naprawdę wiele znaczy.
Jak myślicie, czy Matt'a i Clare coś połączy? Jak Harriet poradzi sobie z utratą ukochanej osoby?
Cloudeen