Wzburzenie ogarnęło cały tłum. Słychać było okrzyki
zarówno zdziwienia, jak i oburzenia. Jednak większość ludu nie dawała wiary
słowom Gladis.
Ta stała tylko i z twardym wyrazem twarzy przyglądała
się zebranym.
Gdy Clare skierowała wzrok ku Królowej dostrzegła, że
kobieta zaczyna poruszać się niespokojnie. Anna, która stała po prawej jej
stronie, wykrzykiwała coś z oburzeniem, a jej twarz jęła się purpurą. Druga z
sióstr patrzyła z satysfakcją na wzburzony lud.
W pewnym momencie poczuła szarpnięcie. To Cass ciągnął
ją w stronę kamienic. Nawet nie próbowała się dowiedzieć po co to robi, bo
hałas był zbyt duży.
Po kilku ciosach z łokcia i przedeptaniu stóp, w końcu
znaleźli się w ustronnym miejscu. Mieli stąd widok na całe widowisko, jednak
cień dwóch sąsiadujących ze sobą budynków sprawiał, że pozostali niezauważeni.
Niepostrzeżenie latarnik, odziany w długi, wełniany
płaszcz i kapelusz na głowie, zapalił uliczne lampy, tak, że teraz Clare
widziała fragment twarzy towarzysza. Jego zielone oczy błyszczały jak u kota.
Od chwili, w której go poznała, zastanawiała się ile może mieć lat. Był nieco
niższy od niej, ale umięśniony, z lekko dziecinną twarzą.
- Musiałem cię stamtąd zabrać. Robiło się
niebezpiecznie – powiedział dość głośno, by na pewno go usłyszała wśród
strzępek okrzyków, które słychać było aż tutaj. – Z resztą jak mniemam, masz mi
wiele pytań do zadania – dodał z zawadiackim uśmiechem, bez względu na
okoliczności.
Clarie odwzajemniła uśmiech.
- Owszem, po
pierwsze, dlaczego te wszystkie wampiry tak się burzą na dźwięk imienia Lorda
Damnatusa?
- Widzisz
wiąże się z tym pewna historia, ale nie wiem, czy jest to odpowiedni moment
bym…
- On był
królem prawda? Został z jakiegoś powodu wygnany, ale co nim było? – zapytała z
podekscytowaniem w głosie. Jej oczy błysnęły odbijając światło latarni.
- Na pewno
opowiadano ci już legendę o księżniczkach. – Clare pokiwała twierdząco głową.
Chłopak cofnął się pod mur jednej z kamienic i opadł ciężko na wilgotną jeszcze
ziemię. Zwiastowało to długą opowieść, dlatego Clare przyłączyła się do niego,
nie zważając na piękną suknię, w którą była ubrana.
- Bo widzisz, w historii tej nie ma ani krzty kłamstwa
– zaczął wątek. – Trafiłem tu dwadzieścia lat temu, jeszcze jako noworodek. Tak
jak i teraz władzę w rękach miała Królowa Cynthia, lecz kiedy mnie przyjmowała
w swe progi, jej współmałżonkiem był Król Horace, którego poślubiła już po
objęciu tronu, dlatego nie miał takiej władzy jak ona. Rok po tym, gdy zostałem
tu przyjęty, Królowa poczęła swe pierwsze dziecko. Cornelius, który tak jak i
teraz był jedynym punktem medycznym w Krainie Cieni, stwierdził, że nowym
życiem jest dziewczynka. Niestety, tylko jedna. Wkrótce po tym, gdy Cynthia
poinformowała swojego męża o oczekiwaniu na dziecko, napadnięto na skarbiec
królewski i skradziono dużą część majątku. Ponadto wyrżnięto wielu mieszkańców
miasteczka i czyhano na życie Królowej, którą w ostatniej chwili uratowała
grupka wartowników. Po zastosowaniu przez Corneliusa zaklęcia Prawdy, wyszło na jaw, że zdrajcą jest
Horace. Chciał uśmiercić żonę, by przejąć władzę nad Królestwem. Zbrodnia ta
przeszła do historii jako największe łajdactwo. Z króla zdjęto tytuł i został
skazany na śmierć jako Lord Horace Damnatus. Ścięto go dziewiętnaście lat temu.
W tym samym czasie Królowa oczekiwała swojego pierwszego dziecka, które poczęła
wraz z mężczyzną niegodziwym i zdradzieckim. Bała się, że nie będzie potrafiła
pokochać swej córki ze względu na ojca. Poprosiła więc Cornelius by ten
stworzył jeszcze jedno dziecko w jej łonie i tak oto powstała druga córka,
ukształtowana z magii. Cynthia myślała, że gdy zobaczy dziewczynki nie
rozróżni, która to córka Damnatusa, a która to dzieło rąk Corneliusa. I tak
minął rok. Miałem wtedy dwa lata, więc niezbyt pamiętam wydarzenia tamtego
dnia. Wiem tylko, że posądzono Królową o postradanie zmysłów. Próbowała
przekonać radców, że widziała Horace’ego przy kołysce jednej z córek. Dopiero parę
miesięcy później w to uwierzono. Jeden z wygnanych, za przywrócenie mu honoru,
wyznał, że Lord Damnatus nigdy nie był wampirem, lecz najpotężniejszym
czarownikiem, jakiego przyszło mu spotkać. Opanował do perfekcji wszystkie
księgi Czarnej Magii jakie znano. Stworzył zaklęcie pozwalające trawić krew, a
to dało mu całkowite poparcie ludu. Wykorzystał jedną ze swoich sztuczek
podczas egzekucji i w rzeczywistość nigdy nie umarł, lecz uciekł jak tchórz z
Krainy Cieni. Ta informacja jednak nie dotarła do uszu mieszkańców i zatajono
całą sytuację. Do dzisiaj krążą pogłoski, że jedna z córek ma zdolności
magiczne, odziedziczone po ojcu. Jednak dopóki sama nie postanowi nam tego
wyznać, nie dowiemy się która z nich jest tą nieszczęśnicą – zakończył długim
westchnięciem, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w murowaną ścianę kamienicy
naprzeciwko.
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. To brzmi jak bajka,
coś fantastycznego, nierealnego – wyszeptała skubiąc brzeg rękawa.
- Uwierzysz
mi lub nie, ale zapewniam cię, że źródło moich informacji było bardzo
wiarygodne.
- Kto? –
Dziewczyna spojrzała mu głęboko w oczy żarzącym z podekscytowania wzrokiem.
- Sama
Królowa, Clare – odparł Cass z żalem w
głosie. Kobiety zawsze na wszystko chcą
mieć dowód: dowód miłości, dowód obecności, dowód na słuszność tezy,
marudził. – A fantastyczne nie wydało ci się to, że byłaś wampirem od początku
swoich dni i nie zdawałaś sobie z tego
sprawy? Że magiczny portal przeniósł cię do świata pełnego stworzeń, o których
słyszałaś tylko w bajkach? Jednak to wszystko jest prawdą i istnieje –
powiedział z pasją. – Kiedy byłem mały Królowa powtarzała mi ciągle pewne
słowa: ‘W każdej bajce jest trochę prawdy. Czasami więcej niż mniej’. Ciężko
było mi je zrozumieć, bo od początku wychowałem się w świecie pełnym dziwactw,
ale myślę, że tobie dużo łatwiej będzie je pojąć– zakończył dźwigając się na
nogi.
Cass zaczął się rozglądać i Clare także,
zaniepokojona, podniosła się z ziemi. Po kilkunastominutowej przerwie, tłum
znowu zaczął się burzyć.
Miasteczko skąpane było już całkowicie w mroku, nie
uwzględniając jasnych kręgów rzucanych przez latarnie.
Para młodych wampirów z powrotem zaczęła przepychać
się przez gromadę.
Na początku Clare niewiele widziała, lecz gdy podeszli
bliżej wzniesienia, w świetle pochodni oświetlających podest, dostrzegła jej
twarz. Podparta na ramieniu Sophie, z rozłupaną głową i rozciętą wargą,
oddychała ciężko, a jej pierś unosiła się arytmicznie.
- Sylvia – wysapała szeptem i stanęła jak wryta.
- Clare,
musimy iść dalej. Zadepczą cię – ponaglił ją Cass. Gdy spotkał się jednak z
brakiem reakcji, zaczął ciągnąć dziewczynę bliżej wartowników.
Nadal osłupiała dała się prowadzić, aż byli tak
blisko, że mogła przyjrzeć się dokładniej przyjaciółce. Różowe włosy miała w
nieładzie i mimo odrapanej i posiniaczonej twarzy, jej oczy przebiegały żwawo
po tłumie.
Clare wyszarpała się z objęcia Cass’a i zaczęła
kroczyć naprzód, ale Sylvia powstrzymała ją ruchem głowy.
W końcu gwar przerwał stanowczy głos Sophie:
- Cher peuple Krainy Cieni! Oto
przyprowadzam wam nadwornego proroka, Sylvię Evans. Napotkała ją kolejna vision, związana ze sprawą, nad którą
debatujecie! – mówiła, wskazując ręką na dziewczynę, która już teraz stała o
własnych siłach. – Panienkę Evans znalazłam bez przytomności na jednym z
korytarzy. Żadne słowa nie są bardziej prawdziwe od jej słów, a żadna wizja nie
ma nawet grama kłamliwości, dlatego daję wiarę jej informacjom. W istocie, Lord
Damnatus idzie na nas wraz ze swą puissante
armée. Dajcie wiarę jej słowom, bo są prawdziwe! – wykrzyknęła ostatnie
zdanie, a tłum zaczął wiwatować.
Przez ostatni tydzień wszyscy mieszkańcy Zamku
poświęcili się ćwiczeniom. Gdy w końcu uwierzono słowom Gladis, za
pośrednictwem wizji Sylvii, Królowa nakazała treningi wszystkim młodym
wampirom, bez względu na rok, który spędzają w królewskim domu.
Radzie udało się jeszcze wydobyć z przywódczyni
Wygnanych informacje, na temat położenia armii Damnatusa. Ostatni meldunek
zwiadowcy sprzed trzech dni donosił, że obóz wroga został rozbity pod lasem
około stu mil od Krainy Cieni.
Clare podążała korytarzem w stronę wrót. Ciężki miecz
w pochwie uderzał wraz z każdym krokiem o udo, a jasny warkocz falował niczym
flaga na wietrze. Właśnie mijała kolejny zaułek, prowadzący do jednego z setek
pokoi w Zamku, kiedy usłyszała ten głos. Dziecięcy, delikatny i piskliwy.
- Jesteś inna. – Clarie ze strachem przełknęła ślinę.
Anna przyprawiała ją o ból żołądka. Mimo jej małej postaci była bardzo mroczna.
Powoli odwróciła głowę, by spostrzec ją wychodzącą z mroku.
Wcielenie niewinności odziane było w letnią, błękitną
sukienkę sięgającą kostek. Nienaturalnie wielkie oczy i zawieszona głowa
sprawiały wrażenie postawy lalki.
- Oni. Moja matka. Sophie. Traktują cię jak pyłek,
bojąc się, że przy pierwszym podmuchu wiatru rozwiejesz się. Tylko dlaczego? –
mówiła beznamiętnym tonem, jakby była w hipnozie lub pod wpływem środków
odurzających. – Co ty masz w sobie, że oni patrzą na ciebie i podziwiają.
Ominęłaś wszelkie procedury wstąpienia do Zamku, lecz co było tego powodem. Jak
się naprawdę nazywasz? Bo twoje nazwisko nie brzmi Johnoson, prawda? – Przy
każdym słowie zbliżała się coraz bardziej.
Clare zabrakło powietrza w płucach. Zacisnęła pięści
do krwi.
- Anno, innego nazwiska nie przyszło mi znać. Sama już
nie wiem ile informacji, które wiem o sobie jest prawdziwych. – Clare mówiła
spokojnym głosem, aby wyprowadzić księżniczkę z transu.
- Bzdury.
Oczywiście, że wiesz. – Uśmiechnęła się słodko, tak, że nikomu na pewno nie
zagrażałoby niedocukrzenie.
Strach Clare wzrastał coraz bardziej z każdym krokiem
księżniczki. Gdy Anna była tak blisko, że czuła jej zimny oddech na twarzy,
źrenice królewskiej córki się zmniejszyły – niczym na dokumentalnym filmie w
przyspieszonym tempie. Księżniczka potrząsnęła głową wracając całkowicie do
swojej postaci.
- Chodźmy się zmierzyć – powiedziała, a jej dziecinna
twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
- Słucham? –
Clare już była ciągnięta w stronę wrót.
- Walka.
Chcę z tobą poćwiczyć – odpowiedziała Anna. – Chyba nie odmówisz księżniczce. –
Zachichotała i wyciągnęła ją na zewnątrz.
Minęły dwóch wartowników, pilnujących wejścia i
przeszły przez kamienny most, który rozciągał się nad fosą z wodą koloru moczu.
Pogoda dzisiaj szczególnie dopisywała. Na cyjanowym niebie nie było ani ślady
obłoków, a promienie słońca wesoło przebiegały między gałązkami drzew
migotającego w oddali parku. Gdy w końcu odbiły na lewo, rozciągnął się widok
placu treningowego z okazałym i znienawidzonym przez Clare torem przeszkód.
Po trawiastym podłożu tańczyli z mieczami młodzi
wojownicy o różnej płci i wieku. Niektórzy z nich na widok księżniczki schylali
głowy na co ona odpowiadała szerokim uśmiechem, lecz większość nie zwracała na
nią większej uwagi.
Anna podeszła do stojaka z bronią i wyciągnęła jeden z
mieczy. Zważyła go w dłoni, po czym wbiła ostrzem w dół. Zdobiona złotem klinga
zalśniła w słońcu. Drugi, nieco mniej misterny podała Clare.
- To jest Ventor
Vivere, Łowca Żyć – powiedziała księżniczka, wyciągając z ziemi swoją broń.
– Claymore. Ten to broń królewska. Tylko członkowie mojej rodziny mogą go
używać. – Przejechała palcem po ostrzu, spod którego wychynęła strużka krwi. –
Bardzo ostry. Radziłabym założyć kirys, bo będzie boleć jak trafię, a marna ze
mnie pielęgniarka. – Jej śmiech zwrócił uwagę ćwiczących wampirów.
Clare głośno przełykając ślinę, podeszła do stojaka i
założyła na siebie napierśnik i naplecznik. Zachowanie Anny wyraźnie sugerowało,
że zamierza dołączyć którąś z części jej ciała do swojej kolekcji. Nie miała
pojęcia, co zrobiła złego, że wzbudziła gniew księżniczki, ale przyrzekła sobie
w duchu, że już nigdy tego nie zrobi.
- Cassimir chwalił twoje umiejętności władania
mieczem, więc mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz – mówiąc do jadowitym
tonem, zaczęła krążyć wokół Clare.
Ciężko było przyzwyczaić się do widoku tak kruchej
postaci z tak niebezpieczną bronią. Anna nawet się nie przebrała, a jej
błękitna suknia lekko powiewała na wietrze. Świadczyło to tylko o jednym. Była
przekonana, że wygra, a Clare nie będzie trudnym przeciwnikiem.
Dziewczyna obracała się w ślad za Anną, by nie spuścić
z niej wzroku, tak jak ją uczył tego Cass. Oczekiwała ataku w każdej chwili,
przygotowana do odbicia go.
W końcu księżniczka pchnęła mieczem, który boleśnie
odbił się o napierśnik. Łupiący ból przeszywał lewe żebro dziewczyny, która
padła na kolana, wspierając się jedynie o klingę miecza.
- Wstawaj! – krzyknęła Anna, władczo patrząc z góry na
Clare. – Prawdziwy wojownik się nie poddaje. Wstawaj i walcz!
Clare odczekała parę sekund. Wściekłość spowodowana bólem
wezbrała w niej. Zaatakowała, zwalając z nóg księżniczkę, za pomocą głowicy. Od
razu podniosła się z klęczek i przyłożyła ostrze do jej szyi. Nie chciała jej
skaleczyć, to był tylko sparing, ale szyderczy śmiech Anny przyprawiał ją o
sztorm w żyłach.
W pewnym momencie poczuła okropny ból w łydce.
Spojrzała na nią przestraszonym wzrokiem. Przeciwniczka z pozycji leżącej
przecięła jej skórę, która teraz przyozdobiona była długą raną ciętą.
- Poddaje się. To miał być tylko trening, a nie krwawe
stracie! – Clare schyliła się do rany i przetarła ją ręką, jednak na niewiele
się to zdało. Krew nadal brukała czarny materiał jej spodni, odznaczając się
błyszczącą plamą.
- Zła odpowiedź. W słowniku wojownika nie ma takiego
zwrotu – usłyszała melodyczny głos, płynący zza jej pleców.
W blasku słońca pławił się Matt. Jego ciemne loki
mierzwił wiatr, owiewając chudą twarz, rozciągniętą w sarkastycznym uśmiechu.
Dwa górne guziki białej koszuli, wsadzonej niechlujnie w treningowe bojówki,
były rozpięte. Clare znowu uderzyła szczupłość chłopaka.
W rzeczywistości bardzo ucieszył ją jego widok, ale
wcale nie zamierzała mu tego okazywać. Jak
można być tak przystojnym i aroganckim jednocześnie. Na świecie nie ma ideałów,
narzekała w duchu. Po długiej przerwie pierwszy raz się do niej odezwał, jakby
nigdy nic.
- Znowu ty – powiedziała najbardziej ponurym tonem na
jaki było ją stać.
- Jak zwykle miłe powitanie z pani strony. –
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Pozwolisz, że opatrzę twoją ranę. – To wcale
nie brzmiało jak pytanie.
- Nie… - Clare nie zdążyła dokończyć, ponieważ chłopak
ukłoniwszy się nisko w stronę księżniczki (która swoją droga miała minę jakby
właśnie wymordowano jej rodzinę), pociągnął ją za sobą.
- Dziękuję, że poczekałeś, aż się zgodziłam –
przerwała ciszę sarkastyczną uwagą.
- Jesteś dla mnie zbyt miła, aż boję się, co będzie
dalej – odpowiedział równie zgryźliwie.
Clare, kulejąc na jedną nogę, dotarła w końcu na
koniec pola treningowe i przysiadła na jednej z ławek.
- Nie wygląda to za ciekawie – mruknął Matt, obmywając
ranę wodą. – Czym zasłużyłaś sobie na pogardę księżniczki? Powinnaś udzielić mi
parę cennych lekcji. – Rozciągnął usta w szelmowskim uśmiechu, odwracając jej
uwagę od bólu. Niestety, tylko na chwilę.
- Owszem. Zauważyłam, że Anna… Darzy cię sympatią –
wymruczała Clare. W odpowiedzi otrzymała gromiący wzrok Matt’a.
- Pijawka. Milusia i łagodna. Same zalety – odparł,
owijając nogę Johnson śnieżnobiałym płótnem. – Chyba natrafiła na żyłę, bo rana
krwawi dość mocno, ale do jutro powinno być wszystko dobrze – mówiąc to
poklepał Clare po łydce i podniósł się z klęczek.
- Auć!
Młoda wampirzyca zaciągnęła nogawkę na opatrunek i
stanęła obok chłopaka. Nadal fascynował ją jego wzrost. Na oko mierzył sześć
stóp.
Matt podniósł wzrok i wpatrzył się w niebo. Clare
straciła poczucie czasu i szczerze zdziwił ją widok chylącego się ku dołowi
słońca.
- Zbliża się 17:00. – Wywnioskował z położenia słońca.
– Za chwilę kolacja.
W tym momencie dziewczyna usłyszała za sobą męski,
głęboki głos. Gdy się odwróciła, zauważyła, że jakieś siedem metrów od nich
stoi grupka młodych wojowników, machających rękoma i wykrzykujących imię
Matt’a.
- Muszę wracać – skomentował i schylił się biorąc do
rąk dłonie Clare. Następnie złożył na nich delikatny pocałunek, który rozszedł
się niczym delikatna mgiełka, wywołując dreszczyk. – Do zobaczenia.
Z wielkim uśmiechem na twarzy odwrócił się w stronę
przyjaciół i zaczął oddalać.
- Clare, jeszcze jedno! – krzyknął. – Dzisiejszej nocy
stanie się coś niezwykłego. Jeśli masz ochotę… to możesz przyjść do mojego
pokoju i razem będziemy świadkami tego niesamowitego widowiska.
A jednak potrafi być miły. Choć może to była tylko
kolejna z jego licznych twarzy.
--------------------
Na początku pragnę wszystkich najmocniej przeprosić! Na jakiś czas (dłuuugi) zniknęłam z blogosfery. Nie było mnie ani na innych blogach ani nawet na swoim. Wiem, że moje tłumaczenia nie wynagrodzą wam tego, ale na prawdę, nie miała czasu. Wraz z rozpoczęciem wakacji zaczyna się moja praca . Kiedy wracam o 21 do domu to uwierzcie mi, nie mam ochoty sięgać po laptopa. Do tego te ciągłe problemy z internetem, ach... Wszystko przeciwko mnie!
Obiecuję, że postaram się nadrobić zaległości na waszych blogach.
Miło by było, gdybyście nawet podczas mojej nieobecności, nie opuszczali mnie. Staram się śledzić wasze komentarze, ale staje się to coraz trudniejsze...
Wiem, obiecałam zakładkę ze streszczeniem opowiadania, ale pojawi się ona zapewne dopiero po wakacjach.
Dziękuję tym, którzy to przeczytali i nie opuścili mnie nawet kiedy mnie tu nie było <3