poniedziałek, 20 lipca 2015

"Krwawy diament" Rozdział 12 Inna


Wzburzenie ogarnęło cały tłum. Słychać było okrzyki zarówno zdziwienia, jak i oburzenia. Jednak większość ludu nie dawała wiary słowom Gladis.
Ta stała tylko i z twardym wyrazem twarzy przyglądała się zebranym.
Gdy Clare skierowała wzrok ku Królowej dostrzegła, że kobieta zaczyna poruszać się niespokojnie. Anna, która stała po prawej jej stronie, wykrzykiwała coś z oburzeniem, a jej twarz jęła się purpurą. Druga z sióstr patrzyła z satysfakcją na wzburzony lud.
W pewnym momencie poczuła szarpnięcie. To Cass ciągnął ją w stronę kamienic. Nawet nie próbowała się dowiedzieć po co to robi, bo hałas był zbyt duży.
Po kilku ciosach z łokcia i przedeptaniu stóp, w końcu znaleźli się w ustronnym miejscu. Mieli stąd widok na całe widowisko, jednak cień dwóch sąsiadujących ze sobą budynków sprawiał, że pozostali niezauważeni.
Niepostrzeżenie latarnik, odziany w długi, wełniany płaszcz i kapelusz na głowie, zapalił uliczne lampy, tak, że teraz Clare widziała fragment twarzy towarzysza. Jego zielone oczy błyszczały jak u kota. Od chwili, w której go poznała, zastanawiała się ile może mieć lat. Był nieco niższy od niej, ale umięśniony, z lekko dziecinną twarzą.
- Musiałem cię stamtąd zabrać. Robiło się niebezpiecznie – powiedział dość głośno, by na pewno go usłyszała wśród strzępek okrzyków, które słychać było aż tutaj. – Z resztą jak mniemam, masz mi wiele pytań do zadania – dodał z zawadiackim uśmiechem, bez względu na okoliczności.
Clarie odwzajemniła uśmiech.
- Owszem, po pierwsze, dlaczego te wszystkie wampiry tak się burzą na dźwięk imienia Lorda Damnatusa?
- Widzisz wiąże się z tym pewna historia, ale nie wiem, czy jest to odpowiedni moment bym…
- On był królem prawda? Został z jakiegoś powodu wygnany, ale co nim było? – zapytała z podekscytowaniem w głosie. Jej oczy błysnęły odbijając światło latarni.
- Na pewno opowiadano ci już legendę o księżniczkach. – Clare pokiwała twierdząco głową. Chłopak cofnął się pod mur jednej z kamienic i opadł ciężko na wilgotną jeszcze ziemię. Zwiastowało to długą opowieść, dlatego Clare przyłączyła się do niego, nie zważając na piękną suknię, w którą była ubrana.
- Bo widzisz, w historii tej nie ma ani krzty kłamstwa – zaczął wątek. – Trafiłem tu dwadzieścia lat temu, jeszcze jako noworodek. Tak jak i teraz władzę w rękach miała Królowa Cynthia, lecz kiedy mnie przyjmowała w swe progi, jej współmałżonkiem był Król Horace, którego poślubiła już po objęciu tronu, dlatego nie miał takiej władzy jak ona. Rok po tym, gdy zostałem tu przyjęty, Królowa poczęła swe pierwsze dziecko. Cornelius, który tak jak i teraz był jedynym punktem medycznym w Krainie Cieni, stwierdził, że nowym życiem jest dziewczynka. Niestety, tylko jedna. Wkrótce po tym, gdy Cynthia poinformowała swojego męża o oczekiwaniu na dziecko, napadnięto na skarbiec królewski i skradziono dużą część majątku. Ponadto wyrżnięto wielu mieszkańców miasteczka i czyhano na życie Królowej, którą w ostatniej chwili uratowała grupka wartowników. Po zastosowaniu przez Corneliusa zaklęcia Prawdy, wyszło na jaw, że zdrajcą jest Horace. Chciał uśmiercić żonę, by przejąć władzę nad Królestwem. Zbrodnia ta przeszła do historii jako największe łajdactwo. Z króla zdjęto tytuł i został skazany na śmierć jako Lord Horace Damnatus. Ścięto go dziewiętnaście lat temu. W tym samym czasie Królowa oczekiwała swojego pierwszego dziecka, które poczęła wraz z mężczyzną niegodziwym i zdradzieckim. Bała się, że nie będzie potrafiła pokochać swej córki ze względu na ojca. Poprosiła więc Cornelius by ten stworzył jeszcze jedno dziecko w jej łonie i tak oto powstała druga córka, ukształtowana z magii. Cynthia myślała, że gdy zobaczy dziewczynki nie rozróżni, która to córka Damnatusa, a która to dzieło rąk Corneliusa. I tak minął rok. Miałem wtedy dwa lata, więc niezbyt pamiętam wydarzenia tamtego dnia. Wiem tylko, że posądzono Królową o postradanie zmysłów. Próbowała przekonać radców, że widziała Horace’ego przy kołysce jednej z córek. Dopiero parę miesięcy później w to uwierzono. Jeden z wygnanych, za przywrócenie mu honoru, wyznał, że Lord Damnatus nigdy nie był wampirem, lecz najpotężniejszym czarownikiem, jakiego przyszło mu spotkać. Opanował do perfekcji wszystkie księgi Czarnej Magii jakie znano. Stworzył zaklęcie pozwalające trawić krew, a to dało mu całkowite poparcie ludu. Wykorzystał jedną ze swoich sztuczek podczas egzekucji i w rzeczywistość nigdy nie umarł, lecz uciekł jak tchórz z Krainy Cieni. Ta informacja jednak nie dotarła do uszu mieszkańców i zatajono całą sytuację. Do dzisiaj krążą pogłoski, że jedna z córek ma zdolności magiczne, odziedziczone po ojcu. Jednak dopóki sama nie postanowi nam tego wyznać, nie dowiemy się która z nich jest tą nieszczęśnicą – zakończył długim westchnięciem, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w murowaną ścianę kamienicy naprzeciwko.
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. To brzmi jak bajka, coś fantastycznego, nierealnego – wyszeptała skubiąc brzeg rękawa.
- Uwierzysz mi lub nie, ale zapewniam cię, że źródło moich informacji było bardzo wiarygodne.
- Kto? – Dziewczyna spojrzała mu głęboko w oczy żarzącym z podekscytowania wzrokiem.
- Sama Królowa, Clare – odparł  Cass z żalem w głosie. Kobiety zawsze na wszystko chcą mieć dowód: dowód miłości, dowód obecności, dowód na słuszność tezy, marudził. – A fantastyczne nie wydało ci się to, że byłaś wampirem od początku swoich dni i  nie zdawałaś sobie z tego sprawy? Że magiczny portal przeniósł cię do świata pełnego stworzeń, o których słyszałaś tylko w bajkach? Jednak to wszystko jest prawdą i istnieje – powiedział z pasją. – Kiedy byłem mały Królowa powtarzała mi ciągle pewne słowa: ‘W każdej bajce jest trochę prawdy. Czasami więcej niż mniej’. Ciężko było mi je zrozumieć, bo od początku wychowałem się w świecie pełnym dziwactw, ale myślę, że tobie dużo łatwiej będzie je pojąć– zakończył dźwigając się na nogi.
Cass zaczął się rozglądać i Clare także, zaniepokojona, podniosła się z ziemi. Po kilkunastominutowej przerwie, tłum znowu zaczął się burzyć.
Miasteczko skąpane było już całkowicie w mroku, nie uwzględniając jasnych kręgów rzucanych przez latarnie.
Para młodych wampirów z powrotem zaczęła przepychać się przez gromadę.
Na początku Clare niewiele widziała, lecz gdy podeszli bliżej wzniesienia, w świetle pochodni oświetlających podest, dostrzegła jej twarz. Podparta na ramieniu Sophie, z rozłupaną głową i rozciętą wargą, oddychała ciężko, a jej pierś unosiła się arytmicznie.
- Sylvia – wysapała szeptem i stanęła jak wryta.
- Clare, musimy iść dalej. Zadepczą cię – ponaglił ją Cass. Gdy spotkał się jednak z brakiem reakcji, zaczął ciągnąć dziewczynę bliżej wartowników.
Nadal osłupiała dała się prowadzić, aż byli tak blisko, że mogła przyjrzeć się dokładniej przyjaciółce. Różowe włosy miała w nieładzie i mimo odrapanej i posiniaczonej twarzy, jej oczy przebiegały żwawo po tłumie.
Clare wyszarpała się z objęcia Cass’a i zaczęła kroczyć naprzód, ale Sylvia powstrzymała ją ruchem głowy.
W końcu gwar przerwał stanowczy głos Sophie:
- Cher peuple Krainy Cieni! Oto przyprowadzam wam nadwornego proroka, Sylvię Evans. Napotkała ją kolejna vision, związana ze sprawą, nad którą debatujecie! – mówiła, wskazując ręką na dziewczynę, która już teraz stała o własnych siłach. – Panienkę Evans znalazłam bez przytomności na jednym z korytarzy. Żadne słowa nie są bardziej prawdziwe od jej słów, a żadna wizja nie ma nawet grama kłamliwości, dlatego daję wiarę jej informacjom. W istocie, Lord Damnatus idzie na nas wraz ze swą puissante armée. Dajcie wiarę jej słowom, bo są prawdziwe! – wykrzyknęła ostatnie zdanie, a tłum zaczął wiwatować.


Przez ostatni tydzień wszyscy mieszkańcy Zamku poświęcili się ćwiczeniom. Gdy w końcu uwierzono słowom Gladis, za pośrednictwem wizji Sylvii, Królowa nakazała treningi wszystkim młodym wampirom, bez względu na rok, który spędzają w królewskim domu.
Radzie udało się jeszcze wydobyć z przywódczyni Wygnanych informacje, na temat położenia armii Damnatusa. Ostatni meldunek zwiadowcy sprzed trzech dni donosił, że obóz wroga został rozbity pod lasem około stu mil od Krainy Cieni.
Clare podążała korytarzem w stronę wrót. Ciężki miecz w pochwie uderzał wraz z każdym krokiem o udo, a jasny warkocz falował niczym flaga na wietrze. Właśnie mijała kolejny zaułek, prowadzący do jednego z setek pokoi w Zamku, kiedy usłyszała ten głos. Dziecięcy, delikatny i piskliwy.
- Jesteś inna. – Clarie ze strachem przełknęła ślinę. Anna przyprawiała ją o ból żołądka. Mimo jej małej postaci była bardzo mroczna. Powoli odwróciła głowę, by spostrzec ją wychodzącą z mroku.
Wcielenie niewinności odziane było w letnią, błękitną sukienkę sięgającą kostek. Nienaturalnie wielkie oczy i zawieszona głowa sprawiały wrażenie postawy lalki.
- Oni. Moja matka. Sophie. Traktują cię jak pyłek, bojąc się, że przy pierwszym podmuchu wiatru rozwiejesz się. Tylko dlaczego? – mówiła beznamiętnym tonem, jakby była w hipnozie lub pod wpływem środków odurzających. – Co ty masz w sobie, że oni patrzą na ciebie i podziwiają. Ominęłaś wszelkie procedury wstąpienia do Zamku, lecz co było tego powodem. Jak się naprawdę nazywasz? Bo twoje nazwisko nie brzmi Johnoson, prawda? – Przy każdym słowie zbliżała się coraz bardziej.
Clare zabrakło powietrza w płucach. Zacisnęła pięści do krwi.
- Anno, innego nazwiska nie przyszło mi znać. Sama już nie wiem ile informacji, które wiem o sobie jest prawdziwych. – Clare mówiła spokojnym głosem, aby wyprowadzić księżniczkę z transu.
- Bzdury. Oczywiście, że wiesz. – Uśmiechnęła się słodko, tak, że nikomu na pewno nie zagrażałoby niedocukrzenie.
Strach Clare wzrastał coraz bardziej z każdym krokiem księżniczki. Gdy Anna była tak blisko, że czuła jej zimny oddech na twarzy, źrenice królewskiej córki się zmniejszyły – niczym na dokumentalnym filmie w przyspieszonym tempie. Księżniczka potrząsnęła głową wracając całkowicie do swojej postaci.
- Chodźmy się zmierzyć – powiedziała, a jej dziecinna twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
- Słucham? – Clare już była ciągnięta w stronę wrót.
- Walka. Chcę z tobą poćwiczyć – odpowiedziała Anna. – Chyba nie odmówisz księżniczce. – Zachichotała i wyciągnęła ją na zewnątrz.
Minęły dwóch wartowników, pilnujących wejścia i przeszły przez kamienny most, który rozciągał się nad fosą z wodą koloru moczu. Pogoda dzisiaj szczególnie dopisywała. Na cyjanowym niebie nie było ani ślady obłoków, a promienie słońca wesoło przebiegały między gałązkami drzew migotającego w oddali parku. Gdy w końcu odbiły na lewo, rozciągnął się widok placu treningowego z okazałym i znienawidzonym przez Clare torem przeszkód.
Po trawiastym podłożu tańczyli z mieczami młodzi wojownicy o różnej płci i wieku. Niektórzy z nich na widok księżniczki schylali głowy na co ona odpowiadała szerokim uśmiechem, lecz większość nie zwracała na nią większej uwagi.
Anna podeszła do stojaka z bronią i wyciągnęła jeden z mieczy. Zważyła go w dłoni, po czym wbiła ostrzem w dół. Zdobiona złotem klinga zalśniła w słońcu. Drugi, nieco mniej misterny podała Clare.
- To jest Ventor Vivere, Łowca Żyć – powiedziała księżniczka, wyciągając z ziemi swoją broń. – Claymore. Ten to broń królewska. Tylko członkowie mojej rodziny mogą go używać. – Przejechała palcem po ostrzu, spod którego wychynęła strużka krwi. – Bardzo ostry. Radziłabym założyć kirys, bo będzie boleć jak trafię, a marna ze mnie pielęgniarka. – Jej śmiech zwrócił uwagę ćwiczących wampirów.
Clare głośno przełykając ślinę, podeszła do stojaka i założyła na siebie napierśnik i naplecznik. Zachowanie Anny wyraźnie sugerowało, że zamierza dołączyć którąś z części jej ciała do swojej kolekcji. Nie miała pojęcia, co zrobiła złego, że wzbudziła gniew księżniczki, ale przyrzekła sobie w duchu, że już nigdy tego nie zrobi.
- Cassimir chwalił twoje umiejętności władania mieczem, więc mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz – mówiąc do jadowitym tonem, zaczęła krążyć wokół Clare.
Ciężko było przyzwyczaić się do widoku tak kruchej postaci z tak niebezpieczną bronią. Anna nawet się nie przebrała, a jej błękitna suknia lekko powiewała na wietrze. Świadczyło to tylko o jednym. Była przekonana, że wygra, a Clare nie będzie trudnym przeciwnikiem.
Dziewczyna obracała się w ślad za Anną, by nie spuścić z niej wzroku, tak jak ją uczył tego Cass. Oczekiwała ataku w każdej chwili, przygotowana do odbicia go.
W końcu księżniczka pchnęła mieczem, który boleśnie odbił się o napierśnik. Łupiący ból przeszywał lewe żebro dziewczyny, która padła na kolana, wspierając się jedynie o klingę miecza.
- Wstawaj! – krzyknęła Anna, władczo patrząc z góry na Clare. – Prawdziwy wojownik się nie poddaje. Wstawaj i walcz!
Clare odczekała parę sekund. Wściekłość spowodowana bólem wezbrała w niej. Zaatakowała, zwalając z nóg księżniczkę, za pomocą głowicy. Od razu podniosła się z klęczek i przyłożyła ostrze do jej szyi. Nie chciała jej skaleczyć, to był tylko sparing, ale szyderczy śmiech Anny przyprawiał ją o sztorm w żyłach.
W pewnym momencie poczuła okropny ból w łydce. Spojrzała na nią przestraszonym wzrokiem. Przeciwniczka z pozycji leżącej przecięła jej skórę, która teraz przyozdobiona była długą raną ciętą.
- Poddaje się. To miał być tylko trening, a nie krwawe stracie! – Clare schyliła się do rany i przetarła ją ręką, jednak na niewiele się to zdało. Krew nadal brukała czarny materiał jej spodni, odznaczając się błyszczącą plamą.
- Zła odpowiedź. W słowniku wojownika nie ma takiego zwrotu – usłyszała melodyczny głos, płynący zza jej pleców.
W blasku słońca pławił się Matt. Jego ciemne loki mierzwił wiatr, owiewając chudą twarz, rozciągniętą w sarkastycznym uśmiechu. Dwa górne guziki białej koszuli, wsadzonej niechlujnie w treningowe bojówki, były rozpięte. Clare znowu uderzyła szczupłość chłopaka.
W rzeczywistości bardzo ucieszył ją jego widok, ale wcale nie zamierzała mu tego okazywać. Jak można być tak przystojnym i aroganckim jednocześnie. Na świecie nie ma ideałów, narzekała w duchu. Po długiej przerwie pierwszy raz się do niej odezwał, jakby nigdy nic.
- Znowu ty – powiedziała najbardziej ponurym tonem na jaki było ją stać.
- Jak zwykle miłe powitanie z pani strony. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Pozwolisz, że opatrzę twoją ranę. – To wcale nie brzmiało jak pytanie.
- Nie… - Clare nie zdążyła dokończyć, ponieważ chłopak ukłoniwszy się nisko w stronę księżniczki (która swoją droga miała minę jakby właśnie wymordowano jej rodzinę), pociągnął ją za sobą.
- Dziękuję, że poczekałeś, aż się zgodziłam – przerwała ciszę sarkastyczną uwagą.
- Jesteś dla mnie zbyt miła, aż boję się, co będzie dalej – odpowiedział równie zgryźliwie.
Clare, kulejąc na jedną nogę, dotarła w końcu na koniec pola treningowe i przysiadła na jednej z ławek.
- Nie wygląda to za ciekawie – mruknął Matt, obmywając ranę wodą. – Czym zasłużyłaś sobie na pogardę księżniczki? Powinnaś udzielić mi parę cennych lekcji. – Rozciągnął usta w szelmowskim uśmiechu, odwracając jej uwagę od bólu. Niestety, tylko na chwilę.
- Owszem. Zauważyłam, że Anna… Darzy cię sympatią – wymruczała Clare. W odpowiedzi otrzymała gromiący wzrok Matt’a.
- Pijawka. Milusia i łagodna. Same zalety – odparł, owijając nogę Johnson śnieżnobiałym płótnem. – Chyba natrafiła na żyłę, bo rana krwawi dość mocno, ale do jutro powinno być wszystko dobrze – mówiąc to poklepał Clare po łydce i podniósł się z klęczek.
- Auć!
Młoda wampirzyca zaciągnęła nogawkę na opatrunek i stanęła obok chłopaka. Nadal fascynował ją jego wzrost. Na oko mierzył sześć stóp.
Matt podniósł wzrok i wpatrzył się w niebo. Clare straciła poczucie czasu i szczerze zdziwił ją widok chylącego się ku dołowi słońca.
- Zbliża się 17:00. – Wywnioskował z położenia słońca. – Za chwilę kolacja.
W tym momencie dziewczyna usłyszała za sobą męski, głęboki głos. Gdy się odwróciła, zauważyła, że jakieś siedem metrów od nich stoi grupka młodych wojowników, machających rękoma i wykrzykujących imię Matt’a.
- Muszę wracać – skomentował i schylił się biorąc do rąk dłonie Clare. Następnie złożył na nich delikatny pocałunek, który rozszedł się niczym delikatna mgiełka, wywołując dreszczyk. – Do zobaczenia.
Z wielkim uśmiechem na twarzy odwrócił się w stronę przyjaciół i zaczął oddalać.
- Clare, jeszcze jedno! – krzyknął. – Dzisiejszej nocy stanie się coś niezwykłego. Jeśli masz ochotę… to możesz przyjść do mojego pokoju i razem będziemy świadkami tego niesamowitego widowiska.
A jednak potrafi być miły. Choć może to była tylko kolejna z jego licznych twarzy.


--------------------
Na początku pragnę wszystkich najmocniej przeprosić! Na jakiś czas (dłuuugi) zniknęłam z blogosfery. Nie było mnie ani na innych blogach ani nawet na swoim. Wiem, że moje tłumaczenia nie wynagrodzą wam tego, ale na prawdę, nie miała czasu. Wraz z rozpoczęciem wakacji zaczyna się moja praca . Kiedy wracam o 21 do domu to uwierzcie mi, nie mam ochoty sięgać po laptopa. Do tego te ciągłe problemy z internetem, ach... Wszystko przeciwko mnie!
Obiecuję, że postaram się nadrobić zaległości na waszych blogach.
Miło by było, gdybyście nawet podczas mojej nieobecności, nie opuszczali mnie. Staram się śledzić wasze komentarze, ale staje się to coraz trudniejsze...
Wiem, obiecałam zakładkę ze streszczeniem opowiadania, ale pojawi się ona zapewne dopiero po wakacjach.
Dziękuję tym, którzy to przeczytali i nie opuścili mnie nawet kiedy mnie tu nie było <3