Clare i Cass przepychali się przez zatłoczony
dziedziniec. Było na nim mnóstwo osób, a przybywało coraz więcej. Mimo późnej
pory dało się zobaczyć wśród tłumu matki z małymi, wampirzymi dziećmi.
Chłopak cały czas ciągnął ją za rękaw, próbując nie
zgubić wśród ludzi.
W końcu dotarli pod sam podest okryty czymś do
złudzenia przypominającym taftę. Mieniła się w ostatnich promykach słońca,
sprawiając wrażenie pokrytej kropelkami wody. Po obu stronach podestu stali
wartownicy, jak zwykle z kamiennym wzrokiem, wodzącym tylko za osobami, które
odważyły się stanąć za blisko rampy. Na zachód od sceny ustawiony był okazały,
wiśniowy powóz, z wyrytym na boku herbem. Był on kombinacją przeplatających się
kwiatów maku lekarskiego. Na pewno dlatego pałac wypełniony jest zapachem
opium, pomyślała Clare.
W pewnym momencie poczuła szturchnięcie. To Cass
próbował coś jej przekazać, starając się przekrzyczeć tłum. Zrozumiała tylko
urywki jego wypowiedzi:
- Muszę iść
porozmawiać z Królową! - wykrzyczał i przepychając się podszedł do podestu.
Zatrzymało go dwóch wartowników, jednak on wyszeptał im coś na ucho, a ci bez
sprzeciwu przepuścili Cass'a dalej.
Clare to wszystko wydawało się dziwne, lecz zaraz
zdała sobie z czegoś sprawę. To oczywiste, że Królowa będzie chciała rozmawiać
z Cass'em. W końcu wychował się tu i traktuje go jak... syna.
Dziewczyna starała się z całych sił skupić na ich
rozmowie, jednak mimo swoich dziwacznych zdolności, nie udało jej się wychwycić
nawet skrawka konwersacji. Przyprawiła się jedynie o mdłości z wysiłku.
Polly była jedną z niewielu osób cieszących się z
obrotu sprawy. Wszyscy wokół twierdzili, że niepotrzebnie marnują swój czas,
włączając w to jej matkę i Annę. Jednak ona wiedziała, że marnotrawstwem jest
tylko zwlekanie z tym, co nieuniknione. Czuła, że góruje nad wszystkimi. Miała
tę informacje od dawne, jednak za żadne skarby świata nie podzieliłaby się nimi
z Cynthią, a tym bardziej z siostrą. I tak wszyscy uważali ją za niegodną
tronu, w jasnym świetle ukazywano tylko Annę.
Anna jest
miła, Polly jest jak jadowita żmija.
Anna ma
podobny tok myślenia do naszej cudownej Królowej, a Polly? To na pewno ona jest
córką czarownika.
Anna ma
potencjał i ambicję, przyszła Królowa będzie dążyć do upadku naszej krainy.
Anna to,
Anna tamto. Polly miała jej serdecznie dość. Ludzie myśleli, że ma serce z
kamienia i mogą mówić o niej co chcą, a ona i tak się tym nie przejmie. Nic
bardziej mylnego. Te słowa bolały ją jak kwas wylany prosto w twarz i zżerały
od środka. Jednak dziewczyna starała się z całych sił zachować pozory.
Do tego gdyby matka dowiedziała się o jej przyjaźni z
Solis, wzięłaby ją za zdrajczynie, a tego nie chciała. Jakikolwiek kontakt z
Wyklętymi był zakazany na całym terenie Krainy Cieni. Tym bardziej, że Solis
była siostrą ich przywódcy. Jednocześnie była również jedyną przyjaciółka
Polly. Nikt na całym świecie nie rozumiał jej tak jak ona. Bo nikt nie chciał
jej tak zrozumieć.
Do powozu przy którym stała wraz z matka i Anną
zbliżył się Stranger. Gdyby nie jego zamknięcie na wszystkie kobiety wokół, z
pewnością traktowałaby go jak brata. Wychowali się razem. Jedli z tego samego
talerza. Ale on i tak pozostawał niedostępny i podchodził do wszystkich z
dystansem. Kiedy podrosła, myślała, że są podobni i się zrozumieją, jednak on
nigdy nie zwracał na nią uwagi, z resztą tak jak na większość osób. Było tylko
dwoje ludzi, którzy potrafili z nim rozmawiać - pan Norton i panienka Johnson.
Choć za każdym razem kiedy Królowa pytała go o Matt'a, on twierdził, że nie
łączy ich przyjaźń, to Polly widziała radość w jego oczach, gdy w pobliżu był
Norton. Cass często czmychał nocą do jego pokoju. Myślał, że nikt go nie widzi,
lecz ona była lepszym obserwatorem niż wszystkim się zdawało. Nieprzespane
noce, brak przyjaciół i odrzucenie ze strony społeczeństwa sprawiły, że jej
wampirzy wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył. Sięgał do umysłu i pozwalał Poll
poznawać charakter człowieka jeszcze przed zamienieniem z nim słowa.
Stąd też wiedziała, że Cass czuje coś do Clare. A
mianowicie jest odpowiedzialny za nią, tak sobie wmawiał. Jeszcze nigdy nie
widziała go tak zaangażowanego w jakąś znajomość, szczególnie z płcią piękną.
Miewał panny na jedną noc, sprowadzane z barów Po Drugiej Stronie Mostu, ale
nigdy nic do nich nie czuł.
Z przemyśleń Polly wyrwał poddenerwowany głos matki,
którym wypowiedziała jej imię. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem, dając do
zrozumienia, że nie usłyszała jej przekazu.
Królowa zgrzytnęła z irytacją zębami. Zawsze była na
nią zdenerwowana, nawet gdy nie zrobiła niczego złego. Punktem jej matczynych
uczuć była Anna. Jej siostra była odzwierciedleniem matki. Te same gęste,
długie, miedziane włosy, wiotka postawa i piegowata twarz. Ale jej matka była
dobra. Mimo tego, że nigdy nie darzyła jej szczególnymi uczuciami wiedziała, że
ma miłosierne serce. Anna była zepsuta do szpiku kości, tylko zewnętrzna
powłoka sprawiała pozory miłej dziewczyny. Polly znała ją od urodzenia i
wiedziała jaka jest naprawdę. Ile razy podczas ćwiczeń celowo cięła ją mieczem,
a potem przed matką udawała zatroskaną siostrę? Poll pamiętała do dziś jak
odebrała jej Solis.
Sama napisała list, w którym rzekomo ojciec jej
przyjaciółki zdradza wrogom poufne informacje dotyczące Królestwa. Podrzucony
do kieszeni jego płaszcza został odkryty w przeszukaniu przy portalu do Paryża.
Cała rodzina została okrzyknięta Wyklętymi i wygnana z Krainy Cieni. Mimo tego,
że miały wtedy po dwanaście lat, Polly nie wybaczyła jej tego do dziś.
- Mówiłam Cassimirowi o tym, że na naradzie popierałaś
przemówienie Wyklętych. Pollityendo - odparła matka z wyrzutem. Polly kątem oka
dostrzegła tryumfujący uśmiech siostry.
- Owszem i nadal popieram, matko. Nie odstąpię tego
stanowiska, choćbyś nie wiem jakimi argumentami popierała swoją racje. -
Starała się na jak najbardziej zgryźliwy ton, jak zawsze. Zero
uprzejmości, równa się zero odrzucenia, powtarzała jak mantrę. Bo kto
odważy się podejść do tajpana pustynnego z patykiem?
Matka tylko westchnęła. Tysiące razy w ciągu drogi z
Zamku do miasta starała się ją przekonać do swojej opinii.
Cass obdarzył ją krótkim spojrzeniem i zdecydowanym
głosem zwrócił się do Królowej:
- Ja także
popieram tę teorię. Skoro Wyklęci złożyli broń nie mogą zrobić nam nic złego, z
resztą nas jest więcej. - Zaskoczył Polly. Nie spodziewała się po nim takiej
reakcji i gdyby nie była sobą na pewno posłałaby mu uśmiech. - Dziękuje za te
informacje, Królowa wybaczy, ale muszę wracać.
- Jest z
tobą ta nowa wampirzyca, Clare Johnson? - zapytała Cynthia z zaciekawieniem.
Cass odchrząknął zawstydzony, jakby grzechem była
przyjaźń z kimś takim jak Clare.
- Tak, czeka na mnie przy podeście. Jest tutaj nowa,
nie zna miasta i nie chcę żeby się zgubiła, dlatego...
- Och,
przestań się tłumaczyć i idź do niej - wybuchła Polly.
Stranger skłonił się nisko i zniknął w tłumie.
- Pollityendo, może tylko mi się wydaje, ale to
jeszcze ja jestem Królową - skarciła ją matka.
Cass przepychał się przez tłum w jej stronę. Była
pewna, że w ciągu ich rozmowy usłyszała swoje nazwisko.
- Królowa chyba niezbyt mnie lubi? - zapytała
filuternie gdy chłopak stanął u jej boku.
- Po czym to
wywnioskowałaś? - odparł z zawadiackim uśmiechem na ustach, jakby już wiedział
o tym, że całkiem przypadkiem podsłuchała ich rozmowę.
- Wspomniała
moje imię. Z resztą podczas naszego pierwszego spotkania dziwnie zareagowała na
moje nazwisko.
- Na pewno
ci się zadawało - zapewnił ją.
Nagle ich rozmowę przerwał stukot kopyt. Jakby miliony
wystrzałów z pistoletu. Podest przejęła kobieta w lśniącej zbroi, która
wjechała galopem na kasztanowym wierzchowcu. Pociągnięte za lejce zwierzę wspięło
się na tylne kończyny. Tuż za nią wjechali, mniej efektownie, kobieta na białym
koniu, z zarzuconym na ramię pustym kołczanem i z niedbale upiętymi blond
włosami oraz mężczyzna ujeżdżający czarnego ogiera, z długą, brązową kitą i
brodą, zaplecioną w warkocz. Na wszystkich trzech mieniły się zbroje, a wokół
talii przepasane mieli pochwy bez mieczy. Za podestem ustawił się tłum innych,
podobnie ubranych osób na koniach.
Clare usłyszała za sobą okrzyki zdumienia: "Co
oni tu robią?!", ""To Wygnani! Kto wpuścił ich na teren
Krainy Cieni?!"
- Kim są ci ludzie? - zapytała, ciągnąc za rękaw
płaszcza towarzysza.
- To
Wygnani. Za złamanie prawa musieli opuścić teren Królestwa - odparł,
przełykając głośno ślinę, jakby się... denerwował.
- Przecież
oni są źli, mordują ludzi z Góry i bestialsko się nimi pożywiają! Kto wpuścił
ich na tę stronę Mostu? - Starała się przywołać wszystkie nazwy miejsc, jakie
ją nauczono, by w jak najbardziej zrozumiały sposób mówić do Cass'a.
- Wiem. Ale
złożyli broń, Clare, nic nam nie grozi - powiedział. - Ta kobieta to Gladis.
Przed siedmiu laty jej rodzina została wygnana. Będzie się wypowiadać w imieniu
całej reszty, najwidoczniej wybrali ją na coś w rodzaju przywódcy - wskazał
palcem na brunetkę, której ciemne włosy owiewały bladą, posągową twarz.
Gladis przebiegła wzrokiem po zgromadzonych na placu,
a jej oczy na parę krótkich sekund spotkały się z oczami Clare. Dziewczyna
wzdrygnęła się pod wpływem jej przenikliwych, złotych oczu, emanujących zimnem.
Kobieta nadal, nie schodząc z konia, odchrząknęła
głośno, by wzbudzić zainteresowanie szemrzącego tłumu.
- Witaj ludu
Krainy Cieni! - Jej władczy głos wywołał natychmiastowe milczenie. - Ja, Gladis
Blackwell, przybywam wraz z moją armią w imieniu Wyganych. Chciałabym
zadeklarować, że to nie nasz lud jest odpowiedzialny za wszystkie morderstwa na
Górze i napaści na Krainę Cieni - wykrzyczała, jednak w powietrzu zawisły jakby
niewypowiedziane słowa.
Tłum zaczął się burzyć, aż w końcu ktoś odważny
wykrzyknął:
- Dlaczego
mielibyśmy wam wierzyć? Zapomnieliście, dlaczego jesteście Wygnani?
Zdradziliście nas, złamaliście prawo!
Gladis ściągnęła usta w wąską kreskę.
- Już od dawana naród Wygnanych rozszczepił się na
dwie grupy. My żałujemy naszych czynów, chociaż niektórzy z nas nie mają czego
żałować, - powiedziała, jednak zaraz powstrzymała się od prywatnych zażaleń. -
tamci wybrali innego władcę. To oni zniszczyli wasze miasto i spuszczali krew z
tych niewinnych ludzi na Górze. Mój lud od czterech lat, czyli tak długo jak
jest pod moimi rządami, nie miał w ustach krwi ludzkiej! - Clare przypatrzyła
się dokładniej dziewczynie. Była bardzo młoda, wyglądała na góra dwadzieścia
lat, a może to tylko uroki wampirzego (nie)życia.
- Nie mamy
podstaw, żeby ci uwierzyć! - Głos zabrała wątła postać o piskliwym, ale teraz
bardzo surowym głosie. Anna. - Z resztą niby kto miałby władać drugą grupą
Wygnanych? Troll z mokradeł? - prychnęła, a cały tłum ryknął śmiechem. Clare
czytała o tych stworzeniach: wielkie, śmierdzące o niskim wskaźniku użytkowania
mózgu - to chyba miał być żart.
Blond postać na koniu obok Gladis przybrała
sarkastyczny wyraz twarzy. Pierwsza oznaka, że żyje, pomijając oczywiście
mruganie.
- Jeśli trollem nazywasz swego ojca, księżniczko Anno
- odparowała przywódczyni Wygnanych, z równie wyrafinowaną miną co jej
towarzyszka. - Lord Damnatus, to wasz, a także i mój, były król.
Jak zwykle się spóźniła. Minęło już piętnaście minut,
odkąd Habito Conventu zabił.
Podciągnęła wyżej szaty i przyspieszyła kroku. Teraz
jej różowe kudły, jak mawiała, podskakiwały dziko, zasłaniając widok na drogę.
Kiedy tylko opuściła pokój zaczął ją męczyć uporczywy,
pulsujący ból. Nasilał się z każdą chwilą. Dziewczyna potarła skronie
bezskutecznie próbując go złagodzić. Wydawał jej się dziwnie znajomy, ale
wszelkie wysiłki związane z przypomnieniem go sobie, przyprawiały ją o zawroty
głowy.
Ciągle narastał i narastał. Zaczął rozsadzać jej głowę
od środka. Czuła, jak naciska wewnątrz jej czaszki.
Zobaczyła ciemność. Wiedziała co to oznacza. Jej gałki
oczne powędrowały w głąb oczodołów, pozbawiając ją wzroku.
Ból w końcu był nie do wytrzymania i różowowłosa
osunęła się na ziemię. Poczuła jak całym ciężarem ciała uderza w kamienną
posadzkę, nie mogła jednak nic zrobić. Paraliż, wywołany wizją, był nie do
pokonania. A jedyne, co widziała przed oczami, to twarz tego mężczyzny.
Zapamiętała go z podręczników do historii. Lord Damnatus.